Zmieszanie bez wstrząśnięcia. Recenzujemy nową Nosowską

„Degrengolada” nie zszywa się w przekonujący album.


2023.06.08

opublikował:

Zmieszanie bez wstrząśnięcia. Recenzujemy nową Nosowską

fot. mat. pras.

Szacunek do Nosowskiej – tak, wychowałem się sam. Choćby poprzez Hey, które na początku próbowało grać trochę jak te zespoły z Seattle, a potem porwało się na woltę, kojarzącą mi się – zapewne na wyrost – z Radiohead. Kiedy Kasia wydała pierwsze solo, to głównym nurtem nikt tak nie pływał. Brzmiało na czasie, a chlaśnięcie wersem od niechcenia cięło do kości. Jakie to było inne od tych pchanych nachalnie w eter wokalistek, z których pseudopoezji skapywał farmazon.

Umiejętność łączenia osłuchania z przenikliwym, zdradzającym świetne czucie języka pisaniem utrzymała się długo, bardzo długo. Jak tu nie lubić artystki, która ma takie numery jak „Polska” z płyty „8”? Entuzjazm opadł w 2018 r. przy okazji krążka „Basta”, próby rozwiązania rapowego równania. Mi wynik się nie zgadzał, natomiast dochodzenie do niego po swojemu, z obejściem strefy komfortu zawsze zasługuje na uznanie. Nosowska nadal ciekawiła.

„Degrengolada” wydaje mi się dziwna, zbiór utworów zupełnie nie dodaje się do albumu. Niektórymi momentami to podszyta wewnętrznym smutkiem płyta pożegnalna. Głosy z blednącej przeszłości, kończenie „skisłej epoki”, pora na odpoczynek – te sprawy. W innym wypadku ekscentryczny album koncepcyjny, gdzie metaforyka plącze się wokół myśli o „układaniu się natury z człowiekiem”. W międzyczasie Nosowska potrafi być całkiem jadowitą publicystką, ścigającą się z młodszym pokoleniem na prostotę sformułowań. Wychodzi bigos. Ponoć trzeba go trochę przypalić, żeby nabrał odpowiedniego smaku. Tego nikt nawet odpowiednio nie podgrzał.

Rozczarowuje muzyka. Nie tylko niczym nie porywa, ale i niczym nie zaskakuje. Nie zachowuje balansu między granym a produkowanym, często wychodzi z tego elektroniczny pop osadzony w jakimś rockowym dogmacie. „Degrengolada” potrafi cichnąć, symfonicznieć w udanym „Sennym majaku” albo zapuszczać się w ambientowe w rejony „Rzekomo”. Jednak nawet najdziwniejszy „Zimny”, gdzie przy całej tej filmowej aurze bębny tłuką, Miki Krajewski recytuje coś, że blisko i urwisko, operowy głos Jakuba Józefa Orlińskiego podszywa ten Katarzyny, mam jedno wrażenie. Takie, że Bjork zrobiła by to lepiej wiele lat temu.

Nie wszystko da się zwalić na produkcję, bo „Larum” działa, ma energię, fajny bas, byłoby porządną electropopową radiówką, ale Nosowska epatuje szambem, ściekiem i chomątem wrosłym w kark, impreza całkiem zdycha. Plastikowe opakowanie „Przytomnej” jest efektowne, natomiast dosłowny nie oznacza dobitny, błahy, doraźny tekst raczej psuje niż pomaga. I to nie tak, że uwiera, czy coś, z całą tą przenikliwością internetowego komentarza pozostawia obojętnym.

Rozumiem, że „Runo” nie jest pisane bez ironii, tak też odbieram anachroniczność, „dworskość” tej kompozycji z chórkami i tak dalej, ale jednak wymiękłem przy „Ty chcesz na smyczy prowadzić mech / rosę wziąć w niewolę / tresować złote liście/ założyć chcesz na szyję / obrożę strumieniowi”. Czy to na pewno nie ChatGPT został poproszony o napisanie erotyku w stylu Leśmiana? Jeszcze dziwniej się tego słucha ze świadomością tego, że jakieś cztery piosenki później Nosowska ciśnie do szarpiącej gitary po „brzuchatych postrachach okolicy” i „dziadach z grzywką w nosie”, co może i jest w kontrze do ciągłej, obłudnej licytacji na publicznie manifestowaną empatię, a do tego złagodzone przemijaniem własnym, ale jak inny jest to język. Pozostaje dysonans, wrażenie miotania się.

„Basta” umiała chociaż zirytować. „Degrengolada” nie umie. Jeśli to pożegnanie, to nie wybrzmiało dość wzruszająco. Jeżeli koncept, z jakimś eko i new age’em w tle, to się rozmył. Publicystyka? Jakaś naskórkowa. Ta Nosowska, która umiała ciąć do kości, teraz nie skaleczy. Nie wiem, o co jej chodzi.

Marcin Flint

Ocena: 2,5 / 5

Nosowska „ Degrengolada”, wyd. Kayax

Polecane