Vito już nie jest Bambino. Recenzujemy nową płytę artysty

Jeżeli tak ma nieść główny nurt, to nie ma po co płynąć gdziekolwiek indziej.


2023.05.03

opublikował:

Vito już nie jest Bambino. Recenzujemy nową płytę artysty

fot. mat. pras.

Muzyka lubi historie o intensywnym dojrzewaniu w nie zawsze sprzyjających okolicznościach. Sporo już ich było, ale Vito Bambino opowiada jak nikt inny. Jakim cudem ten odświeżająco naiwny gość z Bitaminy stał się „siwym śmieciem, niepoprawnie beczkowanym winem”? O tym jest „Pracownia”, płyta o artyście alternatywnym, który wpłynął do głównego nurtu i próbuje się na tych wzburzonych wodach nie rozbić. Ale też o tym, że trzeba być czujnym, żeby w relacjach nie skaleczyć się nawzajem, co przy życiu intensywnym, szybkim nigdy nie jest proste.

Dzieje się tu wiele i nieprzypadkowo. Krążek zaczyna się tak, jakby Vito chciał brzmieć jak ejtisowy zespół jednego przeboju, ciąży do dancingu z offowym zacięciem, smutnego disco. Pod koniec pytamy już raczej, jak to się stało, że Mateusz Dopieralski doszedł z Katowic przez Niemcy do Detroit, do wytwórni Motown Records. Już w obrębie kilku utworów zmiany są duże – „Etna” to genialna wariacja w temacie melodyjnego łamańca a la Moderat, „Lekko” ze swoim basem i dzwoneczkami zbliża się do kosmicznego funku Pharrella, „2002” jest nowosoulowe, a „Maj” to śliczne retro zmyślnie psute łomoczącymi bębnami (są jak nagrywane w pokoju i to innym niż reszta instrumentów), zafałszowaną melodyjką i… no cóż, chyba żaden wokalista (poza Afrojaksem) nie zaśpiewał jeszcze słowa „kolonoskopia”.

Śpiew Vito ma znamiona czegoś wyjątkowego. Łączy melancholię polskiego DNA z niepolską swobodą, ekspresją postaci i indywidualizmem postawionymi na piedestale, bez zastanawiania się, co by powiedziała Elżbieta Zapendowska. Bambino melodie czuje instynktownie, lgnie do nich odruchowo, co nie znaczy, że wszystko stoi tu prosto. Gdyby nie ta kursywa, to by nie działało. A działa, i to jak! Posłuchajcie soulowego feelingu w piosence „Nie mój dzień”, tego, jak nabrzmiały od uczuć wokal się tu rozlewa. Niesamowite są duety z kobietami – przepalony głos świetnie gra z dziewczęcą sanah i prosto uwierzyć, że nagranie było jak dobra impreza dwójki przyjaciół. Subtelność, zwiewność wokalu w mistrzowskim „Futurismo” to idealnie zagrana rola drugoplanowa, dopełnienie występu Ewy Bem. Fraza „cóż za przypadek przepiękny, że żyjemy / cóż za wypadek przyjemny, że aż tak” to jak ukłon do złotego okresu rodzimego piosenkopisarstwa.

Rozumienie i odczuwanie muzyki to jedno, „Pracownia” jest też imponująco napisana. Vito zadaje w zwrotkach wiele pytań, nie waha się przekląć i wyznać, woli czegoś nie dopowiedzieć, niż brnąć w oczywistości i kastrować swoje utwory ze znaczeń. Krzesa liryzm ze zwyczajności, niezwykłość z normalności. Fortepianowe „Memories of Nankatsu” w całości siedzi na świetnym tekście. Rapowana „Baba” porusza najtrudniejszy temat rodzinnych relacji i straty z taką gracją, że nasi raperzy powinni się wstydzić. Malik Montana położył zresztą w „Lekko” wersy budzące zakłopotanie, infantylne i tak na werbel, jakby to było 2003, choć przy rymie „sam na sam / bam bam bam” zaśmiałem się szczerze, przyznaję. „Cyber PRL” to jak „To my Polacy” tylko fajne – z ironią we wszystkim, od bitu, przez wykonanie, po słowa, ale z ironią pod kontrolą, niezalewającą wszystkiego jak mocz.

Album ma swoją dramaturgię, swój rytm, ma też swoje skity. W „Teleniekspressie” Maciej Orłoś spina go w ramy historią zespołu Cumulus, a także newsami podprowadzającymi tematycznie nadchodzące piosenki. I tu też nie wszystko jest na tacy. Kiedy dziennikarz mówi o „erupcji wulkanu na Sycylii”, warto sobie przypomnieć na przykład, że żona Vito w połowie jest Sycylijką.

Obcując z „Pracownią”, obcujemy z fantastyczną całością, która po rozbiciu na piosenki i tak obroni się jednostkową siłą właściwie każdej z nich. Mamy do czynienia z zestawem przebojów ze znakiem jakości produkcji Amara, Moo Latte i samego Dopieralskiego, choć to przekorna ekipa i najmodniejszy rytm (inaczej poprowadzone „In&Out” napierałoby z każdej tracklisty, inaczej rozwijane „Luv tu da max” mogłoby czekać na następny mundial) potrafi tak zwolnić, rozmyć, zredukować albo właśnie dociążyć, że to wszystko płynie, ale już nie unosi się na powierzchni trendów. Wiele utworów mogących służyć do ruszenia tyłka paradoksalnie unieruchamia, bo czujne się w nie wsłuchujesz.

Ja napodziwiałem, nawzruszałem i nabujałem się przy tym tyle, że ocena inna niż maksymalna byłaby hipokryzją.

Marcin Flint

Ocena: 5 / 5

Vito Bambino „Pracownia”, wyd. Def Jam Poland

Polecane