Gdybym był trzeźwy, by może nigdy by do tego nie doszło. Ale byłem nawalony, tak jak po moich osiemnastych urodzinach, ponieważ schlałem się niezliczonymi kolejkami wódki Popova z sokiem pomarańczowym i – powiedzmy – moja zdolność oceny sytuacji została drastycznie upośledzona. Kibicem drużyny New York Yankees byłem, od kiedy skończyłem jedenaście lat. Mój tata zabrał mnie na pierwszy mecz w 1972 roku i od tamtej pory żarliwie, przez całe lata wspierałem Jankesów, nawet gdy im się nie wiodło. Kiedy więc nadarzyła się okazja włamania na stadion Legends Field w Tampie na Florydzie, gdzie odbywali wiosenne rozgrywki, i przywłaszczenia sobie koła pałkarza na pamiątkę, nie mogłem się powstrzymać.
Do Tampy udałem się 18 sierpnia 1997 roku na pokaz gitar w Thoroughbred Music. Pomiędzy spotkaniami miałem dużo czasu, więc nawaliłem się z Zakkiem Wylde’em, a potem włóczyłem się z moim przyjacielem Edem, u którego zatrzymałem się podczas pobytu na Florydzie. Ed był trzeźwy; towarzyszyły nam też moja przyjaciółka Angela oraz jej siostra Heather, które poznałem pod koniec lat osiemdziesiątych.
W tamtych czasach były jedynymi dziewczynami, które przychodziły na koncerty Anthraksu. O drugiej nad ranem przejeżdżaliśmy obok stadionu i wtedy wykrzyknąłem: – O mój Boże, Legends Field! Przeczytałem w gazecie, że stoi tam pomnik Thurmana Munsona. Muszę go zobaczyć. To mój ulubiony zawodnik Jankesów”! Zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle, więc próbowałem wygramolić się z samochodu. – Hola, hola! – zawołał Ed. – Pojedziemy tam jutro, gdy stadion będzie otwarty. Pochodzimy sobie po nim i wtedy obejrzysz pomnik.
Ale ja byłem zamroczony mieszanką alkoholu i mojego ego, więc jego słowa do mnie nie docierały. Widziałem pomnik przez szybę. Gdyby tylko mógł przemówić, zawołałby moje imię i zaprosił do siebie. Ed zdawał sobie sprawę, że jestem nawalony do niemożliwości, więc nacisnął guzik blokady drzwi, zamykając tym samym wszystkie drzwi w samochodzie. Był to z jego strony przemyślany ruch, ale ja nie chciałem się poddać. Kiedy byłem dzieckiem i moja mama zakazywała mi czegoś, to albo ją przekonywałem, żeby mi pozwoliła to zrobić, albo po prostu ją ignorowałem. Gdy każda wytwórnia płytowa na planecie powiedziała nam, że Anthrax nie ma potencjału komercyjnego, kazałem im spierdalać. Gdy każdy nam mówił, że nasz zespół jest skończony, bo grunge i rock alternatywny zmiotły z powierzchni ziemi metal, znaleźliśmy sposób, by przetrwać. W moim słowniku po prostu nie ma słowa „nie”, dlatego też, jako nastolatek, zyskałem przydomek Scott „NIE” Ian. W drodze do domu knułem plan, jak tu wrócić na stadion i obejrzeć pomnik. Postanowiłem, że po powrocie do Eda, Heather zabierze nas z powrotem. Ona też nie piła, za to bardziej lubiła przygody niż Ed.
Kiedy dotarliśmy do Eda, było już wpół do trzeciej nad ranem, więc udał się prosto do łóżka. Przekonałem Heather, która nie miała nic do roboty, by w tajemnicy przed Edem zabrała nas na Legends Field. Zgodziła się, widząc jak bardzo mi na tym zależy. Została w zaparkowanym pod ogrodzeniem stadionu samochodzie, podczas gdy ja z Angelą przeskoczyliśmy przez płot i weszliśmy na teren stadionu. Podążyłem prosto do pomnika. Skąpany w srebrzystym świetle księżyca Munson wyglądał jak bóstwo. W tych okolicznościach sprawiał znacznie fajniejsze wrażenie niż za dnia, w świetle słońca, otoczony przez gapiących się turystów z aparatami. Myślę, że Munson byłby zaszczycony, że jeden z jego naj- większych fanów zdobył się na taki krok, chcąc spędzić tak osobistą chwilę ze swoim bohaterem i przyjacielem. Oczywiście, byłem pijany. Zrobiłem kilka zdjęć, po czym przekonałem Angelę, żeby zwiedziła ze mną stadion.
