W bieżącym roku obchodzicie swoje dziesięciolecie. Uważacie, że 10 lat na scenie to na naszym rynku dużo?
Tektur (wokal): Czy ja wiem? Jeżeli chodzi o obecne czasy, to na pewno sporo. Rynek muzyczny jest trochę inny, niż na przykład w latach 90-tych. Zespoły mają lepszy dostęp do studiów nagrań, promocji (głównie dzięki Internetowi), dobrej jakości instrumentów itd. Natomiast paradoksalnie ze względów organizacyjno-finansowych trudniej jest przetrwać – i nie mówię tutaj o zarabianiu na muzyce, ale po prostu o wyjście „na zero” bez trwania w jakimś promocyjno-koncertowym niebycie. Jeszcze kilka lat temu nie było na przykład problemów ze zwrotami za koncerty wyjazdowe, dziś nawet o to nie jest łatwo. Zespoły o wiele bardziej znane i cenione od nas mają problemy z dopięciem finansowym tras czy wydawnictw.
Misiek (gitara, założyciel zespołu): To prawda. Dla znakomitej większości zespołów granie to… działalność, nazwijmy to, misyjna (śmiech). Mówiąc bez ogródek, zespoły wkładają sporo kasy w granie i liczą na to, że kiedyś im się to zwróci. Często właśnie kłopoty ze spięciem kosztów i zysków są przyczyną kłótni i rozpadu dobrych zespołów. Jak widać na przykładzie Slayera, dotyka to nie tylko „maluczkich” z undergroundu. Ale koniec tych smutnych wywodów! Nasze dziesięciolecie jest dla mnie powodem do dumy. Wiele kapel, które startowały w tym samym czasie, co my, nie przetrwało próby czasu – nam się to udało, jestem z tego bardzo zadowolony i myślę, że stać nas na granie o wiele dłużej, niż tylko ta „dycha”. A jeżeli chodzi o rynek, to moim zdaniem sytuacja się poprawi – wskazuje na to choćby reaktywacja wielu zespołów, które przez wiele lat były nieaktywne – weźmy na ten przykład chociaż lubelski Fanthrash.
Słuchajcie, 10 lat na scenie i niecałe 700 lajków na Facebooku… coś to chyba jest nie tak, co?
M: Zacznijmy od tego, że nie wierzę w Facebooka jako koronny miernik popularności zespołu, a już na pewno nie jego poziomu artystycznego. Lajki na Facebooku to nie wszystko – może jest to jedynie znak tego, że trochę się opieprzamy z promocją w Internecie (śmiech). No, ale cóż – wszyscy pracujemy zawodowo, oprócz grania mamy także inne zajęcia, które pochłaniają nam czas i może nie podchodzimy do netu tak aktywnie, jak byśmy mogli. Do tego dopiero niedawno zaczęliśmy prowadzić naszego Facebooka w dwóch językach – muszę powiedzieć, że od czasu wprowadzenia angielskiej wersji postów przybyło nam trochę fanów.
T: Gdybyśmy znaleźli kogoś, kto prowadziłby nam działalność promocyjną na portalach społecznościowych, to może byłoby z tym lepiej, ale na to też są potrzebne środki, których w tej chwili nie mamy. Jak powiedział Misiek, nie jesteśmy studentami czy licealistami i nie możemy poświęcić temu tyle czasu, ile byśmy chcieli. Do tego już dawno założyliśmy sobie, że nie będziemy stosować różnych tricków zwiększających liczbę fanów na fejsie, kupować fanów, żebrać o lajki, wymieniać się z kimś lajkami na siłę, zapraszać wszystkich znajomych do polubienia strony. To nie jest w naszym stylu. Wychodzimy z założenia, że jeżeli komuś podoba się to, co robimy, to polubi naszą stronę, a jeżeli nie – trudno.
Gdybyście mieli podsumować minioną dekadę Waszej działalności, które wydarzenia były dla zespołu najważniejsze? Najbardziej przełomowe?
