fot. mat. pras.
Arcydzieło! Bez dwóch zdań. Oto wielka, monumentalna wręcz płyta, z którą pierwsze spotkanie dosłownie zatyka dech w piersiach, wywołuje ciarki na całym ciele. I zachwyca. A to wszystko za sprawą – już nie tylko – technicznego mistrzostwa Electro-Acoustic Beat Sessions, ale przede wszystkim genialnego pomysłu na ich pierwszy, w pełni autorski album. Na „Slavic Spirits” kolektyw z Wrocławia wychodzi więc poza ramy jazzu i inspirując się etnicznymi dźwiękami tworzy magiczną, niepokojącą i zarazem piękną muzyczną opowieść o słowiańskiej duchowości i mentalnym oczyszczeniu.
Marek Pędziwiatr, Marcin Rak, Paweł Stachowiak, Piotr Skorupski a.k.a. Spisek Jednego, Vojto Monteur, Olaf Węgier i Jakub Kurek – oto genialny septet z Wrocławia. A w zasadzie oktet, bo równie ważnym członkiem tej fantastycznej załogi jest Sebastian Jóźwiak –menedżer i spiritus movens całego projektu. To właśnie ta ósemka wręcz diabelnie utalentowanych i (wciąż) młodych ludzi wydobyła na światło dzienne mniej znane skarby z dyskografii Krzysztofa Komedy i przypomniała je nam w odważnych, wręcz crossoverowych wersjach – łącząc na krążku „Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)” polską szkołę jazzu lat 60. i 70. z samplingiem i elektronicznymi lub hiphopowymi bitami.
O ile wówczas muzycy EABS zachwycili nas swoim świeżym podejściem do kanonicznych dzieł swingującego grania, to teraz wręcz porażają brawurą i fantazją w tworzeniu muzyki, która wymyka się klasyfikacjom, tworzy nową jakość, a przy tym jest gęsta od treści. Oto „Slavic Spirits” – zuchwała muzyczna opowieść inspirowana mitologią słowiańską i rodzimą demonologią wyrażona w postaci brawurowej fuzji technicznego jazzu i etnicznych ozdobników.
– Dla mnie ta muzyka jest wyczyszczeniem ze wszystkiego, oczyszczeniem umysłu oraz duszy, początkiem czegoś nowego – mówi Marek Pędziwiatr. – To próba kontaktu ze światem bezpowrotnie i brutalnie utraconej kultury, która przez brak bogactwa źródeł nigdy nie zostanie już dokładnie zbadana – dodaje pianista i kompozytor. Od razu jednak zaznacza, że nie jest liderem grupy, bo EABS to demokratyczny kolektyw. – Tak, jak napisał Sebastian (Jóźwiak) w specjalnej książeczce (a raczej książce – bo to niemal 100 stron w wersji winylowej albumu, ponad 40 stron w wydaniu CD) – wracamy na „Slavic Spirits” do naszych korzeni, łączymy się z naszym DNA i przepracowujemy swoje traumy – wędrując przez różne krajobrazy – opowiada Marek, który potwierdza moje pierwsze i bardzo silne wrażenie, że ta płyta jest albumem konceptualnym, którego należy słuchać w całości.
– Najpierw jest więc nicość i „Ciemność” – to metafora braku wiedzy o naszych przodkach (wiedzy wymazanej przez chrześcijaństwo po 966 roku – przyp. A. Sz.) – kontynuuje Marek Pędziwiatr. Następnie zespół zabiera nas do lasów i na pola, gdzie spotykamy dwa demony, które nad nimi panują („Leszy” i „Południca”). Wreszcie wspinamy się nad mglistą i wiecznie mokrą świętą górę („Ślęża”), by ostatecznie oddać się rytualnemu „Przywitaniu Słońca”. Prawda, że znakomicie zostało to wymyślone? A jak zagrane! Ta podróż od ciemności do światła wyraźnie słyszalna jest w poszczególnych utworach, które stają się coraz pogodniejsze, jaśniejsze – eksplodując w finałowym „Przywitaniu Słońca”. To najbardziej „przebojowy” – jeśli tak można nazwać future-jazzowe granie EABS – utwór na tym krążku. Numer, który funkowymi bitami i samplami zamknie jednocześnie usta tym, którzy uważają, że na „Slavic Spirits” grupa żegna się z hip-hopem.
A jeśli już jesteśmy przy dźwiękach – warto tego albumu posłuchać kilka razy. Dokładnie. Dlatego, by wyłapać nie tylko perfekcyjne solówki członków bandu, ale by usłyszeć te poukrywane między nutami smaczki – takie jak piękne intro w „Południcy”, które przywodzi na myśl skojarzenia z całą historią polskiej muzyki inspirowanej folklorem, a więc Niemena, Namysłowskiego, grupę Osjan czy zapomnianego już nieco Sławomira Kulpowicza. Albo uważnie nadstawić ucho, by w otwarciu „Leszego” wyłapać ducha (znów!) Komedy, a w „Ślęży” odnaleźć nie tylko krople deszczu, ale pulsującą – w stylu reggae – sekcję rytmiczną. Ależ to „groovi”! A przecież mamy tu jeszcze – powiedzmy, że na deser – gościa z Anglii, czyli Tenderloniousa – dodającego do tej misternie zaplanowanej i po mistrzowsku zagranej całości dźwięki swojego saksofonu sopranowego i fletu.
Oto genialna, fantastyczna płyta. Arcydzieło! Więc nawet jeśli nie lubicie jazzu, to nie bójcie się tego albumu. Zaryzykujcie, a być może spotkanie z tymi niepokojącymi i zarazem pięknymi dźwiękami odmieni was – i to nie tylko muzycznie.
Artur Szklarczyk
Ocena: 6/5
Tracklista:
1. Ciemność
2. Leszy
3. Południca
4. Ślęża (Mgła)
5. Ślęża
6. Przywitanie słońca (Rytuał)
7. Przywitanie słońca