Kasia Lins – „Moja wina” (recenzja)

Muzyczne wyznanie (nie)wiary.

2020.05.31

opublikował:


Kasia Lins – „Moja wina” (recenzja)

fot. mat. pras.

Na swojej drugiej płycie Kasia Lins stawia wszystko na jedną kartę i serwuje nam muzykę bezkompromisową, odważną i nieoczywistą. I choć przecież nadal jest to pop, to sporo w nim alternatywnych rozwiązań, niełatwych melodii, wręcz aktorskich wokali oraz trudnych tekstów. Jeśli tak ma wyglądać muzyka środka w ambitnym, autorskim wydaniu, to ja jestem (bardzo) na tak.

O takich albumach trzeba mówić głośno, nawet krzyczeć i wracać do nich jak najczęściej – wręcz do znudzenia. Oto bowiem mamy do czynienia z artystycznym i wręcz ekshibicjonistycznym otwarciem się przed słuchaczami – przede wszystkim przy pomocy osobistych, niebanalnych, a często niepokojących tekstów, z którymi przecież w rodzimej muzyce bardzo rzadko mamy do czynienia. Oczywiście natchnione i dotykające tematów wiary teksty z „Mojej winy” nie robiłyby takiego wrażenia, gdyby nie towarzyszące im dźwięki. Bo oba te elementy tworzą spójną, intrygującą i fascynującą całość, która może jednak zarówno porwać słuchaczy, ale również odrzucić tych, którzy nie są przygotowani na taki rodzaj szczerości i ekspresji.

A przecież Kasia Lins mogłaby nadal robić ten swój alternatywny, na pewno charakterystyczny, ale jednak bezpieczny pop z elementami alt-folku. Taka była właśnie jej całkiem udana, poprzednia (i trzecia w dorobku) płyta „Wiersz ostatni” (2018), na której wokalistka pokazała swój wszechstronny muzyczny talent. I całkiem sporo słuchaczy dało jej kredyt zaufania, o czym świadczyło powodzenie singlowych przebojów „Tone” i „Wiersz ostatni”. Wydaje się jednak, że dopiero teraz artystka, która 1 czerwca skończy 30 lat (wszystkiego najlepszego!), poszła na całość – dając nam premierowy zestaw piosenek opowiadających o wierze i jej utracie, o piekle i raju. A także – jak sama mówi – o epifanii, czyli objawieniu. Jeśli dodamy do tego wersy o miłości i samotności, czy niemocy i pragnieniu, a wreszcie o upadkach i uniesieniach, to otrzymamy poruszający obraz ryzykantki skaczącej na głęboką artystyczną wodę. W dodatku bez asekuracji.

Ale kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Uczestnicząc na każdym etapie powstawania tego materiału, Kasia Lins przedstawia nam się na „Mojej winie” jako tekściarka, wokalistka, współkompozytorka i współproducentka całkowicie świadoma tego, co chce osiągnąć i nam przekazać. W tej muzycznej podróży towarzyszą jej Karol Łakomiec (muzyka, gitary, drugi wokal) oraz Daniel Walczak, który wraz z Kasią i Karolem wyprodukował album. I jest to płyta, która często brzmi jak najlepsze produkcje Tori Amos („Nie syp solą”), czy Nicka Cave’a („Koniec świata”, „Morze Czerwone”). W tym nieoczywistym, często połamanym rytmicznie świecie dźwięków, równie dobrze sprawdzają się jazzujące smaczki („Jesteś krwią w mojej żyle”), ale też ejstisowe brzmienia („Moja wina” przypominająca wczesne dokonania Maanamu). A co powiecie na echo współczesnej americany (najlepszy na krążku „Rób tak dalej”)? No właśnie – Kasia Lins na tej płycie często myli tropy, a jednak cały czas wszystko brzmi spójnie i sensownie.

„I moje prawdy uśpione, ja nie mam serca do stworzeń, co to się karmią dramatem, a popijają cudzym płaczem. I moje racje laickie, ja nie mam serca do istnień, co to się żywią tragedią, a odurzają nie swoją klęską” – śpiewa Kasia w poruszającym utworze „Koniec świata”. Jak sama mówi o nim: „Napisałam ten tekst kilka miesięcy temu. Dotyczy spraw, które w tamtym czasie szczególnie mnie mierziły, ale nie przypuszczałam że tak szybko zmienią swój kontekst. Dziś fraza <wiesz, że mały ogień wielki las podpala> brzmi jak truizm, a zdanie jest wytartym frazesem. Chciałabym, żeby nim było”. A to przecież tylko jeden z tematów na tym albumie ciężkim problemów i gęstym od niejednoznaczności.

Jeśli szukacie w muzyce właśnie takich, trudnych tematów i nie boicie się zadawać pytań – zarówno o sens życia, jak i wiarę – ta płyta jest właśnie dla was. Bo niezwykle emocjonalna i poruszająca „Moja wina” nie tylko zmusza do zastanowienia się nad fundamentalnymi sprawami i spojrzenia wgłąb siebie, ale również gwarantuje muzyczne doznania największych lotów. A przecież o to chodzi w muzyce, czy – w ogóle – w sztuce?

Artur Szklarczyk

Ocena: 4,5/5

Tracklista:

1. Jeżeli kochasz
2. Koniec świata
3. Rób tak dalej
4. Boże
5. Jesteś krwią w mojej żyle
6. Moja wina
7. Śniłam, że jest spokój
8. Prowadź po raju
9. Morze Czerwone
10. Grożą nam wojną
11. Kobiety by Bukowski
12. Nie syp solą

Polecane