fot. mat. pras.
Przy poprzedniej płycie Sokoła miałem wrażenie, że wszystkie jego wcześniej obrane drogi prowadziły właśnie do niej. I największym zagrożeniem w kontekście „Nic” było to, że takie płyty nienawidzą post scriptum. Ale wystarczy przestać się kręcić po spirali oczekiwań, odejść trochę od zbudowanego sobie za życia pomnika, by zobaczyć, że obok jest sporo miejsca. A czas to tylko jeden z wymiarów. Delorean – czy jak kto woli wehikuł rzeczonego czasu – rapera działa najwyraźniej bardzo dobrze, ten może skakać sobie do przeszłości, kiedy chce i pokazywać wam coraz to nowe scenki w Full HD. Przy tym należycie ogarnia teraźniejszość – ma do tego odpowiednie oko i odpowiednich ludzi.
Dlatego z równą wcześniejszej fascynacją wchodzi się do tego świata. Jesteśmy w drugiej połowie lat 80., kiedy Depeche Mode nagrywało „Black Celebration”, Janusz Zaorski kręcił „Piłkarskiego pokera”, a Juliusz Machulski – „Kingsajz”. Na „Nic” często słychać ten „depeszowy” synthwave, który wychodzi z naiwności, nabiera mroku, ciężaru, łapie fabryczny szlif. Sokół nie kryje się z sentymentami, lecz podaje je na cierpko. Rękami Steeza chwyta za „Dwa serca, dwa smutki” Bajmu, przebój z 1986 roku, wraz z Perełem przywraca pamięć o Fasolkach, aktywnych od 83. do teraz i nagranych osobiście. Rzucone w „Afterze” wersy „To była para, z metra cięty i ruda blachara w grubych okularach / ktoś się potykając omyłkowo złapał za cyc rudą / a kurdupel wjechał łącząc, kurwa, salto z dżudo” brzmią jak z komedii pomyłek schyłkowego PRL-u. Ale choć czuć zapach róż zajumanych spod Hali Mirowskiej, brzęczą szkopki, uwija się brudna Hania, to z tej scenografii wychodzi się przez najntisy, pokój z parapetem i kromką chleba maczaną w złotym Vifonie, aż lądujemy dziś pod Żabką, z małpkami kitranymi w siatce pod bułkami, obok plastikowych chińskich krzyży.
Tak, to bez wątpienia 2021. Za winklem barmanka smarka mefedronem, gra bit Lanka, banger najcięższej kategorii i mocna pamiątka po basowym Krakowie. „Ludzie z planety bezludnej”, zupełnie niepotrzebnie zresztą, skręcają w drill. Ziomo w jedwabnym krawacie właśnie wyszedł od Maty. Iwonka z Priusem w hybrydzie i lamusem, który wy***ał się na motorze, przecięli się z Kazem Bałagane. Wszyscy dotarli do Sokoła. Każde właściwie określenie jest z niego, nie wymyśliłem sobie tego. Ten facet – literat z powołania, raper ze zrządzenia losu – nie nadaje się zresztą do referowania, trzeba go cytować i nie patrzeć, czy kogoś w***wi spoiler. Tylko byłoby tu tyle tych cudzysłowów, że recenzja wyglądałaby jak pisana alfabetem Morse’a. Zimnego, ostrego, elektronicznego brzmienia też nie da się opisać, trzeba poczuć. Dotąd tak to wszystko cięło po uszach chyba tylko na PRO8L3Mie.
Nie wszystko rozumiem w kompozycji płyty. „Cześć” to oczywiste otwarcie – każdy album jest poniekąd pierwszy, a tu Sokół z ironią podchodzi do faktu, że wszyscy go tu znają i dla nikogo nie jest z „jednym wielu”. Bit nie puka grzecznie do drzwi, wyważa je samym brzmieniem, zaś gość, taki z najwyższej półki wyświetleń, zaproszony jest na krótką wizytę, żeby nie odciągnąć zbytnio uwagi od gospodarza. Póki co wszystko jasne. Ale co robi „Ty też”, abstrakcyjna komedia z mistrzem ciętej riposty w obsadzie, obok „Batoników”, czyli najbardziej cynicznego, jadowitego Wojtka niczym z „Czarnej białej magii”, który na mrocznym, dokwaszonym synthami, niepokojącym wytworzoną przestrzenią bicie Sampler Orchestry odbiera chęci do życia ludziom, włącznie z występującym w utworze Hodakiem?