Przez trybuny zeszliśmy na puszystą zieloną murawę. Stanąłem na bazie domowej i wyobraziłem sobie siebie w prążkowanym uniformie, z kijem w dłoniach, stojącego naprzeciw miotacza Oriolów, Jima Palmera. Niemal widziałem, jak piłka opuszcza jego mocną dłoń i mknie w moim kierunku. Wykonałem zamach. Piłka wystrzeliła, mijając pierwszego bazowego, Eddiego Murraya, i spadła na zapole. Zerwałem się do biegu, naprawdę się zerwałem. Przebiegłem wzdłuż baz i wśliznąłem się na drugą. Zdobyta!
Biegłem wokół boiska, wołając: „To jest niesamowite!” i namawiając Angelę, żeby do mnie dołączyła. Biegaliśmy od bazy do bazy, śmiejąc się jak dzieciaki, i nie było nikogo, kto mógłby nas powstrzymać. Okrążyłem trzecią bazę i wślizgiem zdobyłem bazę domową. Chwilę zajęło mi dojście do siebie po tym genialnym ruchu. Powoli wstałem, otrzepałem się i wtedy ujrzałem koło pałkarza. Było zrobione z grubej, ciężkiej gumy i widniało na nim wielkie logo Jankesów – kij z kapeluszem. Pomyślałem, że zajebiście prezentowałoby się w naszym studiu w Yonkers, tuż przed moimi wzmacniaczami.
Mógłbym nagrywać gitary, stojąc na nim i pokazując moją dumę z Jankesów. – Muszę je mieć – wybełkotałem, nie zastanawiając się, jakim cudem zabiorę ten stukilogramowy kawał gumy do samolotu w drodze powrotnej do Nowego Jorku. Podniosłem koło z jednej strony, ale było tak ciężkie, że ledwo mogłem je unieść nad ziemię. Próbowałem je zrolować, ale trawa była mokra i się na niej ślizgałem, aż upadłem. Po kilku minutach zmagań moje ręce zaczęły ze zmęczenia odmawiać posłuszeństwa, więc poddałem się i zostawiłem koło na miejscu.
– Spadamy stąd – powiedziałem. Gdy wyszliśmy, z oddali ujrzałem światła wozów policyjnych w miejscu, w którym zaparkowała Heather. Byłem tak nawalony, że nie sądziłem, że zrobiliśmy coś złego. Bo niby co zrobiliśmy? Trochę pobiegaliśmy wokół baz. Niczego nie zepsuliśmy. Niczego nie ukradłem. Nawet nie przyszło mi do głowy, że może powinniśmy pójść inną drogą, przeskoczyć przez płot w innym miejscu i wiać, gdzie pieprz rośnie. Wyszliśmy więc głównym wejściem. Brama, przez którą przeskoczyliśmy, była teraz otwarta. Obok stały wózki golfowe, ochrona i trzy wozy policyjne. Heather siedziała na krawężniku. Podeszliśmy, pomachałem do niej i z wielkim uśmiechem na twarzy powiedziałem: – Siemanko.
Złapał mnie gliniarz, rzucił na maskę samochodu i skuł mi ręce na plecach. Inny złapał Angelę i ją też skuł. Byłem w szoku. Zawołałem: – Co u diabła?! – Zamknij się! – warknął glina. – Co takiego zrobiłem? – zaprotestowałem. – Nic nie zrobiłem.
Rzucili mnie na ziemię i powiedzieli: – Tak? A włamanie się i wejście na teren prywatny, dupku? Może jeszcze kradzież? – Kradzież? Jaka kradzież? Niczego nie zabrałem. Jeden z gliniarzy powiedział mi, że mają na taśmie wideo moją nieudolną próbę kradzieży koła pałkarza.
W moich żyłach wciąż krążył alkohol, który dodawał mi animuszu, więc odparłem: – Tak, ale nie zabrałem go! Zostawiłem je na miejscu. Wypiszę wam czek. Dam pieniądze. Powiedzcie, ile kosztuje. Natychmiast zapłacę wam, ile trzeba i sobie zatrzymajcie to koło!
Policjanci zaśmiali się i odeszli, a ja siedziałem skuty i całkowicie skołowany. Spojrzałem na Angelę, a ona tylko powiedziała: – No to się nieźle wjebaliśmy.
