Pezet: „Smutne, jaki status majątkowy ma polski rap”

Artysta mówi o zarobkach w polskim rapie i wspomina swoje pierwsze honoraria.


2017.03.20

opublikował:

Pezet: „Smutne, jaki status majątkowy ma polski rap”

foto: mat. pras.

Opublikowana na łamach Noisey rozmowa Andrzeja Cały i Marcina Flinta z Pezetem rozpoczyna się od mocnej deklaracji warszawskiego artysty: – Nie chce mi się być raperem. Pezet mówi o wypaleniu zawodowym, zestawia także muzykę sprzed 20-25 lat z dzisiejszą. Artysta porusza także kwestię zarobków w polskim rapie i wspomina swoje pierwsze honoraria za koncerty i płytę Płomienia 81 „Na zawsze będzie płonął”. – Jak rozliczyłem się za pierwszy Płomień z Tytusem (Marcinem Grabskim, szefem Asfalt Records – przyp. red.), to pojechałem do warszawskiego sklepu, gdzie można było kupić Ecko Unlimited, do Promenady, kupiłem sobie spodnie dresowe i t-shirt i było po wypłacie. Wróciłem do domu, do rodziców. Okej, masz osiemnaście lat, to nie jest czas na bóg wie jakie pieniądze. Honorarium za pierwszy koncert artysta wydał na muzykę. – Potem był 2002, pierwszy koncert i pamiętam, że zgarnąłem tysiaka i jak poszedłem do Empiku, to wykupiłem niemalże wszystkie płyty hip-hopowe jakie były. Duży strzał. Więc niby była jakaś gotówka, ale jeśli mam wracać do tamtych czasów – wspomina.

Pezet mówi, że realia zarobków w rapie w latach 90. dobrze oddaje film „Jesteś Bogiem”. – Cholernie smutne,  jaki status majątkowy ma polski rap – zauważa. Z czym musiał się borykać Magik, człowiek, którego już nie ma, bohater filmu i wielu ludzi. Film pokazuje, że facet był ikoną, na tyle rozpoznawalną, że nie mógł ot tak sobie incognito iść do sklepu. I nie miał z tego nic.

Artysta przyznaje, że mógł zarabiać na swojej twórczości lepiej. – Kiedy poznałem starych polskich wyjadaczy rockowych i zobaczyłem jak bardzo dbają o „zaiksy”, to doszedłem do wniosku, że ja w takim razie nie mógłbym robić muzyki. Pisząc kawałek czułbym się jak księgowy. To wymagałoby zmiany zawodu. Albo nagrywałbym same gówniane kawałki. I tak nagrałem ich w chuj, ale były też rzeczy spoko. A tak siekałbym same gnioty – mówi, ale po chwili dodaje: – Szedłem na takie kompromisy, wypuszczałem rzeczy, z których byłem niezadowolony. Szereg razy uprawiałem chałturnictwo. Artysta musi być wybitny – ja nie jestem wybitny, mówimy o kimś kalibru Toma Waitsa – żeby nie mieć takiego momentu. Inaczej to go czeka. Staram się temu nie poddać. Jestem na tyle mądry albo na tyle głupi, sam nie wiem.

Całą rozmowę z Pezetem znajdziecie na tej stronie .

Polecane