fot. mat. pras.
Młody, gniewny, w dodatku diabelnie utalentowany. Oto Sam Fender – 23-latek z jakiegoś beznadziejnego zadupia w północnej Anglii. Wokalista, muzyk i kompozytor, który na swoim płytowym debiucie nie tylko śpiewa jak natchniony, tak jakby jutro miał być koniec świata, ale – w przeciwieństwie do swoich sławniejszych rówieśników z branży – śpiewa o czymś, czyli sprawach naprawdę ważnych. Brawo on!
Tu wszystko się zgadza. Tu, czyli w karierze Fendera. Karierze, którą Angol o urodzie chłoptasia z boysbandu prowadzi według wzorców punkowej idei DIY – do it yourself, czyli „zrób to sam”. A nasz Sam zrobił to wręcz wzorcowo, wykorzystując okazje – zarówno te, na które nie miał wpływu (muzykująca rodzina, czyli geny), jak również szczęśliwe zrządzenia losu, którym jednak trochę pomógł (spotkanie menedżera Bena Howarda w jednym z pubów). Przede wszystkim jednak Fender najwięcej zawdzięcza sam sobie, a dokładniej autorskim, zaangażowanym piosenkom, które pisał już jako nastolatek.
Kilka z nich znalazło się na debiutanckiej epce „Dead Boys”, którą wydał w listopadzie 2018 roku. Najwięcej zamieszania zrobił tytułowym utworem, w którym poruszył temat samobójstw mężczyzn. „Napisałem go tuż po tym, gdy straciłem kilka bardzo bliskich mi osób. Tekst opowiada o tym, co dzieje się w moim rodzinnym mieście, ale tak naprawdę to uniwersalny problem – na światową skalę. Grając ten numer na festiwalach oraz rozmawiając o nim z fanami, którzy dzielili się swoimi historiami, zdałem sobie sprawę, jak wielki jest rozmiar tego zjawiska. To naprawdę łamie mi serce. Jeśli ten utwór pozwoli się komuś otworzyć, przyznać do swoich problemów i zmierzyć z nimi, to będę szczęśliwy” – mówił tuż po premierze piosenki ilustrowanej sugestywnym, przejmującym klipem.
Nic więc dziwnego, że zarówno „Dead Boys”, jak również inne utwory ze wspomnianej epki – w tym „Poundshop Kardashians” i „That Sound” znalazły się na wydanym właśnie, pierwszym pełnowymiarowym albumie wokalisty z robotniczych przedmieść Newcastle. Wokalisty, który w przeciwieństwie do popowych gwiazdek nie plecie bzdur, nie wykręca się sianem, ale naprawdę potrafi opowiadać o swojej muzyce. – „Piosenka „That Sound” to celebracja muzyki, ale również niezbyt subtelny środkowy palec dla wszystkich negatywnie nastawionych osób – zwłaszcza w rodzinnych stronach – które nagle zaczynają się interesować tobą, ale dopiero wtedy, kiedy zaczyna ci wychodzić. Muzyka zawsze była obecna w moim życiu i cały czas jest najważniejszą częścią mnie. Pomogła mi nie zboczyć na złą drogę kiedy byłem dzieciakiem, dała mi naprawdę wyraźny cel oraz pewność siebie, której nie znalazłbym nigdzie indziej” – mówi Sam.
Tę szczerość docenili krytycy muzyczni, honorując go pod koniec zeszłego roku nagrodą Critics’ Choice – wcześniej to prestiżowe wyróżnienie brytyjskich krytyków otrzymali m.in. Adele, Florence & the Machine czy Sam Smith. W dodatku Fender znalazł się również w gronie 20 artystów w ramach „VEVO artist to watch 2019”. Aż strach pomyśleć, jakie laury spłyną na niego po wydaniu „Hypersonic Missiles”, które zbiera najlepsze momenty epki „Dead Boys”, ale również daje nam solidną garść nowych piosenek – jak zwykle napisanych, nagranych i wyprodukowanych w garażu wybudowanym własnoręcznie (DIY!) przez Sama w jego rodzinnym North Shields.
Jednak małomiasteczkowość naszego bohatera nie byłaby tak nośna, gdyby nie zadziwiające, czy może raczej budzące podziw uniwersalne spektrum tematów, które porusza on w swoich tekstach. Mamy tu więc brak perspektyw, niezrozumienie, wyobcowanie, kompleksy i frustracje, które dotykają młodych ludzi. A to wszystko ubrane zostało w dosadne teksty, które wcale nie chcą być poezją, a bliżej im do dokumentu. Są one pełne trafnych obserwacji, poruszają tematy zaangażowane społecznie i zadają ważne pytania. Jak w gorzkiej piosence „Borders”, która opowiada o dwóch ośmiolatkach, którzy jednego dnia bawią się plastikowymi pistoletami, a drugiego grożą sobie śmiercią…
Nic dziwnego, że zachwyceni krytycy zaczęli porównywać Sama do Bruce’a Springsteena – równie zaangażowanego „poety ulicy”, piewcy małomiasteczkowej Ameryki. Podobnie jak słynny Boss (którego cover „Born in the USA” Fender ma zresztą w repertuarze), tak samo również nasz angielski, młodziutki bard stawia na mocny przekaz i prostotę. Także w muzyce – większość kawałków z „Hypersonic Missiles” to proste utwory, zaaranżowane głównie na gitarę (często akustyczną), bas, bębny i pianino. Czasem bliżej im do bluesa („You’re Not The Only One”), kiedy indziej mają popową lekkość i rozmach („Will We Talk?”). Bywa, że nawiązują klimatem do lat 80. (za sprawą solówek saksofonu w „The Borders”), ale zdarzają się tu również chwile bardziej refleksyjne, wręcz balladowe („White Privilege”). Bez względu jednak na aranżacje, zawsze trafiają prosto w serce – niczym tytułowe „Naddźwiękowe pociski”, o których Fender śpiewa:
„Jestem tak błogo nieświadomy wszystkiego
Dzieci w Gazie są bombardowane, ale mnie to nie dotyczy
Napięcie na świecie stale rośnie
Prawdopodobnie nadchodzi kolejna wojna z całym tym szajsem
Nie jestem dość bystry by cokolwiek zmienić
Nie mam żadnych odpowiedzi, tylko pytania, więc nie pytaj o nic…”.
Pobudka! Oto znakomita, ważna płyta! Nie przegapcie jej.
Artur Szklarczyk
Ocena: 4/5
Tracklista:
1. Hypersonic Missiles
2. The Borders
3. White Privilege
4. Dead Boys
5. You’re Not The Only One
6. Play God
7. That Sound
8. Saturday
9. Will We Talk?
10. Two People
11. Call Me Lover
12. Leave Fast
13. Use – Live