Trzeba mieć za dużo czasu do zmarnowania, ale też samozaparcia, by zmierzyć się z nowym, 14. już studyjnym albumem Madonny. Wydany właśnie następca „Rebel Heart” sprzed 4 lat, to zlepek (za) dużej liczby różnorodnych brzmień, wokali podrasowanych auto-tune’em oraz pretensjonalnych tekstów. W efekcie daje to ciężkostrawną całość, której nie mają szansy uratować dwa znakomite, zagubione w tym zestawie taneczne numery.
Żyjemy w czasach, w których wszystkiego jest o wiele za dużo – wiadomości, w tym fake newsów, ale też elektronicznego szumu, wytwarzanego przede wszystkim przez social media. Psychologowie i znawcy społecznych zachowań od lat ostrzegają, że żyjemy w „przebodźcowanym” społeczeństwie, które nie radzi sobie z wyławianiem tego, co istotne z tej multimedialnej, informacyjnej paki. Cierpią na tym relacje międzyludzkie, a największymi poszkodowanymi tego coraz bardziej rozpędzającego się procesu są dzieci i młodzież – zapadające na tzw. „smartfonozę”. Ktoś z Was powie, że muzyczna recenzja to raczej nie miejsce na społeczne diagnozy naszej – wydaje się – upadającej cywilizacji. Ale to właśnie poczucie przesytu towarzyszyło mi podczas pierwszego spotkania z nową płytą Madonny.
By nagrać ten materiał Madonna Louise Ciccone zaszyła się w Lizbonie. – To w tym mieście narodziła się moja płyta. Odnalazłam tu swoje plemię i magiczną grupę wspaniałych muzyków, którzy wzmocnili moją wiarę w fakt, że muzyka łączy nas wszystkich i jest duszą wszechświata – mówi artystka. Niestety, to tylko PR-owe gadanie. Bo jej 14. studyjny krążek nie pozostawia złudzeń – „królowa popu” straciła nie tylko wyczucie, ale chyba również szacunek u swoich zaufanych producentów, czego efektem denerwująco nierówny i niespójny materiał sprawiający wrażenie dzieła stworzonego zarówno na siłę, ale również jakby z surowców wtórnych. W efekcie ta wyczekiwana i hucznie zapowiadana „Madame X” od przytłacza mnogością stylistyk i denerwuje brakiem jakiegokolwiek spójnego pomysłu na zgrabną, muzyczną opowieść dopasowaną do realiów panujących we współczesnej muzyce rozrywkowej.
Szukając swojego miejsca we współczesnym popie Madonna skacze na „Madame X” niczym „z kwiatka na kwiatek”. Najwięcej tu jednak karaibskich i latynoskich brzmień. Po te pierwsze sięga chociażby w „Future”, czyli bujającym miksie reggaetonu i dancehallu z gościnnym udziałem Quavo z Migos i Diplo – jako współproducenta. Latino to z kolei „Medellin” wyprodukowane przez wiernego kumpla Mirwaisa i z Malumą z Kolumbii na wokalu, ale też „Killers Who Are Partying” oraz „Crazy”, które równie (nie)dobrze mogłaby zaśpiewać J.Lo. A skoro o głosie mowa – 60-letnia gwiazda śpiewa tu po portugalsku, hiszpańsku i angielsku, ale zawsze ze wsparciem auto-tune’a. Niestety w takiej ilości, że… jej dramatycznie zły występ podczas finału Eurowizji przestaje dziwić.
Jest też oczywiście modny trap w „Crave” czy w rozbuchanym aranżacyjnie „Batuka” (z udziałem zespołu perkusyjnego z Wysp Zielonego Przylądka), ale wszystko to brzmi tak, jakby było nagrywane i wykonywane na… zaciągniętym hamulcu. Mniejsza bowiem o to, że kiedy Madonna ma z kolei ochotę na spróbowanie swoich sił w brazylijskich klimatach, to brzmi niczym gorsza wersja Nelly Furtado, to jeszcze bezmiaru tragedii dopełnia dziwna, wręcz niespójna suita „Dark Ballet” z wklejonym – jakby na siłę – fragmentem „Dziadka do orzechów”.
Dlatego jedyne udane w tym zestawie, taneczne utwory w klimacie EDM-u, czyli „God Control” i „I Don’t Search I Find” nie tylko nie ratują tego materiału, ale wręcz… wkurzają. Bo gdyby cała płyta była taka, jak te dwie piosenki, to może niekoniecznie cmokalibyśmy z zachwytu, ale z przyjemnością i nie raz wracalibyśmy do „Madame X”. A tak mamy do czynienia z największym muzycznym rozczarowaniem roku.
Artur Szklarczyk
Ocena: 2/5
Tracklista:
1. Medellín with Maluma
2. Dark Ballet
3. God Control
4. Future ft. Quavo
5. Batuka
6. Killers Who Are Partying
7. Crave ft. Swae Lee
8. Crazy
9. Come Alive
10. Extreme Occident (deluxe version only)
11. Faz Gostoso ft. Anitta
12. Bitch I’m Loca ft. Maluma
13. I Don’t Search I Find
14. Looking for Mercy (deluxe version only)
15. I Rise