fot. mat. pras.
Nie zawsze „co za dużo, to nie zdrowo” i „co nagle, to po diable”. Choć w przypadku Gucciego to już chyba najbardziej pasuje słynne stwierdzenie Kazika, że „artysta głodny jest o wiele bardziej płodny”. No i aż chciało by się, żeby jeszcze kiedyś Guwop nas zaskoczył, spowodował uśmiech, a niechby nawet wkurzył. Po prostu wywołał jakieś emocje, bo tych na zwyczajnie przeciętnym albumie „Delusions of Grandeur” raczej nie znajdziemy.
Znam takich, którzy twierdzą, że Taco Hemingway nagrywa za szybko. I za często. Przez co jego płyty są dobre, nadal przyzwoite, ale od czasu „Umowy o dzieło” nie są już wielkimi wydarzeniami. Co w takim razie można powiedzieć o Radricu Davisie, który tłucze album za albumem, dzięki czemu najnowsze wydawnictwo jest 14 studyjnym, solowym krążkiem w 14-letniej karierze krezusa z Atlanty. A przecież w swoim dorobku Mane ma jeszcze kilka mixtape’ów oraz produkcji nagranych w duetach i innych konfiguracjach. Dość powiedzieć, że „Delusions of Grandeur” ukazała się raptem siedem miesięcy po premierze krążka „Evil Genius” z końcówki 2018 roku! Mimo to byłbym ostatnim, który twierdzi, że w przypadku Gucciego najłatwiej użyć sławnego słownego wytrychu o tym, że „co za dużo, to nie zdrowo”.
Nic bardziej mylnego – skoro Amerykanin potrafi „spod palca” sieknąć niemal 20 numerów w pół roku, to raczej nie ma problemów z weną. Dlatego pisze i nagrywa jak szalony. Inna sprawa, że – w jego przypadku – ten proces twórczy zamienił się ostatnio w muzyczne rzemiosło. Tworzone przez nasyconego, bo jednak nie spasionego (t)rapera ze świetnym sześciopakiem na brzuchu, ale absolutnie zerowym dziś „faktorem” zaskakiwania nas swoją muzyką. I to już przynajmniej od kilku lat. I taka również jest „Delusions of Grandeur” – album świetnie wyprodukowany, z fajną listą gości (Lil Uzi Vert, Rick Ross, Wiz Khalifa, Meek Mill, a wreszcie Justin Bieber), ale zwyczajnie przeciętny i przewidywalny. Album niezbyt sztywniutki, ponieważ zbyt rzadko podnoszący tętno. No i niemal zlewający się w jedną całość, z której ciężko wyłowić poszczególne utwory. A jeśli już „wystające” z całości, to tylko za sprawą zaproszonych raperów i wokalistów.
Na pewno tym razem nie zawiodą się jednak ci, którzy sięgają po płyty Guwopa dla szybkich, „cykających” bitów oraz przestrzennych, jakby filmowych sampli – z tych co tworzą dobre, a może nawet najlepsze tło do tych pyszałkowatych opowieści-przechwałek („Superstar”). Tych historii czasem z sypialni („Special”, „Proud od You”, „Superstar”), a bywa, że również zza więziennych krat (świetne „Making of a Murderer”). A w tych nasz wyżyłowany na siłce Gucio Maniak z kompleksem wielkości (co sam objawia tytułem) jest przecież najlepszy. I potrafi ujeździć na bogato każdy basowy bit. A że czasami w tej swojej lounge-trapowej nawijce niestety nudzi i usypia? Nic prostszego – wystarczy wrócić do mięsistego openera „Bussdown” lub polecieć do przodu, do najlepszego w tym zestawie „ICE” z gościnkami Gunna i Lil Baby. Tu jest dobrze, a może nawet świetnie. Ale jednak szkoda, że tak (za) mało…
Artur Szklarczyk
Ocena: 3/5
Tracklista:
1. Bussdown
2. Backwards (featuring Meek Mill)
3. Special (with Anuel AA)
4. ICE (featuring Gunna and Lil Baby)
5. Love Thru the Computer (featuring Justin Bieber)
6. Proud of You
7. Bottom
8. Hands Off (featuring Jeremih)
9. Blind (featuring A Boogie wit da Hoodie)
10. Superstar
11. Upgrade (featuring Navé Monjo)
12. Lame (featuring Wiz Khalifa and Rick Ross)
13. Potential (featuring Lil Uzi Vert and Young Dolph)
14. Human Chandelier
15. Us
16. Look at Me Now
17. Making of a Murderer
18. Outro (featuring DJ Drama and Peewee Longway)