I dlaczego „Burza” przerywa brutalnie wycieczkę do świata gorzkiej nostalgii i wchodzi klinem miedzy „Zorro” i „Plastikowego tulipana”? Gdyby podpisać całosć jako remix Wixapolu i dorzucić jako bonus do wersji preorderowej, nikt by się pewno – nomen omen – nie burzył. Gratuluję udanej, wielopoziomowej prowokacji (numer trafił do sieci w 25. rocznicę „Da Storm” O.G.C.), przekory i jasnego dowodu na to, że ktoś tu może wszystko i się na nic i nikogo nie ogląda. Tylko ten utwór na zawsze na płycie zostanie. Razem z wrażeniem, że ścinki zipowych wokali lądują na tym hip-house’ie poza strefą komfortu każdego ze składu, a zdefragmentowana całość wydaje się nie tylko wykalkulowaną, ale i nieudaną imitacją rapowego postmodernizmu. Patrz memy z „Mamy Hewrę w domu”.
No dobrze, „Ty też” przysunąłbym bliżej do brawurowego „Afteru”, z miejsca awansującego do ścisłej topki sokołowych storytellingów. Zamieniłbym „Poncz z pomarańczy” na „Burzę” i pchnął do równie zjadliwych, wspominanych już „Batoników”. Kiedy „Płaczemy pięścią w stół” uderza refrenem to jakby spadała bomba, nie ma czego zbierać, piękna jest też ta wiolonczela, choć nie ukrywajmy – wokalnie to nie rap, to spoken word. Dlatego też docisnąłbym do podstawy „Inny styl”, żeby uciszyć chór krytykantów. Nie dość, że to chyba jedyny tak hiphopowy numer, gęsto skreczowany, z organicznym basem, to jeszcze kluczowy argument w dyskusji o flow Sokoła. Choć tu sprawdzi się i „Zorro”, i track tytułowy, gdzie gospodarz przyspieszy, jak również pokaże, co oznacza rosnący impet w obrębie jednej linijki. Warsztatowo nie stoi w miejscu, o czym najlepiej przekonuje utrzymane w ryzach podśpiewywanie. Nie ma wstydu chociażby na tle Szpaka. Chociaż biorąc pod uwagę dyspozycję gościa w „Ludziach…”, to nie jest specjalny komplement.
„Nic” nie dorównuje „Wojtkowi Sokołowi”. Ale co z tego, skoro wciąż nucę kapitalny refren „Jednorożca”, który singlowo nie zrobił na mnie większego wrażenia, za to w album wpisuje się idealnie ze swoim dancingowym vibem? Jakie to ma znaczenie, gdy po wielu powtórzeniach nadal targają mną emocje podczas słuchania „52 hz”, które swoim niedosłownym, nienachalnym wnikaniem w to, co najprywatniejsze, wspina się na wyżyny zarezerwowane na poprzednim krążku przez „Za ręce” i udowadnia, że spotkania Sokoła z Duitem zawsze owocują czymś wyjątkowym? „Plastikowy tulipan” narasta fenomenalnie wokół czterech kluczowych, idealnie dobranych słów „jesteś wspólna całej bandy” i to jest w polskim rapie praktycznie niespotykane wyczucie języka. Tu wystarczy zresztą „Kaczor Pluto”, by wiedzieć, że jesteś w „Uniwersum WS”. Ba, poznasz Wojtka po jednym, dopowiadanym „aha”. Ktoś go tu zastąpi? Nikt.
Marcin Flint
Ocena: 4/5
Sokół „Nic”, wyd. Prosto