Taco Hemingway – „Café Belga”

Taco łapie formę.

2018.07.12

opublikował:


Taco Hemingway – „Café Belga”

foto: mat. pras.

Znowu to samo. Głupawka, gorączka i ręce włożone nie tam gdzie trzeba, czyli Taco Hemingway wydaje nowy album. Nie EP-kę. Album. W dodatku taki, który w końcu wnosi sporo świeżości do jego dyskografii.

Można po raz kolejny pisać o wielkich sukcesach komercyjnych, niespodziewanej premierze kolejnej płyty i słusznych obawach związanych z poziomem „Café Belga”. Tylko po co? Nowy album oferuje całkiem sporo atrakcji (m.in. fragmenty wywiadów przeprowadzonych przez Marka Falla), odrobinę stylowego narcyzmu (tytułowy numer…), imponujące beaty, a także kilka wersów, które są absolutną czołówką rapera (nawet autoironiczne „Mama pyta, kiedy zacznę pisać o czymś”). Spokojnie, kilka paździerzy też się znajdzie i nie mam tu na myśli śpiewanych refrenów, które psują obraz całości.

Czas spędzony z „Café Belga” nie jest czasem straconym, co już jest wielkim plusem, bo tego nie można było powiedzieć o większości jego numerów nagranych po „Umowie o Dzieło”. Wspólne dzieło z Quebonafide zwiastowało zmiany, narcystyczne podejście i propsy w stronę Migosów, jednak nowego Taco Hemingwaya w pełnej okazałości można usłyszeć właśnie tutaj. I dobrze, bo ten nawija przekonująco, często w starym stylu, nie sili się na sztuczny popis umiejętności, a auto-tune jest u niego narzędziem potrzebnym do urozmaicenia numeru. Teoretycznie znowu mamy jakiś koncept, który okazuje się solidnym streszczeniem ostatnich miesięcy i życiowych zmian (celne „Kiedy słyszę siebie w Esce wiem, że ciężej będzie o sekret nim się dowie o nim sieć”).

Pomijając anglojęzyczny numer, „4 AM in Girona”, który trzeba potraktować jako niepotrzebny bonus, Taco znowu słucha się z przyjemnością, przynajmniej w zdecydowanej większości. Wielkich i trzymających w napięciu historii kalibru tych z „Trójkąta Warszawskiego” nie ma, ale są za to pojedyncze, doskonałe wersy. Takie „Wyróżniałem się jak martwy piksel” lub „Jak apka YouTube’a co nie chce grać w tle” przeplatają się z kilkoma paździerzami pokroju „Wypili moją krew na hejnał, nie pierwszy raz / Przerzucam sobie cash na PayPal i uciekam, bo mnie ciągle goni świat” w „Café Belga” czy „Chciałbym znowu jeździć ZTM-em / Gonią mnie koszmary, nie kanarzy” w „ZTM”, ale to właśnie one sprawiają, że Taco Hemingway tutaj wygrywa.

Rap Filipa bywa monotonny („Modigliani”), momentami wręcz flegmatyczny i usypiający („Abonent jest czasowo niedostępny”), ale na szczęście są jeszcze beaty, które trzymają gospodarza przy życiu. Te ponownie są klasą światową – Taco nigdy nie miał problemu z doborem muzyki, a więc „Café Belga” to popis jego nadwornego producenta Rumaka oraz Borucciego. Ci na przestrzeni 11 numerów kombinują, starają się przypomnieć dawne czasy, a nawet zahaczają o eskowe klimaty w przebojowych „Fiji” i „Wszystko na niby”.

„Café Belga” to powrót Taco, którego chce się słuchać do końca, nawet „ziomkom z pewnego portalu”. On jest tutaj inny – starszy, bez nieudanych eksperymentów (no dobra, ostatni numer jest naprawdę zbędny), potrafiący napisać genialne „Adieu” i polecieć Patrykiem Vegą w „Reżyseria: Kubrick”. Niech ten 2018 cię jeszcze nie wykańcza, bo złapałeś formę.

4 / 5

Dawid Bartkowski

Tracklista:

01 – Café Belga
02 – ZTM
03 – Wszystko Na Niby
04 – Reżyseria Kubrick
05 – 2031
06 – Fiji
07 – Abonent jest czasowo niedostępny
08 – Motorola
09 – Modigliani
10 – Adieu
11 – 4 AM in Girona

 

 

ZapiszZapisz

ZapiszZapisz

ZapiszZapisz

Polecane

Share This