Piąta edycja Free Form Festival odbyła się po raz pierwszy w Centrum Kultury Koneser. Przyzwyczajona do ciasnych pomieszczeń Fabryki Trzciny z dużym zaciekawieniem czekałam na efekt umiejscowienia tego w sumie prestiżowego wydarzenia w pofabrycznych halach. Przyznam, było zimno, mimo, że organizatorzy chuchali i dmuchali, aby rozgrzać zgromadzony tłum. Pierwsze kurtki spadły na Pony Pony Run Run. Francuski zespół, który w tym roku wydał swój debiutancki album, zdążył już zyskać sporą grupę fanów. Wszystko za sprawą letniego hitu „Hey You”. Dla wielu najlepszą rekomendacją, jest fakt, że chłopcy są ulubieńcami Calvina Harrisa, który w zeszłym miesiącu gościł w Warszawie. Koncert od początku do końca definiowały trzy słowa: power, pop i rock. Dużo gitar, beatów, elektroniki i skakania po scenie. Trzech łobuzów z Francji nie musiało długo zachęcać zgromadzonego tłumu do tupania nóżką. Ba, po trzecim kawałku połowa hali już tańczyła. Jednak wiele osób zaczęło festiwalowy wieczór dopiero od występu legendarnej grupy ze stajni Ninja Tune.
Herbaliser, gdyż o nich mowa, już po raz drugi gościł na Free Form Festival. Zachęceni sukcesem sprzed czterech lat, przybyli po raz kolejny, by zagrać utwory z nowej płyty (będące notabene zbiorem największych dotychczasowych hitów zespołu). Publiczność dopisała. W ogromnej hali, jeszcze przed koncertem, trudno było wcisnąć choćby szpilkę. Pełna sala kołysała się w prawo i lewo, machała rękoma, piszczała i odpowiadała na każdą zaczepkę muzyków, jak zaczarowana. Usłyszeliśmy to co najlepsze u Herbaliser, czyli grube hip hopowe beaty z wplecionymi jazzowymi, a nawet funkowymi samplami. Do tego świetna sekcja dęta i mocny głos Jessicy Darling. Niektórzy już lekko znudzeni corocznym występem poszczególnych wychowanków Ninja Tune, przenosili się w połowie koncertu do sal konkurencyjnych. Największym powodzeniem cieszył się niezmiennie namiot gastronomiczny.
Bez wątpienia gwiazdą tego wieczoru był duński zespół WHOMADEWHO. Z tego występu wyjść się po prostu nie dało. Trzech szalonych muzyków wtargnęło na scenę jak tornado powalając publiczność już pierwszymi dźwiękami. Gitarzysta wraz z basistą dali niezwykły pokaz umiejętności wokalnych, a także cyrkowych. Skakali po głośnikach, bębnach, a nawet po ludziach. Jednocześnie śpiewali bezbłędnie. Obłędnie za to bawili się słuchacze. Przez bitą godzinę dostawaliśmy ogromną dawkę disco punka, elektro popu i housu. Kulminacyjnym punktem koncertu był kawałek Satisfaction. Publiczność skandowała słowa piosenki, a gitarzysta Jeppe Kellberg z rozbawieniem uderzał ortopedyczną kulą w werbel. Było widowiskowo i energetycznie. WHOMADEWHO to do tej pory mój faworyt Free Form Festiwalu. Zobaczymy, czy jutro ktoś zdoła ich przebić.
Ponadto na pozostałych dwóch scenach wystąpili absolutnie genialni Vive La Fete, będący ulubieńcami Karla Lagerfelda i moimi, a także fińskie Luomo i taneczny Club Collabe. Reszty niestety nie widziałam, czego bardzo żałuję. Z nadzieją czekam na dzisiejsze, kolejne występy.