Szwajcaria, Słowenia, Polska, Rumunia, Norwegia, Grecja, Malta, Białoruś, Finlandia, Austria – oto kraje, które awansowały z drugiego półfinału Eurowizji.
Donatan i Cleo znaleźli się wśród wykonawców, którzy otrzymali od Europejczyków najwięcej głosów.
Dziesiątka z czwartkowego półfinału uzupełniła stawkę sobotniego koncertu finałowego, dołączając do wybranych wcześniej Ormian, Szwedów, Islandczyków, Rosjan, Ukraińców, Azerów, Holendrów, Czarnogórców, Węgrów oraz reprezentantów San Marino. Skład finału uzupełniają Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Włochy i Hiszpania, czyli kraje odpowiadające za powstanie festiwalu, a także tegoroczni gospodarze – reprezentacja Danii.
Pod tekstem znajdziecie występ Polaków z czwartkowego półfinału.
{Diil}
Dziękujemy wszystkim życzliwym – a malkontentom i siejącym defetyzm niech pęknie żyłka w oku – skomentował na Facebooku Donatan.
„Mistrzostwa Europy w lotach muzycznych” – takim określeniem komentujący imprezę Artur Orzech powitał widzów TVP w drugim półfinale Eurowizji 2014. Otóż nie, muzycznie Eurowizja ponownie za miała zbyt dużo do zaoferowania. Mizernej jakości pop wymieszany z paradą osobliwości – właśnie takie wrażenie towarzyszyło obserwowaniu popisów większości wykonawców. Wszystko ładnie opakowane, to trzeba organizatorom przyznać, ale w środku dominuje bieda. Na jej tle Donatan i Cleo byli jednymi z wyróżniających się artystów. W kwestii samej piosenki nie ma o czym rozmawiać – można ją lubić, można nie znosić, można docenić, można się śmiać – wiadomo, ile osób, tyle opinii. Sam występ miał natomiast pazur i jako jeden z niewielu nie opierał się na nachalnym wdzięczeniu się do kamer. Choć widać było po Cleo, że jest strasznie spięta, nogi się pod nią nie ugięły.
Co przeciwstawili konkurenci? Były słabsze wersje Mumford & Sons (Firelight z Malty, Sebalter ze Szwajcarii), białoruscy kelnerzy (Teo i jego tancerze), patetyczna do bólu celtycka księżniczka Can-Linn, była też reprezentująca Austrię Conchita Wurst, czyli słynna już walcząca o równouprawnienie kobieta z brodą. Zdaniem Artura Orzecha pewniak do zwycięstwa w sobotnim finale.
Znacznie lepiej niż od strony muzycznej, Eurowizja 2014 wyglądała pod względem wizualnym. Produkcja festiwalu to prawdziwe cudo, świetne wizualizacje, potężny rozmach. Bardzo ładnie na gigantycznych telebimach prezentowały się ludowe wzory podczas występu Cleo. Niby już na próbach wyglądało to dobrze, ale dopiero przy odpowiednim oświetleniu i tłumie publiczności w kopenhaskiej B&W Hallerne oprawa nabrała rumieńców. Świetnie wypadła także większość wprowadzeń, w których artyści demontsrowali flagi swoich krajów. I tak Białorusin ułożył flagę z krążków hokejowych, reprezentantka Izraela rozpościerała ją na plaży, a Donatan i Cleo zaprezentowali biało-czerwony equalizer na ekranie monitora w studiu nagraniowym. Może nie szałowo, ale ciekawie, a i przy okazji wywołało muzyczne skojarzenie. W większości przypadków prezentacje były znacznie ciekawsze od samych występów.
{sklep-cgm}
Gorzej rzeczy wyglądała w przypadku klipów emitowanych jako przerywniki. Mieliśmy np. materiał wideo poświęcony… oblizywaniu. Podobno „Johny Oblizywacz” (Johny Logan), irlandzka legenda Eurowizji, oblizał się w trakcie występu w 1987 roku 30 razy. Widać się opłacało, ponieważ Irlandczyk wygrał tamtą edycję. Cleo się nie oblizywała (albo przynajmniej robiła to dyskretnie). Byli też Australijczycy, którzy tak bardzo zapragnęli wystąpić na Eurowizji, że przy pomocy śmigłowców przenieśli swój kontynent w pobliże Europy.
Prestiż Eurowizji jest sprawą szalenie dyskusyjną. Część krajów faktycznie spina się wysyłając to co ma najlepszego, ale dużo oddelegowuje do walki czwarty, nawet piąty garnitur. Polska wysłała bezsprzecznie największy hit ostatni miesięcy, który przy okazji międzynarodowej premiery klipu spotkał się z ciepłym przyjęciem również poza granicami kraju. W sobotę przekonamy się, ile tych ciepłych uczuć pozostało w Europejczykach.
{sklep-cgm}