Jakub Żulczyk opowiedział o pięciu najważniejszych dla niego płytach

Twórca zdradził, który album wprowadził go w świat hip-hopu.


2022.11.10

opublikował:

Jakub Żulczyk opowiedział o pięciu najważniejszych dla niego płytach

Foto: @piotr_tarasewicz / @cgm.pl

Na kanale Cukier Official pojawił się zapowiadany kilka dni temu w mediach społecznościowych odcinek Mojej Piątki, którego gościem jest Jakub Żulczyk. Pisarz i scenarzysta opowiedział w nim o najważniejszych płytach w swoim życiu. Artysta wyjaśnił, że kluczem doboru wydawnictw było dla niego przedstawienie krążków, które otworzyły go na słuchanie nowych gatunków. I tak np. Żulczyk przyznał, że hip-hop odkrył dość nietypowo, bo dzięki „Maxinquaye”, arcydziełu Tricky’ego, jednej z najbardziej formatywnych płyt dla trip hopu.

To była pierwsza klasa liceum. Przez całą szkołę podstawową słuchałem mnóstwo rockowej muzyki albo metalowej. (…) Potem zaczęło się słuchanie punk rocka, rzeczy delikatnie zgrzytliwych, ale hip-hop to było dla mnie coś takiego… jak słuchałeś rocka w 1995, to trochę nie mogłeś słuchać hip-hopu. To było dla mnie trochę nudne. Trochę nie rozumiałem, o co chodzi w hip-hopie. Cały czas jest to samo, oni ciągle gadają. Było parę takich kawałków, który były mocniejszym uderzeniem. Pamiętam teledysk Run-D.M.C. do „Down With The King”. To był ciężki numer. Leciał na MTV i stwierdziłem, że to jest coś dla mnie. Ale generalnie rock, potem punka zacząłem słuchać. Potem pojawiło się The Prodigy, które pokazało, że można łączyć gatunki – było trochę rockowe, trochę hiphopowe, a głównie elektroniczne, ale mieli energię punkowego zespołu. Zacząłem trochę wchodzić w muzykę elektroniczną i w pewnym momencie zobaczyłem Tricky’ego. To była miłość z teledysku – zobaczyłem „Black Steel”, przeróbkę Public Enemy (konkretnie „Black Steel in the Hour of Chaos” z „It Takes a Nation of Millions to Hold Us Back” – przyp. red.). To było coś, co super podziałało na moją wyobraźnię. I poszedłem sobie kupić kasetę Tricky’ego – wspomina artysta.

Dla mnie w muzyce najważniejsze są rytm i atmosfera. Musiałem trochę do tego dorosnąć. Ta płyta to było wejście w muzykę, która opiera się tylko na rytmie i na moodzie – mówi o „Maxinquaye”. – Trudno to zaklasyfikować jako czysto hiphopową płytę, ale ona jest super miejska, super storytellerska. Najfajniejsza muzyka to taka, z której potrafię stworzyć opowieści, kiedy ją słyszę. (…) Od tej płyty zaczęła się moja fascynacja samplingiem – dodaje.

Pozostałymi płytami, o których opowiada autor „Ślepnąc od świateł”, są „Selected Ambient Works 85-92” Aphex Twina, „Legenda” Armii, „Machina / The Machines Of God”, czyli bardzo nieoczywisty wybór w kontekście The Smashing Pumpkins oraz „Metal Box” Public Image Ltd w wersji „Second Edition”.

Polecane