fot. mat. pras.
Kiedy w 2017 r. Łozo opuszczał Afromental, zespół był w peaku popularności. Z drugiej strony jego członkowie zmagali się z przyklejoną im łatką komercyjnego zespołu, który jest delikatnie podrasowanym boysbandem. Ci, którzy słyszeli choćby album „Mental House” bądź widzieli zespół na żywo, wiedzieli, że zespół na koncertach był prawdziwym potworem, a i w studiu nagraniowym czasem nie brał jeńców, niemniej nigdy nie zdołał przebić się przez to, jak był powszechnie postrzegany. Goszcząc u Żurnalisty Łozo nie ukrywał, że miał z tym problem.
– To była łatka, która wk***ała mnie przez lata. Do dzisiaj mnie wk***ia. Tamta łatka wpływa na wiele decyzji, które dziś podejmuję. „Radio Song”, „Pray 4 Love” i te rzeczy są przyczepione do nas na zawsze. Myślę, że z 80% słuchaczy, którzy kojarzą Afromental, zna go tylko z tych dwóch piosenek. To jest tak nieprawdziwa wizja tego, co graliśmy, co tworzyłem i co chciałem, żeby było jako afromentalowe legacy – powiedział artysta.
Łozo, który szykuje się do wydania solowego krążka (wiemy, że temat wraca od lat, ale tym razem podobno naprawdę ma się to wydarzyć), przyznał, że grupa świadomie uczestniczyła w komercyjnych projektach, ponieważ dawały one możliwości, które w przeciwnym razie byłyby poza jej zasięgiem.
– Musiałem to przełknąć. Musiałem zaakceptować, że tak się to potoczyło. Z jednej strony jestem wdzięczny za ten ruch, bo on dał nam życie, dał możliwości. Teraz też mam inne możliwości dzięki temu. Natomiast cena tego była duża. Do ostatnich lat miałem dyskusje z artystami i innymi ludźmi, którzy mówili: „stary, te numery były miałkie”. Ale ty słuchałeś jakichkolwiek innych? I wiem, że nie słuchał. A myśmy przecież byli tak inni na koncertach i na płytach było wiele rzeczy, które były bardzo inne niż te komercyjne piosenki, które były z komercyjnych projektów – „39 i pół”, czy „Kochaj i tańcz”. To była ta trampolina, na którą musieliśmy się zdecydować, by nie rozwalić się za dwa lata – skomentował artysta.