fot. Karol Makurat / @tarakum_photography
5/5 – z takim bilansem Mrozu opuszczał tegoroczną galę Fryderyków, otrzymując statuetki we wszystkich kategoriach, w których był nominowany. Artystę nagrodzono za popowy album roku, utwór roku („Za daleko” z Vito Bambino), ponadto uhonorowano go w kategoriach artysta roku, producent roku i autor roku (w tym ostatnim przypadku wspólnie z Rasem). Goszcząc w podcaście WojewódzkiKędzierski na łamach Onetu artysta wraca tych nagród, mówi o drodze, którą przebył, by stać się jednym z liderów orkiestry Męskiego Grania i o zaletach występowania na żywo. W tym ostatnim kontekście twórca odniósł się do tego, w czym jego zdaniem sztuczna inteligencja nie ma szans zastąpić muzyków.
– Ostatnio gadaliśmy ze znajomym na temat sztucznej inteligencji i tego, że ona może nabruździć w świecie muzycznym. Producenci muzyki elektronicznej mogą trząść portkami. Tym większą wartość zyskuje muzyka grana na żywo. Dobrze grana na żywo, przez super instrumentalistów – powiedział artysta.
Mrozu zapytany o to, czy jego zdaniem czeka nas hiphopowa odwilż, odparł, że nie przejmuje się trendami, choć widzi ponowny wzrost zainteresowania muzyką gitarową.
– Niestety bylejakość i chałturnictwo rosną w siłę. Gadaliśmy o tym z kolegami-artystami i nie pochwalamy tego, że raperzy grają teraz swoje koncerty z playbacku. Rozumiem, że można mieć jakieś podbitki, chórki itd. Najsmutniejsze jest to, że to nie przeszkadza publiczności. To publiczność jest w pewnym sensie winna, bo daje przyzwolenie i nie krytykuje tego. Rozumiem, że to jest trend, który przyszedł ze Stanów, że każdy z tych „Lilów” gra z playbacku, ale ta chałtura mi się nie podoba – spuentował.