Heather nie aresztowali, bo nie weszła na teren stadionu. Kazali jej wracać do domu. Powiedziała, że obudzi Eda i znajdą nam prawnika. I pojechała. Siedzieliśmy razem z Angelą kompletnie załamani, kiedy jeden z policjantów podszedł do mnie i zapytał: – Hej, czy ty przypadkiem nie jesteś tym gościem z Anthraksu? – Tak, to ja. Czasem bycie rozpoznawalnym na ulicy nie jest przyjemną sprawą, tym razem było to jak dar niebios. – Co się stało, chłopie? – zapytał. Powiedziałem mu, że mam fioła na punkcie drużyny Yankees, schlałem się i postanowiłem obejrzeć stadion, bo słyszałem, że stoi na nim pomnik Thurmana Munsona. Gdy już się tam znalazłem, pomyślałem, że fajnie będzie pobiegać po bazach. – Czy możesz coś zrobić, żeby nas z tego wyciągnąć? Nigdy w życiu nie zostałem aresztowany.
Powiedział, że zobaczy, co się da zrobić. Pogadał z pozostałymi gliniarzami. Jeden z samochodów odjechał. Pomyślałem, że to dobry znak. Potem pogadał z ochroniarzami stadionu. Dwadzieścia minut później odjechali w swoim wózku golfowym. Tak! Dalej glino! Doszedłem do wniosku, że udało mu się wyciągnąć nas z tego bagna i że w podzięce wyślę mu torbę pamiątek związanych z zespołem. Ale ochrona wróciła, a dobry glina podszedł do mnie i powiedział: – Uważaj, mam dobre i złe wieści. Które chcesz najpierw? – Może złe? – Pogadałem z pozostałymi policjantami i pozwolili mi odwieźć cię do domu twojego przyjaciela. Jest im to zupełnie obojętne. Dla nich to mniej papierkowej roboty. Powiedziałem im, że grasz w zespole. – To ma by zła wiadomość? To znaczy, że mogę odejść? Nie – rozwiał moje wątpliwości. – Szef ochrony Legends Field powiedział: „Muszę skontaktować się z zarządcą. Nie możemy tego tak puścić płazem”.
To była ta zła wiadomość. Skontaktowali się z właścicielem Jankesów, George’em Steinbrennerem, który mieszkał w Tampie. Była piąta nad ranem, a Steinbrenner miał reputację nieprzejednanego skurczybyka. Nie bez powodu nazywano go Generałem, Führerem i Cesarzem. W sercu mnie zakłuło. Zadarłem ze złym gościem. Powiedzieli Steinbrennerowi, że jestem gitarzystą popularnego zespołu i tylko się wygłupiałem, ale on odpowiedział: – Gówno mnie obchodzi, kim on jest. Idzie do pierdla.
Zapytałem gliny, w którego moja wiara szybko zaczęła topnieć: Okej, a jaka jest dobra wiadomość? Możesz nas puścić i uregulujemy tę sprawę innym razem? Nie mogę – odpowiedział. – Zostaliście spisani. Wpadłbym w duże tarapaty. Wezwali gliny, złożyli raport. Jesteście aresztowani.
Do tej pory miałem wrażenie, że to tylko zły sen, ale w miarę trzeźwienia rzeczywistość zaczęła do mnie docierać. Jak na razie nie usłyszałem żadnej dobrej wiadomości, ale glina miał w zanadrzu coś jeszcze. Według procedur powinien odwieźć mnie do miasta i wsadzić do celi z trzydziestoma oprychami – mordercami i gwałcicielami. Równie dobrze mógł nam powiedzieć: Ty i ta śliczna młoda dziewczyna zostaniecie zamknięci w celi z prawdziwymi kryminalistami i, jeśli będziecie mieli szczęście, to skończy się tylko na tym, że zerżną was w dupę.
– Posłuchaj, nie zabiorę cię do miasta – powiedział. TO była ta dobra wiadomość. Zawiózł nas do jakiejś dziury na obrzeżach hrabstwa Hillsborough, znajdującej się dwadzieścia pięć minut drogi od miejsca, w którym byliśmy, gdzie odsypiali ci, których złapano na prowadzeniu po pijaku. Miejsce wyglądało jak szkolna stołówka ze stołami i krzesłami, na których spało kilku niegroźnie wyglądających kolesi. Zakwaterowali nas tam i choć było to prawdopodobnie lepsze miejsce niż miejski areszt, to i tak było do kitu. Gdy już trafi się w szpony systemu, ten odziera z całego człowieczeństwa. Ludzie tam pracujący – całkiem zresztą słusznie – mają gdzieś ciebie i twoją historię. Może gdyby byli fanami Anthraksu, trochę obszedłby ich nasz los, ale żadna z osób, z którymi rozmawiałem, nie miała o Anthraksie bladego pojęcia. Dla nich byłem kolejnym chuliganem. Gliniarze, którzy nas przywieźli, życzyli nam szczęścia i odjechali.