M: Było kilka takich momentów… W 2006 przełomem było dojście Acida (wokal) i Domo (bas), dzięki temu mogliśmy wydać pierwszą epkę w 2007, a rok później – pełen album. „Winter of My Heart” to był taki naprawdę pierwszy wielki przełom w historii zespołu, zyskaliśmy jakąś tam rozpoznawalność na scenie, przenieśliśmy swoje granie na żywo z przeglądów i okazjonalnych koncertów po zaprzyjaźnionych knajpach na większe klubowe sceny. Ważnym rokiem jest też 2009 – diametralna zmiana składu, udany debiut na dużej festiwalowej scenie (HunterFest) i nawiązanie współpracy z Michałem Kapuściarzem z Fantom Media. Nagraliśmy też wtedy drugi album i to też był duży kop do działania. W nowym składzie zaczęliśmy grać o wiele więcej koncertów, staliśmy się naprawdę w miarę rozpoznawalnym zespołem. Patrząc wstecz, kilka rzeczy poprawiłbym na tamtej płycie – głównie pospieszny proces nagrywania i produkcji. Ostatnią naprawdę dużą zmianą było ustabilizowanie się obecnego składu pod koniec 2011 roku. Proces tworzenia muzyki stał się bardziej demokratyczny, wykorzystywaliśmy nawzajem swoje dobre pomysły, dzięki czemu mogliśmy nagrać „Insanity Relapse”, którą uważam za o wiele bardziej przełomowy materiał, niż nasz drugi album. Wcześniej muzykę tworzyłem głównie ja, z incydentalnym wkładem innych członków zespołu. No i niespodzianka – po poprzednim albumie wydawało nam się, że poza Polską trochę postawiono na nas krzyżyk, a po „Insanity…” zaczęły się sypać tak przychylne recenzje, że aż nie chciało się nam w to wierzyć. Uważam to za nasz sukces, dlatego chcemy dalej podążać w tym kierunku. Wymieniłbym jeszcze dwa przełomy koncertowe – gig z Paulem Di’Anno w wypełnionym po brzegi amfiteatrze w Ogrodzie Saskim w Lublinie we wrześniu 2010 roku i koncert z jednym z moich ulubionych zespołów – Sodom – w katowickim MegaClubie rok później. Zapamiętam je do końca życia.
Wiem, że przygotowujecie coś dla słuchaczy z okazji swojego dziesięciolecia w tym roku. Zdradzicie szczegóły?
T: Cóż, dziesięciolecie to rocznica, którą trzeba świętować hucznie, a co może być lepsze na taką okazję, niż kolejny wydany długograj? Piłujemy niemiłosiernie materiał na kolejną płytę, ogrywamy go sto i tysiąc razy, wprowadzamy zmiany tu i tam. W lecie albo na jesieni trzeba będzie wejść do studia, tak, żebyśmy jeszcze zdążyli wydać ten materiał przed końcem roku. Będzie też specjalny jubileuszowy merch, planujemy też parę wydarzeń koncertowych, ale o tym na razie sza, jak zwykle nie chcemy zapeszać (śmiech).
Co wyróżnia Neuronię spośród rzesz innych rock metalowych kapel w Polsce?
M: Sądzę, że przede wszystkim nieszablonowość myślenia o muzyce. Mamy w Polsce dziesiątki dobrych zespołów, które grają świetnie, ale strasznie ortodoksyjnie, nie myśląc na przykład o zapożyczaniu jakichś elementów z innych gatunków. Jak thrash, to thrash, jak death, to death… i tak dalej. U nas ten miks przychodzi w jakiś sposób naturalnie – jeżeli ktoś przynosi jakiś dziwny riff na próbę, to nie mówimy: „tego nie zagramy, bo to nie pasuje do naszego stylu”, tylko staramy się to jakoś ubrać w inne dźwięki. Myślę, że w tym jest nasza wyjątkowość i siła.
T: Wystarczy spytać niektórych recenzentów, którzy na tyle nie mogli wykumać, co my właściwie gramy, że w swojej frustracji zaczęli wystawiać nam nieprzychylne recenzje głównie dlatego, że nie mogli nas upchnąć do żadnej szufladki (śmiech). W ogóle mam wrażenie, że spora część polskiego światka metalowego nie lubi eksperymentów i mieszanek – wystarczy wspomnieć to, jak niektórzy przyjęli ostatni album Decapitated, który moim zdaniem naprawdę jest genialny. Co jeszcze? Może to, że często idziemy na żywioł – raczej nie opatrujemy naszych koncertów jakąś wyjątkową celebrą, nie obstawiamy się jakimiś przeszkadzajkami, nie mamy sampli, interludiów między numerami. Może to wygląda trochę surowo, ale uważamy, że dobre rżnięcie samo się obroni (śmiech).
Wasze ostatnie wydawnictwo odbiło się pozytywnym echem nie tylko w kraju, ale i poza granicami Polski. Zaowocowało to jakimiś kontaktami? Współpracą?
