Foto: @piotr_tarasewicz / @cgm.pl
Na kanale Cukier Official pojawił się zapowiadany kilka dni temu w mediach społecznościowych odcinek Mojej Piątki, którego gościem jest Jakub Żulczyk. Pisarz i scenarzysta opowiedział w nim o najważniejszych płytach w swoim życiu. Artysta wyjaśnił, że kluczem doboru wydawnictw było dla niego przedstawienie krążków, które otworzyły go na słuchanie nowych gatunków. I tak np. Żulczyk przyznał, że hip-hop odkrył dość nietypowo, bo dzięki „Maxinquaye”, arcydziełu Tricky’ego, jednej z najbardziej formatywnych płyt dla trip hopu.
– To była pierwsza klasa liceum. Przez całą szkołę podstawową słuchałem mnóstwo rockowej muzyki albo metalowej. (…) Potem zaczęło się słuchanie punk rocka, rzeczy delikatnie zgrzytliwych, ale hip-hop to było dla mnie coś takiego… jak słuchałeś rocka w 1995, to trochę nie mogłeś słuchać hip-hopu. To było dla mnie trochę nudne. Trochę nie rozumiałem, o co chodzi w hip-hopie. Cały czas jest to samo, oni ciągle gadają. Było parę takich kawałków, który były mocniejszym uderzeniem. Pamiętam teledysk Run-D.M.C. do „Down With The King”. To był ciężki numer. Leciał na MTV i stwierdziłem, że to jest coś dla mnie. Ale generalnie rock, potem punka zacząłem słuchać. Potem pojawiło się The Prodigy, które pokazało, że można łączyć gatunki – było trochę rockowe, trochę hiphopowe, a głównie elektroniczne, ale mieli energię punkowego zespołu. Zacząłem trochę wchodzić w muzykę elektroniczną i w pewnym momencie zobaczyłem Tricky’ego. To była miłość z teledysku – zobaczyłem „Black Steel”, przeróbkę Public Enemy (konkretnie „Black Steel in the Hour of Chaos” z „It Takes a Nation of Millions to Hold Us Back” – przyp. red.). To było coś, co super podziałało na moją wyobraźnię. I poszedłem sobie kupić kasetę Tricky’ego – wspomina artysta.
– Dla mnie w muzyce najważniejsze są rytm i atmosfera. Musiałem trochę do tego dorosnąć. Ta płyta to było wejście w muzykę, która opiera się tylko na rytmie i na moodzie – mówi o „Maxinquaye”. – Trudno to zaklasyfikować jako czysto hiphopową płytę, ale ona jest super miejska, super storytellerska. Najfajniejsza muzyka to taka, z której potrafię stworzyć opowieści, kiedy ją słyszę. (…) Od tej płyty zaczęła się moja fascynacja samplingiem – dodaje.
Pozostałymi płytami, o których opowiada autor „Ślepnąc od świateł”, są „Selected Ambient Works 85-92” Aphex Twina, „Legenda” Armii, „Machina / The Machines Of God”, czyli bardzo nieoczywisty wybór w kontekście The Smashing Pumpkins oraz „Metal Box” Public Image Ltd w wersji „Second Edition”.