Earl Sweatshirt – „Feet of Clay” (recenzja)

Taki rap, że prawie punk.

2019.11.05

opublikował:


Earl Sweatshirt – „Feet of Clay” (recenzja)

fot. mat. pras.

Nowa, gorąca jeszcze epka Pana Swetra zawiera niespełna 16 minut muzyki, ale jest na niej gęsto niczym w… garnku świątecznego bigosu. Mam wrażenie, że w podobny sposób, jak ta potrawa, powstaje muzyka Kalifornijczyka – geniusza, który z prostych składników, a nawet odpadków robi natchniony, a może nawet szalony hip-hop, jakiego na próżno szukać u mainstreamowych raperów.

Nieodrodny spadkobierca muzycznego geniuszu magików z Odd Future i młodziak, który zjada na śniadanie wszystko, co zrobili cLOUDDEAD, chłoszcze nasze uszy swoją bezkompromisową wersją recyklerskiego rapu już od dobrych kilku lat. Tak naprawdę jednak Earl pozamiatał podwórko niszowego hip-hopu dopiero rok temu. Oczywiście – jego debiut „Doris” (2013) był świetny, nie powiem… A „I Don’t Like Shit, I Don’t Go Outside” (2015) zamknął usta niedowiarkom, którzy kręcili nosami na jego prosty (w zamierzony sposób), awangardowy hip-hop z pogranicza eksperymentu, transowego lo-fi i natchnionego rap poetry. W końcu wreszcie Sweterek urósł tak bardzo, że na ostatnim do tej pory swoim pełnym metrażu „Some Rap Songs” (listopad 2018), Thebe Neruda Kgositsile (bo tak naprawdę nazywa się raper) zmienił się – dosłownie! – w… ciasteczkowego potwora! Mistrza robienia bitów z odpadów, clików, komputerowych odgłosów i Bóg wie czego jeszcze. Że o umiejętności tworzenia niesamowitych, więcej niż ulicznych historii i ich opowiadania zwolnionym, wręcz mantrowym głosem już nie wspomnę…

Nie da się jednak ogarnąć geniuszu Sweatshirta bez połączenia faktów z jego życia w spójną całość – niczym kropek w rysunku dla dzieci. Dopiero wtedy uda nam się zbliżyć do istoty tego, o co chodzi genialnemu 25-latkowi w jego własnej, osobnej wizji futurystycznego hip-hopu. Pamiętacie wspomniany krążek „Some Rap Songs”? Earl wkleił tu m.in. przemowę swojej matki, profesor prawa Cheryl I. Harris. Ale też sięgnął po wers z jednego z wierszy zmarłego na początku 2018 roku ojca Keorapetse Kgositsile – cenionego południowoafrykańskiego poety. Oba „sample” artysta wykorzystał w tym samym utworze – „Playing Possum”.

W ten sposób syn „połączył” na zawsze swoich rodziców, których życiowe drogi rozeszły się znacznie wcześniej (ojciec pozostał w RPA w rodzinnym Johannesburgu). O tym właśnie była – raczej gorzka, depresyjna, a w warstwie dźwiękowej medytacyjna (ale mimo tego, a może również dlatego!) znakomita płyta „Some Rap Songs”. Płyta traktująca w sporej części o pogodzeniu ze śmiercią i wychodzeniu z traumy. Dziś, po wydaniu „Feet of Clay” wiadomo już, że Sweatshirt otrząsnął się z depresji, wynurzył głowę nad powierzchnię wody i osiągnął katharsis. Albo przynajmniej jego namiastkę.

Również muzycznie niewiele się tu zmienia – epka Kalifornijczyka składa się w większości z utworów-miniatur, trwających minutę lub niewiele dłużej. Perfekcyjny technicznie w kładzeniu rymów na tych recyklingowe bity (stare syntezatory, przestery, kliki, różne elektroniczne odgłosy) wita się z nami w utworze „74” mocnym wersem: „Your shit is not knockin’ like the Feds.”. A trzeba powiedzieć, że nawija tu naprawdę gęsto, w poprzek bitu, często jakby na jednym oddechu, przez co jego rymowane historie kradną naszą uwagę w całości. Jakby zupełnie przykrywając samplowe fajerwerki, które kryją się w tle.

I tak jest niemal na całej płytce – no może z wyjątkiem „MTOMB”, który pięknie płynie na vintage’owym soulu. Ot, taki miły przerywnik. Podobnie zresztą, jak wręcz „homeopatyczne” featuringi/gościnki – mamy tu więc dobre linijki Maviego rodem z Charlotte (jakby urodzonego następny Earla) w „EL TORO COMBO MEAL”. Z kolei w najdłuższym w tym zestawie (prawie pięć minut!) utworze „4N” pojawia się Mach-Hommy (koniecznie sprawdźcie jego Bandcampa!) – raper z Newark, który w swoim wersie ironizuje: „Wyślij mi fakturę”.

Taki żart. Jakby. Ja wolę, jak ES podaję nam, niczym na talerzu, cała prawdę – prosto z serca. Na pełnym ekshibicjonizmie. Jak w „OD”, gdzie mamy krwiste aż do bólu wyznanie: „My memory really leaking blood, it’s congealing, stuck”. Albo kiedy odbija się – jak już ustaliśmy – od traumy i deklamuje w „4N”: „Śmierć już znamy, skręćmy w lewo” (We know death, aight let’s go left). I tak jest cały czas – bez drogich aut, futer, drinków i silikonowych dziewczyn. Raczej trauma, trochę terapii, może również nadzieja na to, że będzie lepiej, że pojawi się małe światełko w tunelu.

A wszystko to na chałupniczych bitach – czasem tak wkurzających, jak ten bliskowschodni (turecki, izraelski, arabski – who knows?) motyw w singlowym „EAST”. No może z małym wyjątkiem w postaci bitu od Alchemist we wspomnianym „MTOMB”. Ale nie dajcie się zmylić – tu nadal jest dziko, awangardowo, bezkompromisowo, może czasem przaśnie i obskurnie a jednak tak szczerze i z pasją, że w mojej głowie świta myśl: a może ten rap Sweatshirta to nowy punk?

No i jeszcze ta okładka…

Artur Szklarczyk

Ocena: 4/5

Tracklista:

1. 74
2. EAST
3. MTOMB
4. OD
5. EL TORO COMBO MEAL (feat. Mavi)
6. TISK TISK / COOKIES
7. 4N (feat. Mach-Hommy)

Polecane