fot. P. Tarasewicz
Jak co roku Peja podsumowuje kolejny rok bez alkoholu długim i refleksyjnym postem. Artysta nie pije już od 14 lat i choć jak sam podkreśla, nie odczuwa w życiu specjalnych fajerwerków, to nie tęskni za lotem Challengerem, który miałby „roz****ić się tuż po starcie”. Raper dzieli się spostrzeżeniami na temat mityngów AA, przyznając, że gdyby trafił na nie wcześniej, „oszczędziłby sobie 14 lat piekła, które sam sobie zgotował”. Zostawiamy Was z całym wpisem Rycha, trzymając za niego kciuki, by każdego roku publikował kolejne.
– 14 lat temu zrezygnowałem z używania alkoholu oraz wszelkich substancji zmieniających świadomość. Do wyzerowania się jeszcze kilka lat mi pozostało ale te 14 lat, które przeżyłem bez żadnych podpórek, licząc od 2010, może cofnąć mnie w tym momencie do roku 96, a to już dla mnie coś na miarę sukcesu. Sukcesu a jednocześnie refleksji, bo właśnie wtedy pojawiłem się po raz pierwszy na mityngu AA.
Chcąc uniknąć wojska, sprawiłem iż skierowano mnie m.in na grupę AA gdzie rzeczy, o których mówili inni, często starsi uczestnicy spotkania, były mi bardzo bliskie, wręcz momentami bliźniaczo podobne do tego co sam przeżywałem. I nic poza tym. Jako 20-letni chłopak nie miałem szans rozpoznać w sobie nałogowca. Zresztą w tak młodym wieku nie zdawałem sobie sprawy, że mityngi były już wtedy dla mnie absolutną koniecznością. Przecież piłem tak samo jak moi rówieśnicy. Byłem impulsywny i siałem destrukcję. Moje picie było wyniszczające od samego początku. Wpierw kasacyjne z braku doświadczenia. Trochę później kontrolowany rausz, aby jak najdłużej być „królem balu”.
Kiedy ponownie trafiłem do AA w wieku 33 lat równie trudno było mi przyznać, że jestem pod ścianą mimo upływu lat i zdobytego doświadczenia nie tylko w pijatykach. Dziś wiem, że gdybym doznał przebudzenia jako dwudziestoletni chłopak, oszczędziłbym sobie 14 lat piekła, jakie sam sobie zgotowałem. Dziś po 14 latach mojej drogi ku trzeźwości akceptuję ten stan w myśl zasady, że lepiej późno niż później. Te wszystkie lata bez wstydu i upokorzeń składają się blisko na 1/3 mojego dotychczasowego życia. Życia, z którego jestem absolutnie zadowolony pomimo problemów, których nie ubywa, ale które potrafię rozwiązywać. Z życia, za które jestem absolutnie wdzięczny losowi, sile wyższej i najbliższym, do których zaliczam też wielu członków wspólnoty AA.
Nie zamierzam nikomu doradzać ani nikogo pouczać, bo to zaprzeczenie programu, na którym staram się opierać. Wiem tylko jedno, że nie ma takich fortun, biznesów, samochodów czy domów, których nie idzie przechlać, kobiet/partnerek/żon, których nie idzie zdradzić, rodzin, których nie idzie rozbić, znajomości, których nie idzie spieprzyć czy towarzystw, które zaakceptują, że traktujesz ich jak byle co. Wiem, że ego dokarmiane chemią może zrobić zwyczajne kuku, które kończy się spektakularnym upadkiem. Na szczęście uniknąłem pierdla, psychiatryka i cmentarza. A miałem wiele okazji, żeby los się ode mnie odwrócił. Być może tam ktoś na górze miał wobec mnie inne plany. Miałem to „szczęście” pić w czasach kiedy social media nie były jeszcze tak mocno rozwinięte jak dziś. Kto wie, co po dziś dzień podziwiałbym w sieci i z czego tłumaczył się moim dzieciom.
Jako DDA nie liczyłem na zbyt wiele. Myślałem, że tak po prostu musi być. Wsiadasz do Challengera i roz******alasz się tuż po starcie. I tak w kółko bez końca. Nic bardziej mylnego. Po roku potknięć w AA postanowiłem na poważnie w siebie zainwestować i podarować sobie odrobinę radości i zadowolenia. Łatwo nie było. Ale szczerze to wystarczyło ruszyć dupę na mityng i zapisać się na dzienną terapię. W sumie żadna filozofia. Poza tym, że wykazałem szczere pragnienie zaprzestania picia. Bez tego potykałbym się znacznie dłużej. Dziś moja droga wydaje mi się bardzo oczywista. Nie odczuwam specjalnych fajerwerków, ale nie tęsknię też za lotem Challengerem i to chyba najważniejsze. Wielu z Was pyta mnie, co robić. Odpowiadam zawsze w ten sam sposób. Idź na mityng. Warto 👊🏻 – napisał raper.