fot. mat. pras.
Niespodzianka roku? Na pewno! Dwie i pół godziny muzyki wyszperanej nie tyle z dna szuflady, ale z ogromnych dysków w komputerach Buriala nie tyle zaskakuje, co przede wszystkim zachwyca. Gdybyśmy nie wiedzieli, że to niepublikowane single z mijającej dekady, to skłonni bylibyśmy uwierzyć, że to świeżutki, premierowy materiał!
Swój ostatni studyjny, pełnowymiarowy album wydał w 2007 roku. Ale choć od premiery znakomitego „Untrue” minęł już 12 lat, to fani Buriala nie mogli narzekać. Co jakiś czas angielski wizjoner konsolety raczył nas epkami, singlami i innymi, okazjonalnymi – a to kompilacjami, a to setami DJ-skimi, czasem również kooperacjami ze znanymi artystami (m.in. z Thomem Yorke’em, Massive Attack, czy Four Tetem), a wreszcie produkcjami dla innych wykonawców (Jamie Woon, Kode9).
Cieżko więc powiedzieć, że tęskniliśmy za jego muzyką. Ale kiedy późną wiosną ogłosił, że wyda swoje niepublikowane utwory, to wręcz zapachniało sensacją. Dziś możemy już odetchnąć z ulgą, ponieważ – w przeciwieństwie choćby do DJ-a Shadowa – Burial wraca w wielkim stylu i oddaje w nasze ręce pod koniec roku płytę, która powinna znaleźć się bardzo wysoko we wszystkich zestawieniach z albumami z muzyką elektroniczną. Choć przecież nie są to – gwoli ścisłości – premierowe nagrania. Ale po kolei…
Co prawda mówi się, że „na bezrybiu i rak ryba”, ale nie w przypadku „Tunes 2011-2019”! Dzięki niezwykłej zawartości ta 149-minutowa (!) kompilacja mniej lub bardziej archiwalnych, niepublikowanych wcześniej utworów Buriala ma szansę stać się – zwłaszcza dla wiernych fanów muzyki angielskiego producenta – czymś więcej, niż tylko substytutem świeżego, premierowego materiału. Oto bowiem dostajemy do ręki pełnowartościowy, muzyczny „posiłek”, po który powinni sięgnąć wszyscy smakosze dubstepu, ambientu, minimalu, dubu i elektronicznej muzyki ilustracyjnej. Oto album tak smakowity, że… można palce lizać!
Najfajniejsze w tej uczcie – pozostańmy już w kulinarnej terminologii – jest jednak to, że (chyba po raz pierwszy w karierze Anglika) mamy do czynienia z tak sporą ilością dań i różnorodnych składników. Pamiętacie to dokładnie – William Bevan zachwycił świat swoim znakomitym debiutem „Burial” sprzed 13 lat przede wszystkim dlatego, że był to album nie tyle rewolucyjny dla dubstepu, ale też bardzo homogeniczny. Dzięki temu sprawiał wrażenie dzieła konceptualnego, a może nawet monumentalnego. Był niczym „Timeless” Goldiego, czy „New Forms” Roniego Size’a XXI wieku – bardzo spójnym, ale też w nieprawdopodobnie finezyjny sposób wyprodukowanym zestawem sampli, bitów i brejków, które złożone w całość sprawiały wrażenie sonicznej odysei kosmicznej.
Na „Tunes 2011-2019” jest nieco inaczej. Ale nic dziwnego – w końcu mamy tu 17 kompozycji, które powstawały niemal przez dekadę. Stąd częste zmiany nie tylko rytmu, ale przede wszystkim stylistyczne „skoki w boki”. A jmimo to wszystko tu razem gra, brzmi i pięknie płynie – niczym soundtrack do nieistniejącego filmu science-fiction, czy muzyczna ilustracja do thrillera o dusznej, klaustrofobicznej atmosferze. Taki jest Burial w najbardziej ambientowych „State Forest” i „Beachfires”. A kiedy dodaje do tego szczyptę breakbeatowych „cykaczy” – jak w „Young Dead” czy „Kindred” – robi się tanecznie, jak u LTJ Bukema. Znajdą się pewnie również tacy słuchacze, którzy zachwycą się kompozycjami z wokalnymi samplami – czy to zaskakującym, stylizowanym na ejtisowy elektro-pop „Hiders”, czy monumentalnie długim (13 minut!) i wielowymiarowym, a co najważniejsze przepięknym „Come Down To Us”. Tu jest tak bogato od dźwięków, że nawet nie podejmuję się opisać tego, co dzieje się w tym utworze! Wiem jedno – tak smacznie i zaskakująco „gotować” potrafi chyba tylko Burial.
Artur Szklarczyk
Ocena: 4,5/5
Tracklista:
1. State Forest
2. Beachfires
3. Subtemple
4. Young Death
5. Nightmarket
6. Hiders
7. Come Down To Us
8. Claustro
9. Rival Dealer
10. Kindred
11. Loner
12. Ashtray Wasp
13. Rough Sleeper
14. Truant
15. Street Halo
16. Stolen Dog
17. NYC