Do premiery albumu „Wyszli coś zjeść” pozostały trzy tygodnie. Dziś w sieci ma się pojawić nowy klip, tymczasem mamy dla Was quasi recenzję (właściwie bardziej felieton) napisaną przez Marcina „Tytusa” Grabskiego, szefa Asfalt Records, wytwórni, nakładem której ukaże się nowy album Rasmentalism. Przeczytajcie, co o nowej płycie swoich podopiecznych pisze Tytus.
Drugi oficjalny album, zwany bardzo zgrabnie po angielsku sophomore, to dla każdego zespołu duże wyzwanie. Oczywiście, o ile pierwszy krążek namieszał na scenie tak, jak dokonał tego „Za młodzi na Heroda”. Ten długo oczekiwany debiut, nie tylko ugruntował przekonania starych fanów, ale pozwolił zdobyć wielu nowych. Recepta na sukces? Talent, niestety. Ale i świeże spojrzenie, brak sztampy, szablonów. Szczerość i alergia na nudę w muzyce.
Choć ciemna strona ludzkiej natury życzy ptakowi, co zbyt szybko wzbija się w powietrze szybkiego upadku, przed Mentosem i Rasem rzeczywiście stoi duże wyzwanie. Z jednej strony płyta nie może być gorsza, z drugiej nie może być tez powtórzeniem pierwszej. Iście antyczna tragedia. Jak duo z tego wybrnęło? Po prostu nagrali lepszą płytę, a do tego zupełnie inną #brzytwaockhama.
Kiedy w asfaltowym gronie przesłuchiwaliśmy wstępną wersję płyty w studio, nasze pierwsze skojarzenia krążyły wokół wczesnych lat 2000. Gdy Hip-hop właśnie zrzucił Timberlandy i kurtki woodland camo, a założył po raz pierwszy chromowany kombinezon. Już można to puścić ludziom na dyskotece, a jeszcze daleko do muzycznego obciachu. Dzisiaj słuchamy tych nagrań jak klasyków. To ciekawy kierunek retro, nie kojarzę go nawet za Oceanem.
Paradoks „Wyszli…” polega na tym, że choć single, które już znacie to nagrania świadomie przez nas wybrane do reklamy płyty, to mamy nadal wrażenie, że najlepsze numery zostały jeszcze nieodkryte przed słuchaczami. To jak z chińską pocztówką, która wygląda inaczej zależnie na to czy patrzy się na nią z lewa czy z prawa. Nowy Rasmentalism wygląda inaczej zależnie jak się do niego podejdzie.
Po tej płycie widać jakim producentem czy właściwie wizjonerem nowego, polskiego hiphopu jest Mentos. Doskonałe aranżacje i kompozycje, które nie wyskakują u nas spod pierwszej lepszej empecetki. Choć całość mocno buja, nie znajdziesz tu Casio plumkań, ani zapętlonych do bólu wiewiórek. Utopiony w szeroko rozumianym soulu, wprowadza jednocześnie bezprecedensową kreatywność. Król sampli, książę synthów, hegemon basu.
Rozgrzany mega trasą koncertową w poprzednim sezonie, Ras w kilku numerach wydaje się być Rasem 2.0, ale to tylko nowe wspaniałe wariacje formy, pod którą nadal pozostaje ten sam czujący i myślący (co bywa ekstrawagancją) raper. O jego rolę bądźcie spokojni, bo jak sam deklaruje: „jeszcze nie wyplułem całego siedzącego we mnie syfu”.
Gościnne występy to osobny rozdział. Zaproszenie od Rasmentalism to swoisty przewodnik Michelina, to zawsze przemyślana i mająca sens koncepcja współpracy. Największym zaskoczeniem jest udział Sokoła, który rzadko wchodzi w roszady z „jasną strefą”. Wspólne parlando z Rasem w refrenie to majstersztyk, a w swojej zwrotce odkrywa nieco inne oblicze. Dwa Sławy potraktowały zaproszenie jako okazję do swoistego showcase przed szerszą publicznością. Mogą spokojnie zameldować komu trzeba o wykonaniu zadania. Może przytłumił ich tylko chór The Voices, który w refrenie zmiótł wszystkie wcześniejsze kooperacje tego typu z siłą huraganu. Podobnie wyróżnia się bezprecedensowa partia Klaudii Szafrańskiej z Xxanaxx, w znanym już singlu „System interwałów”. Osobisty faworyt. Chyba pierwszy raz w życiu usłyszałem kobiecy wokal po polsku, w hiphopowym numerze i nie miałem nawet cienia mieszanych uczuć. Wspaniałe odkrycie, czyjekolwiek jest. Pozostali goście nie wypadają z formy, ani swojej, ani gospodarzy. Quebonafide dobrze znacie, a Sarius super zharmonizował się z rapem Rasa i nadał zupełnie inny wymiar numeru niż na ich kooperacji w „Tak bardzo ja”
„Najlepszy debiut w wytwórni do lat” jak bragguje na płycie Ras. „Najlepszy sophomore w wytwórni od lat”? Daję lajka.