M: Owszem, pojawiło się kilka różnych propozycji, mieliśmy zapytania o koncerty, współpracę promocyjną. Nad kilkoma propozycjami się zastanawiamy, od kilku lat myślimy też o jakiejś trasie zagranicznej i może na fali „Insanity Relapse” i albumu, który chcemy wydać, w końcu uda nam się wprowadzić plany w czyn.
Promujecie się ostatnio nowym klipem do utworu „Alone In The Dark”. Opowiedzcie coś więcej o samym utworze i o wideo, które do niego powstało.
T: Jeżeli chodzi o warstwę tekstową utworu, to powstał on na fali wkurwienia tym, co wyczyniało się ostatnio w krajach arabskich i wyczynia się do tej pory np. w Syrii. Ci ludzie przez dziesiątki lat jęczeli pod jarzmem opresyjnych, totalitarnych systemów, i kiedy zapragnęli trochę więcej wolności, władze potraktowały ich jak żywe tarcze. Kiedy czyta się o metodach tortur stosowanych np. w wymienionej wyżej Syrii, włosy stają dęba. Dziewięcioletnim dzieciom wyrywa się paznokcie i przypala papierosami za to, że krzyczały „precz z Assadem”. Czytałem też trochę o metodach „przesłuchań” stosowanych przez bliskowschodnie służby specjalne i nie podejrzewałem, że ludzie mogą innym ludziom robić takie rzeczy. To jest totalny horror, poczułem, że przynajmniej można o tym napisać tekst. Nie podoba mi się, że większość ludzi ma to w dupie, że „ciągle giną ludzie gdzieś daleko”, jak to kiedyś śpiewała Bielizna, i nikogo to nie obchodzi.
Jeżeli chodzi o klip, to był on zrobiony bardzo skromnymi środkami. Zależało nam na tym, żeby stworzyć właśnie taki klaustrofobiczny, surowy klimat z dużą ilością pustki i czerni. Sceny kręcone we wnętrzach są przetykane migawkami z filmu dokumentalnego o wojnie domowej właśnie w Syrii, by jeszcze dobitniej zasygnalizować temat utworu. Za realizację odpowiada Grzesiek Wełna z Mobilnego Studia – surowa wymowa klipu była jego pomysłem, tak, jak całkiem odjechana lokalizacja zdjęć – skręciliśmy je w… dawnej fabryczce płynu do naczyń w Otwocku.
Pracujecie nad nową płytą. Na jaki jesteście etapie? Kiedy można się spodziewać tego wydawnictwa i czy przyniesie ono jakieś zmiany w muzyce Neuronii?
M: Niektóre numery mogą być sporym zaskoczeniem. Ogólnie mamy zamiar kontynuować brzmienie, które osiągnęliśmy na „Insanity Relapse”, ale nie obędzie się też bez dalszych eksperymentów z łamaniem konwencji i mieszaniem stylów. Obecnie w materiale jest sporo elementów, które można by śmiało określić jako psychodeliczne, ale chcemy to wypośrodkować z solidną porcją metalowej nawałnicy i – jak zwykle – dużą dozą melodii. Tak to się mniej więcej przedstawia w obecnej chwili. Jeżeli chodzi o termin ukazania się płyty, to póki co, celujemy w późną jesień albo wczesną zimę tego roku – przełom listopada i grudnia, bo tak naprawdę właśnie w grudniu będziemy w pełni celebrować dziesięciolecie. Na razie, jak wspomniał Tektur, ogrywamy do bólu materiał, który już mamy, a w zanadrzu mamy jeszcze kilka pomysłów na numery. Najbliższe miesiące poświęcamy na szlifowanie ich z przerwami na kilka koncertów, tak, by w lecie lub na początku jesieni wejść do studia i nagrać cały ten zgiełk.
Będzie to Wasze trzecie duże wydawnictwo. Jak teraz, gdy upłynęło już trochę czasu od wydania „The Winter of My Heart” i „Follow the White Mouse” oceniacie swoje poprzednie albumy?
