Festiwal w Jarocinie pewnie kojarzy ci się nie tylko z muzyką.
Dokładnie trzydzieści lat temu, w sierpniu 1985 roku podczas Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie zostałem zatrzymany przez Służbę Bezpieczeństwa w trakcie rozrzucania antysystemowych ulotek. Zostałem wtrącony do aresztu śledczego w Kaliszu. Cała ta przygoda nie zakończyła się dla mnie zbyt wesoło, bo przesiedziałem trzy miesiące w więzieniu. To był mój chrzest bojowy, jako takiego rewolucjonisty. A to był też szczególny rok dla zespołu Rokosz, który wygrał nagrodę publiczności na festiwalu w Jarocinie. Część tych muzyków weszła potem w skład Big Cyc. Wtedy w 1985 roku my się jeszcze nie znaliśmy. Big Cyc powstał dopiero trzy lata później.
Wracasz do Jarocina z sentymentem?
Całe to granie trzydzieści lat później ma dla mnie wymiar symboliczny. Wtedy była komuna, a teraz przyjeżdżamy do Jarocina już jako ludzie żyjący w zupełnie innym systemie. Ja się zaliczam do pokolenia Jarocina. Najpierw z moimi kolegami jeździliśmy tutaj jako fani muzyki rockowej. Wychowani na niej. Później, w latach 90. prowadziłem m.in. konkursowe koncerty razem z kolegą Pawłem Konnakiem, z którym mieliśmy program muzyczny „Lalamido”. No i oczywiście grałem w Jarocinie. W 1990 roku występowaliśmy już jako gwiazda. Wtedy premierowo wykonaliśmy utwór „Ballada o smutnym skinie”. W czasie kiedy bardzo aktywne były koncerty punkowe. Więc wykonanie tego utworu było jakby wezwaniem do wojny. Dla nas coś normalnego, ale wielu ludzi uznało to za pewien akt odwagi. Teraz jest to zupełnie inny festiwal niż w latach 80.. Ale też jasne jest to, że nie mógłby być taki sam. Inny jest świat, inna jest Polska.
Twoim zdaniem przeciwko czemu teraz młode zespoły mogą się buntować?
Ja myślę, że sporo z nich jest zagubionych i to jest problem, bo do końca nie wiedzą przeciwko czemu mają się buntować. Natomiast faktem jest, że muzyka rockowa zawsze była muzyką protestu. Myślę, że ten prawdziwy, najbardziej szlachetny rock, jest to rock ludzi wolnych. Ludzi, którzy są przeciwko faszyzmowi, ustrojom totalitarnym. To krzyk wolności i niesamowita forma ekspresji. Muzyka rockowa w stanie wojennym pomagała ludziom znaleźć swój świat. Niszę, w której oni mogli mieć coś swojego. W tamtych czasach nic nie było nasze. Radio, telewizja, gazety były opanowane przez komunistów. Szkoły były opanowane przez komunistów. To był kraj totalitarny. Jedynie muzyka była taką ostoją, gdzie możńa było mieć trochę prywatności. Myślę, że o to teraz chodzi, żeby muzyka łączyła nas jako ludzi, którzy mają swój świat. Poprzez dźwięki, niekoniecznie przez jakieś hasła polityczne.
W tamtych czasach w Jarocinie zespoły przyjaźniły się ze sobą czy jednak bardziej rywalizowały?
Rzeczywiście między niektórymi załogami była przyjaźń, zwłaszcza tymi, które pochodziły z tego samego miasta. I były niesnaski między grupami z różnych miast. Ale na przykład ja mam w pamięci takie obrazki z Jarocina, że metale łączyli się z punkami i szli na piwo, albo wspólnie tańczyli pogo. Takie rzeczy się zdarzały. Ale oczywiście było sporo ortodoksji, czyli „słucham tylko kapeli X i Y, a pozostałe mnie nie interesują”. Publiczność jarocińska była dość mocno ortodoksyjna i niezbyt tolerancyjna, to znaczy jeśli pojawił się zespół, proponujący coś odmiennego od estetyki, która była uwielbiana, to taki zespół w najlepszym wypadku był po prostu olewany. A w najgorszym wypadku wygwizdywany.
Co Big Cyc zaproponuje podczas tegorocznego koncertu na festiwalu w Jarocinie?
Skupimy się na większej ilości starych hitów, zagramy parę nowych rzeczy. Ale przede wszystkim to będzie ukłon w stronę naszej wiernej, starszej publiczności, która pamięta Big Cyc z lat 80. czy początku lat 90. Granie na festiwalach zawsze wiąże się z tym, że trzeba dokonać pewnego wyboru. Piosenek, które moglibyśmy zagrać, popularnych i lubianych jest bardzo dużo… Mam świadomość, że gdybyśmy chcieli zagrać wszystkie, to chyba należałoby wydłużyć imprezę (śmiech). Dlatego będziemy musieli przeprowadzić ostrą selekcję. Ale będzie hit za hitem, czad za czadem. Do tego postaramy się wszystkich zaskoczyć.