Foto: P. Tarasewicz / CGM.PL
KęKę odpowiedział wczoraj na kilka pytań od swoich fanów. Jeden z nich zapytał autora „Siary” czy ten ma w ogóle jakichś hejterów, bo z tego co widzi wszyscy go lubią.
– Owszem mam – odpowiedział KęKę.
– Ty najprawdopodobniej obracasz się w kręgu bardzo mądrych i dobrych osób ze wspaniałym gustem muzycznym i dlatego nie widzisz moich hejterów. Bo pośród takich osób faktycznie ich nie ma :-))) – dodał z dystansem raper.
Nie weźmiesz „Siary” na wakacje. Ale może zadzwonisz dzięki krążkowi do rodziców i powstrzymasz przed polaryzującym komentarzem w internecie – Flint recenzuje nowy album KęKę
Luźniej już było, na poprzednim „Mr.KęKę”. Radomski (tak, nadal, zresztą o tym poniekąd jest ten krążek) raper pogrąża się na szóstym w dorobku longplayu we wczesnych wspomnieniach, bierze słodko-gorzkie dzieciństwo pod tą samą lupę, którą Sokół przypalał mrówki na WWO. To trochę komentarza teraźniejszości przydarzającego się po środku albumu wzięte jest w sążnistą, nostalgiczną klamrę. I tu uspokajająca wiadomość – to się kompozycyjnie sprawdza. Rzecz działa jako płyta, nie zestaw piosenek. Przelot „Tryb ON” – „Nie mów mi” – „Kukły” absolutnie nie może służyć za wizytówkę wydawnictwa, wydaje się mu za to wręcz potrzebny, chroni przed marazmem. Pierwszy z numerów to adrenalinowy, wulgarny banger, hymn do czynu, który sprawdziłby się w polskiej wersji „Szybkich i Wściekłych” (tak, wiem, że było coś takiego, niemniej nie starczyło mi odwagi). Drugi kawałek wjeżdża z latynoską gitarą i jakimiś dworskimi piszczałami, a przede wszystkim ze zblazowanym i bezczelnym „hurrrwa” stylem. Trzecia propozycja nawinięta została gniewnie, z chrypą, do drillowego rytmu i wypłaca liścia każdemu próbującemu zbyt stereotypowo podpinać Piotra pod którąś z politycznych opcji. Zaledwie chwilę wcześniej było o czymś innym, o samobójstwie i wiecznie pijanych ojcach. Można przekalibrować uczucia.
Kę dawno opanował niby oczywistą, wcale jednak nieczęstą sztukę dostosowania stylu pod kątem emocjonalnego ciężaru utworu. Jestem fanem zarówno wystudzonego, przygaszonego flow z „Legendy”, jak też musztrowania słów, stawiania ich w rządek i posłania w bój w „Oni czekają na cud”. I pod wrażeniem pisania. Dobrze wywołał się zestaw pożółkłych slajdów w „Mojej Gwardii”, ten z ulęgałkami, kartami na zapałki i BMX-em pożyczanym od kolegi. A skoro przy rowerze jesteśmy, to druga zwrotka „Jednorożca” i nauka syna jazdy na nim rzeczywiście wzrusza i to gościa odpornego na większość kękusiowego tacierzyństwa. „Beztroskie dni” – świetny numer z firmowym basem PLN.Beatz, zabawami z rytmem i brawurowo skreczującym 2paca DJ-em VaZee – pokazuje, że „Siara” to nie tylko wspominki, za nimi kryje się niewesoła refleksja nad starzeniem się z pytaniami w rodzaju „Chociaż mrok łapie mnie już kolejny raz / Gdzie on jest ten mój luz sprzed 20 lat?” . Skok od przeszłości w teraźniejszość w „Nadal jestem tu”, migawkowe, newsowe obrazowanie poparte dobrą puentą w „Smutnej prawdzie”, dojrzałość „Legendy”, trzyzwrotkowy pomnik wzniesiony Radomiowi „Moim miastem” to wszystko dobre. KęKę jak mało kto umie czerpać ze zwyczajności – z torów kolejowych, z pośredniaków, z lombardów. Inna rzecz, że o tym to wiedzieliśmy już na debiucie.
Tym, co nie pozwala mi w zgodzie ze sobą postawić „Siarze” oceny choć trochę wyższej nie jest wcale obracanie podobnych motywów w podobnych sceneriach, a bity. Oczywiście nie wszystkie, część zdążyłem wyżej w jakiś sposób docenić, ale tu wrzucę je akurat do jednego wora. Rozumiem, że równoważą sarmackie i nieokrzesane flow, pozwalając treściom wychodzić poza grono najbardziej nabuzowanej osiedlowej szlachty. Na pewno korespondują z prostolinijną, nostalgiczną naturą rapera. Ale czuję się – to porównanie będzie w klimacie albumu – jakbym patrzył jak Kę startuje w „Szansie na Sukces” i prosi Wojciecha Manna o taśmę amatorską. I leci mu podkład, perkusja puka sobie pod spodem, a środkiem idzie nachalna linia melodyczna, taka, żeby on usłyszał, ciocia przed telewizorem usłyszała, głusi usłyszeli. Koszmar. Ta płyta jest przeładowana równie natarczywymi, co prostymi melodiami, pączkuje nimi, a że bębny często są to zupełnie służebne (karaibski „Jednorożec”) albo wręcz irytują (rozsypane stopy „Nadal jestem tu”), robi się z tego miejscami zestaw karaoke w sam raz pod bałałajkę i parę przepłukanych gardeł. Jeżeli komuś rap pod ładną muzyczkę nie przeszkadza albo ceni sobie taki słowiański folklor, to bardzo proszę ocena o pół punktu w górę.
Marcin Flint
3,5 / 5
KęKę „Siara”, wyd. Takie Rzeczy Label