M: Oba poprzednie albumy to w większości moje „dzieci” i muszę powiedzieć, że z perspektywy czasu oceniam je pozytywnie. „Jedynka” być może była trochę za długa i czasami może się zdawać monotonna, ale jeszcze niedawno graliśmy na żywo sporo materiału z tej płyty i bardzo dobrze bronił się na koncertach. „Follow…” było nagrywane w bardzo szybkim tempie i nie mieliśmy też czasu odpowiednio dopilnować samego procesu produkcyjnego. Gdybyśmy mieli więcej czasu, może poświęcilibyśmy go na dopieszczenie kawałków pod względem aranżacyjnym i brzmiałyby lepiej. Natomiast uważam, że i tak nie ma zbytnio czego żałować i obie płyty bronią się z dzisiejszej perspektywy całkiem nieźle.
T: Jeżeli mogę coś powiedzieć o „Follow…” to to, że było to pierwsze moje doświadczenie w profesjonalnym studiu, nie miałem jeszcze zbytnio opracowanej techniki wokalnej. Dziś na pewno zrobiłbym to lepiej.
Gdzie można kupić wspomniane płyty i Waszą najnowszą EP-kę „„Insanity Relapse”, którą zdaje się wydaliście w ubiegłym roku?
T: Obie nasze płyty można kupić chociażby w sklepie naszego wydawcy i dystrybutora – Fonografiki, pod adresem www.sklep.fonografika.pl – są tam dostępne w całkiem przystępnej cenie. Oczywiście są też do nabycia u nas na koncertach. Jeżeli chodzi o epkę, to sprawa jest nieco trudniejsza. Nakład 200 sztuk, który przygotowaliśmy, rozszedł się w praktyce na pniu, sam mam chyba jedną sztukę. Gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że około połowy przeznaczyliśmy do celów promocyjnych i… rozdaliśmy znajomym (śmiech). Ale planujemy jego niewielką reedycję w jakiejś fajnej formie – ludzie często pytają o tę epkę i postaramy się o to, żeby była dostępna w fizycznej formie. Cały czas można ją ściągnąć za darmo w MP3 i innych dobrych formatach z naszego BandCampa (www.neuronia.bandcamp.com).
Czy koncertowe zwierzę, jakim jest Neuronia ma szansę się wyszaleć? Dużo koncertujecie? Gdzie można Was posłuchać na żywo w najbliższym czasie?
T: Nie będziemy pewnie w tym roku bardzo intensywnie koncertować ze względu na płytę, chociaż w zeszłym roku też graliśmy niezbyt wiele i faktycznie ten głód grania jest. Mamy kilka propozycji i będziemy je rozsądnie dobierać, bo chcemy odwiedzić w tym roku kilka fajnych miast.
M: Największymi zwierzętami koncertowymi w zespole jesteśmy chyba ja i Beton (basista) – trochę brakuje nam tego grania na żywo, nawet na próbach skaczemy po salce i gibiemy się jak jakieś p…dolone rezusy (śmiech). Myślę, że w tym roku uda się nam zagrać kilka fajnych sztuk w ciekawych miejscach, ale koncentrujemy się na płycie i to jest naszym najważniejszym celem.
W 2013 roku Polskę odwiedzi sporo interesujących zespołów i artystów. Wybieracie się na któryś z czekających nas koncertów?
T: Ja wybierałem się na Impact Festival na Slayera, ale w obecnej sytuacji jeżeli się tam przejdę, to głównie zobaczyć Ghost i obwoźny cyrk ogniowy pod tytułem Rammstein. Natomiast na wiosnę zapowiada się kilka fajnych koncertów: Deicide w Progresji, w maju przyjeżdżają też holenderscy mistrzowie symphonic blacka z Carach Angren i tego zdecydowanie nie mogę przegapić, zawita do nas też sam King Diamond. Meshuggah, Emmure… Jest z czego wybierać i na co odkładać monetę. Abstrahując od Polski, może w końcu uda się przejechać na Brutal Assault w tym roku!
M: Ja na Impact Fest wybieram się obowiązkowo. Slayer, Rammstein, KoRn… nie może mnie tam zabraknąć! Wybieram się też w sierpniu do Łodzi na System of a Down.
Ostatnie słowo należy do Was!
M: Obserwujcie naszą stronę internetową i Facebooka – będzie dużo fajnych wieści! Pozdrawiamy wszystkich, którzy nas wspierają…
T: Tak jest, i wszystkich, którzy wspierają polską scenę niezależną – nieważne, czy będzie to metal, punk rock, reggae czy electropop. Któryś z klasyków powiedział: „Żeby było lepiej, musi najpierw być gorzej” – najlepiej nie jest, a tylko dzięki Wam może być lepiej! Trzymajcie kciuki za polską niezależną muzykę!
Rozmawiał Krzysztof Balcarz