(Więcej niż) 10 najważniejszych płyt: Julia Marcell

Zanim posłuchacie nowej płyty Julii, sprawdźcie, czego ona sama słucha najchętniej

2019.11.19

opublikował:


(Więcej niż) 10 najważniejszych płyt: Julia Marcell

fot. mat. pras.

Oto wokalistka, która cały czas poszukuje, eksperymentuje, myli tropy. Julia Marcell, bo o niej mowa, sprytnie balansuje między popem, a szeroko pojętą muzyką alternatywną. Gra na wielu instrumentach, śpiewa, pisze teksty i komponuje. Ma na koncie utwory oddające energię koncertującego zespołu, ale też wycyzelowane w studio piosenki. Kiedy przyklejono jej etykietkę artystki eksportowej, nagrała płytę w języku polskim („Proxy” z 2016 roku).

W styczniu 2020 roku ukaże się jej kolejny, piąty już album „Skull Echo”, na który złoży się 11 utworów. I znów szykuje się stylistyczna zmiana. Bo – jak twierdzi Julia – w jej muzyce tym razem pojawią się elektroniczne instrumentarium o szerokim brzmieniu, wyraziste melodie i futurystyczna produkcja, a w tekstach zmaterializuje się kosmos, absolut i potrzeba bliskości.

Nowy materiał promuje singiel „Moment i wieczność” z klipem wyreżyserowanym przez Julię, którą zapytaliśmy o jej ulubione albumy. „Nie potrafię wybrać 10 najważniejszych płyt życia, jest ich za dużo i za często się to zmienia, dlatego będą to tytuły, które ostatnimi czasy trzymają się mnie najmocniej” – mówi wokalistka prezentując nam swój – kto wie, czy nie najbardziej zaskakujący zestaw płyt w historii naszego cyklu.

Arvo Pärt – „Spiegel im Spiegel” / „Für Alina” / „Te Deum” / „Salve Regina” / „Symphony No. 4” / „Da Pacem Domine” (1976-2004)

To kompozycje i różnie się na płytach pojawiają, zależy od wykonania, ale jako, że od kilku lat słucham Arvo Pärta bardzo intensywnie, ta lista nie może się bez niego obejść. Jest to muzyka, która ma ogrom przestrzeni dla wyobraźni słuchacza. Pełna pasji, melancholii i zachwytu, każda emocja w niej jest jednocześnie sugestywna i nieodgadniona, a smutek miesza się z radością – niekiedy w tych samych dźwiękach.

Tim Hecker – „Love Streams”, 2016

Zawsze, kiedy jej słucham, robi mi się zimno, ale… w taki przyjemny sposób.

Frank Zappa – „Joe’s Garage”, 1979

Jeżeli ktoś nie jest jeszcze w zespole, a chciałby wiedzieć, jak to jest być w zespole, to polecam.

Kenji Kawai – „Ghost in the Shell (Original Soundtrack)”, 1995

Pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałam utwór otwierający – ten przedziwny chór i bębny – byłam porażona. Dziś zarówno muzyka, jak i film nic nie straciły ze swojej siły, a wręcz z perspektywy czasu stały się chyba jeszcze bardziej osobliwe. I pokazały, jak były wpływowe. Jest tu duża rozpiętość dynamiczna i kompozytor traktujący instrumenty jak dziecko, które… osobno je ziemniaki, osobno kotleta i osobno surówkę. Szczególnie lubię utwory na instrumenty perkusyjne solo. I ta cisza. Niestety remake nie umywa się do oryginału.

Jolie Holland – „Escondida”, 2004

Ta płyta za mną chodzi, tu sobie przesiąknie, tam się wkradnie – znam te piosenki na pamięć i zupełnie nie wiem kiedy to się stało. Ma w sobie jakąś ponadczasowość i specyficzny, ciepły klimat. Raz na kilka lat do niej wracam i włączam, kiedy chcę poczuć się jak w domu.

Oxford Drama – „Songs”, 2018

W powstawaniu płyty „Songs” maczałam palce, jest to więc trochę prywata, ale że umoczyłam zaledwie koniuszki, czuję się rozgrzeszona. Siłą „Songs” są oczywiście piosenki Gosi i Marcina, a one czepiają się człowieka i długo łażą po głowie. Oto album do głośnego śpiewania w samochodzie.

Bing & Ruth – „No Home of the Mind”, 2017

Muzyka, która ma w sobie – jak ja to nazywam – „wiatr”. Nie potrafię wyjaśnić czym jest ten „wiatr”, to subiektywne zjawisko, ale ogromną przyjemność sprawiają mi utwory, w których się pojawia. Chyba chodzi o jakieś poczucie swobody, wolności, poczucie, że muzyka otwiera przede mną wielką przestrzeń i mogę spojrzeć w każdą stronę – jakkolwiek zagadkowo by to nie brzmiało.

The National – „High Violet” / „Sleep Well Beast” / „I’m Easy To Find”, 2010-2019

Z płytami The National jest tak, że co jakiś czas wychodzą nowe. Dla mnie jednak jest to jak niekończący się strumień przyjemnej melancholii, w który można się zanurzyć na dowolnie długi czas.

Jakuzi – „Fantezi Müzik”, 2017

Synth-wave ze Stambułu. Szczególnie polecam „Koca Bir Sacmalik”.

The Cure – „Anniversary: 1978-2018 Live in Hyde Park London”, 2019

Wspaniały koncert. Mam słabość do The Cure od dziecka, więc ich muzyka wywołuje we mnie masę wspomnień. Ten koncert widziałam w kinie, była sceptyczna, jak to wypadnie, a… wypadło świetnie. Szczególnie wykonanie „A Forest”.

Oprac. Artur Szklarczyk

Polecane

Share This