PRO8L3M – „Art Brut 2” (recenzja)

Powrót PRO8L3MU do lat 80. to dużo dobrego rzemiosła. I mało magii.

2020.03.18

opublikował:


PRO8L3M – „Art Brut 2” (recenzja)

fot. mat. pras.

Kantory, Wampy, biust Kasi Figury, gumy Turbo, rower Reksio, Tsubasa, Prince Polo (wymawiane oczywiście „z polska”, nie z angielska, moja mama tak do dziś mówi), korsarze, kartridże, opowieści o Berlinie, Polonezy Caro, Peweksy, grunge w wydaniu Heya. Jestem z tego pokolenia, co PRO8L3M, z tego samego miasta, więc mógłbym śmiało podjąć tę wyliczankę – maściaki, gra w kwadraty, automaty w popieprzonych bungalowach, kolorowe oranżady w plastikowych woreczkach i ze słomkami wtykanymi w róg. Nadal oglądam Bareję, Gruzę, starego Machulskiego, po wódce słucham Franka Kimono, Kapitana Nemo i Lady Pank, nadal (jak jestem z dzieciakami) nie omijam rupieciarni określanych mianem „muzeów komunizmu”, obserwuję na społecznościówkach duchologiczne poszukiwania; w moim świecie kot Rademenes wciąż spełnia życzenia, a Kleks jest w Akademii albo w Bajdocji. A jednak nie umiem zajarać się tym, jak PRO8L3M układa obraz PRL-u z pięciu tysięcy puzzli.

Czego brakuje? Wielu rzeczy, np. zaskoczeń. Kiedy Oskar prawie grime’owo, skrzecząc zaczął „TEB 200-1” na „Art Brut”, to było coś. A teraz co ma mnie zdziwić? Ta chwila śpiewania w „Zadzwoń do mnie”? Daj spokój, słyszałem „Widmo”. Głębokie ukłony do Molesty („Street Fighter”) czy Kazika („BMK”/”Mistz ping-ponga”)? Nie dość, że w tym pokoleniu każdy już im się zdążył ukłonić, to jeszcze trzeszczy w kręgosłupach tych utworów. Ja nie wiem, po co wpuszczane są te mikronarracje i dlaczego po „dilerskich” kawałkach wjeżdża „Szansa na sukces”, utrzymana na tak zwanym patencie (atrakcyjnym raz albo i pół raza, choć wierzę, że inni ludzie naprawdę wracają do tak zbudowanych kawałków, bo „Slang” Pezeta do dziś miewa fanów). Zresztą koncepty PRO8L3Mu sporo czasu temu utraciły dla mnie czytelność, komunikatywność, odbieram je jak impresje. Widzę klamrę „Art Brut 2”, jednak ewentualnymi pomostami do teraźniejszości nie jestem w stanie przejść.

Czego więc najbardziej brakuje? Tego, żeby tekst gadał z inspiracją. „Nie ma ratunku” gadało z Frąckowiak, „Pan Bóg Twój” z Prońko, „Księżycowy krok” z Kukizem. A teraz nie umiem sobie skleić choroby matki bohatera z piosenką będącą odpowiedzią na „stan odseparowania, zamknięcia” (słowa samej Martyny Jakubowicz) spowodowany przez komunę, tym wielkopłytowym „no future”. Nie mam pojęcia, dlaczego Steez podniósł rękę na Janerkę i go sprofanował. Słuchając kawałka z Majką Jeżowską (super, że wyszło to poza zwykły sampel) nie mam wcale wrażenia, że jest w nas piekło, a jedynie nieco sukinsyństwa nakazującego wykorzystywać okazję czyniącą złodzieja. Wymagam od PRO8L3mu więcej, niż czesać kolejne miliony wyświetleń z „Hi-Fi” po tym, jak zrobił to już Adamus.

Czy Oskar i Steez są w swoim fachu lepsi niż kiedykolwiek? Tak. Offbeat tego pierwszego jest naoliwiony smarem setek studyjnych godzin i koncertów, mocniej i naturalniej lepi się do podkładu. O literackim wyczuciu frazy przekonuje multum wersów, choćby „By na starość się kurcząc na innym winklu / Zbierać gówno po, Bogu ducha winnym, beaglu”. Brzmienie Steeza jest bardziej świadome, jako producent wydaje się bardziej precyzyjny, ma ten zduszony impet swoich rozpoznawalnych bębnów, królestwo zimnego, tnącego membrany synthu, nie boi się żadnych rytmów, ogarnia dramaturgię, czasem prezentuje się to jak muzyka klubowa Skynetu, nie rap. Chciałoby się, żeby gadający kolega miał tyle przejść we flow, abstrahując od tego, że bit i skrecz w takim „Na rympał” wydaje się opowiadać więcej od emce. Słucham „Nocy” i myślę nad tym, czy to może nie czas na płytę z wokalistą, nie nawijaczem?

Czy zatem „Art Brut 2” będzie najjaśniejszym punktem w dyskografii PRO8L3Mu? Może dla kogoś, kto od niego zacznie swoją przygodę z grupą, młodszego pokolenia, bo choćby Oskar podśpiewywał jest w swojej manierze zupełnie nieuniwersalny i po prostu się przejada, tak jak i siermiężne retro-sentymenty. Rytm jest tak gęsty, że traci smak. Nawijka okazuje się doskonalsza, ale chłodniejsza. Pamiętacie ogień i tę drapieżność ze „Stówy”? Zostaje płomyczek i ciut obgryziony pazur ze „Street Fightera”. Całość nosi znamię profesjonalistów wykonujących zadanie, nie pionierów przecierających szlak. Jakość tego duetu przyjmuje się więc z zaskakującą obojętnością. Nie wierzę, że ktoś będzie mówił „Art Brut 2”. A czy mówi pierwszą, ewidentnie słabszą wykonawczo częścią? O człowieku, pewnie.

Marcin Flint

Ocena: 3,5/5

Polecane