Gverilla – „Hologram LP” (recenzja)

Klubowy kalejdoskop, w którym mieszają się gatunki. Brakuje jednego – osobowości gospodarza.

2020.03.29

opublikował:


Gverilla – „Hologram LP” (recenzja)

fot. mat. pras.

„Hologram” szybko odsłania swoje plusy. Jest jak nocny przejazd przez miasto wygodną furą, kiedy już dobrze zrobiony siedzisz na tylnym siedzeniu. Gapisz się przez okno i widzisz zlewające się światła latarnie, neony, grupy wyłażących z lokali imprezowiczów. Drink jeszcze został, kierowca dociska pedał gazu coraz mocniej. Jednym okiem patrzysz na obce, ale przynajmniej kolorowe ulice, drugim na to, co dzieje się na twoich socialach. Nie starasz się powiązać tych wszystkich pojawiających się myśli, łapiesz moment, czujesz się jak postać cyberpunkowego anime, która na chwilę urwała się systemowi.

Ta płyta ma dynamikę dobrze zrobionego mixtape’u. Stanowiące hybrydę rapu i r’n’b wokale trafiają na cały przekrój elektroniki – podtrapowane rapy, epickie techno, sentymentalne disco, postdancehallowe, popowe sytuacje, coś bardziej alternatywnego, gdzie bas może przejąć kontrolę Zaangażowano dziesięć producenckich brandów, sproszono sporo gości, ale nie masz poczucia niespójności. Kiedy z radosnej naiwności lat 80. słyszanej w „ABRA”, wpadasz we właściwy innej dekadzie i innemu kontynentowi mrok „Pass”, to wiesz, że to dobrze rozegrane kontrasty. Po bardzo melodyjnych, schładzających atmosferę, romantycznych „Długich nocach” Steeza, show przejmuje Enzu i Kamp!, prowadząc do rozkręconego, bigroomowego grande finale i czujesz podskórnie, że ta dramaturgia nie jest dziełem przypadku.

Sprawdź też: Żabson: „Nie ma to jak walić wałki wyborcze podczas pandemii, brawo”

To już chyba czas złapać się jakichś wersów. Te najmocniejsze padają w „Korpo”, na podkładzie, który brzmi jak Neptunes z 2020 roku, produkujący coś dla młodszej wersji Clipse. „My słuchamy Black Flag, a ty wolisz Black Friday / idziesz znowu przed sklep, my wbijamy do knajpy” – obwieszcza Kosi. Potem dodaje jeszcze „Aha, pływasz w gotówce, jesteś próżny i pusty / kiedy widzisz się w lustrze, jesteś jak głupi i głupszy”. Nie do przegapienia jest Jan-rapowanie, cisnący jakiejś przewiezionej instagramerce, by nawinąć „Ale nogi mówią, buzia mówi: – Nie odmówisz sobie mnie? Janek robi jedną z tych swoich pauz i odpowiada sam sobie „No nie”. Piękne.

I właściwie mógłbym recenzję kończyć, gdyby nie jeden drobiazg. Nie powiedziałem jeszcze słowa o gospodarzu. Prawdziwa fantastyka naukowa. „Hologramy” są z szybkiego z życia u zmierzchu świata, zaś sam Gverilla brzmi, jakby powstawał w laboratorium – najpierw Alkopoligamii (w jego podśpiewywaniu nadal sporo jest Mesa), potem w Revolume. Umie sporo, np. dobyć głosu tak wysokiego i kruchego, że masz wrażenie, że pacnięty by się rozpadł („Wiesz”), ale też poda zwrotkę beznamiętnie i nonszalancko („ABRA”). Raz będzie wzdychającym, eterycznym chłopcem („Demony”), innym razem rapującym mężczyzną bawiącym się flow („Korpo”). Mam wrażenie, że typ jest kameleonem, styli sobie dobywa zamiast jakiś wypracować – w „Długich nocach” jest gdzieś pomiędzy Taco a Jankiem, w „CNBC” blisko Otsochodzi i ot chyba tylko kwestia cierpliwości, żeby każdemu z numerów kogoś doszyć. I tu wyrazy uznania, bo wykonawczo trzyma poziom i nie kaleczy, a mówimy przecież o początku drogi. Gdyby pisał więcej linijek w stylu „Na katedry miliardy wydali / świątynie przyrody za to wytną, żeby potem spalić”, a mniej „Uuu, szampan spływa ci po piersi / Twoja gładka skóra świeci jak diamenty,” dobre by mu to zrobiło na przezroczystość (a mi na żołądek, bo za późnym Lerkiem ani wczesnym Mrozem nie tęsknię).

Stajnia Steeza i Chwiała odpowiada zatem za kolejny profesjonalny produkt, za który nigdy nie trzeba się wstydzić. „Ogień” może brzmieć jak blend dwóch numerów, gdzie irytujące melodyjki sobie, a pojękiwania wokalisty sobie, po „Ile lat” zadajesz pytanie, ile lat jeszcze będą powstawać bangery na tym samym, „egzotycznym” patencie, ale to czepialstwo, bo „Hologramy” przynoszą bez wątpienia jakość – w planowaniu oraz egzekucji. Przesłuchałem i zastanawiam się np. nad tym, kiedy AIST i Symer wypłyną szerzej, Skrywa doczeka się producenckiej, a do Errbits zgłoszą się gwiazdki święcące jaśniej niż Marina czy Julia Wieniawa. Ciekawi mnie to jak długo Jetlagz utrzymają świeżość i pazur, co dalej będzie z Okim, który w „Skrywie9” strzela sylabami niepomny natłoku bodźców. W ogóle natomiast nie myślę o Gverilli. I trochę smutno, w końcu to jego album.

Marcin Flint

Ocena: 3/5

Polecane

Share This