Foto: @piotr_tarasewicz / @cgm.pl
Najnowszy utwór „Selfish” zapowiada trzeci album studyjny „UGLY”, który ukaże się 3 marca. W ramach ćwiczenia cierpliwości i autorefleksji, slowthai wszedł do lustrzanego pokoju, w którym miał do dyspozycji zaledwie papier i farbę. Jego pobyt w pomieszczeniu był transmitowany na żywo. Po 8 godzinach oglądania pogrążonego w samotności artysty, cierpliwość fanów została nagrodzona teledyskiem do „Selfish”.
Najnowsza piosenka eksploruje jego przemyślenia, czym tak naprawdę jest samolubność. Nieokiełznana ambicja, która odciąga od bliskich, z punktu widzenia slowthaia jest raczej bezinteresowną pracą na ich godną przyszłość. Artysta dostrzega jednak różnicę w zachowaniu ludzi, którzy mają czas tylko dla siebie i nie zważając na uczucia innych, idą po trupach do celu.
Nowa płyta uwalnia go od lęków ostatnich kilku lat. Widoczny na okładce tytuł – skrót od U Gotta Love Yourself – to świeży tatuaż pod jego okiem. Pod względem brzmienia, album ukazuje nieznaną dotąd szerszej publice stronę artysty. Uważni słuchacze mogli jednak zauważyć jego muzyczne tendencje już wcześniej, na nominowanym do Mercury debiucie „Nothing Great About Britan” (2019) – w punkrockowym „Doorman” czy „Missing” z zespołem Slaves (obecnie Soft Play). Podczas radiowej promocji albumu „TYRON”, slowthai ochoczo nagrywał covery The Verve i Elliotta Smitha. Pracował także z Idles, Gorillaz, Pa Salieu i Disclosure.
– Pierwszy album symbolizował moje pochodzenie i wszystko to, co wydawało mi się, że już wiem – wyjaśnia artysta. – Drugi album był moją teraźniejszością; skupiał się na tym, co było dla mnie wówczas istotne. Ten album to już ja – moje uczucia, to, kim chcę być, i to, dokąd wcześniej zmierzałem.
Bawiąc się rockiem, slowthai śpiewa i rapuje jednocześnie – to uderzające odejście od znanego nam brzmienia, jak i powrót do korzeni Tyrona Kaymone Framptona. Dorastający w Northampton nastolatek uwielbiał naładowaną emocjami muzykę rockową, a w szczególności Nirvanę, Radiohead i Daniela Johnstona. Marzył o dołączeniu do zespołu, ale nie grał na żadnym instrumencie oraz zmagał się z ogromną tremą. Hip-hop, czyli jego druga miłość, pozwolił mu zostać samodzielnym wokalistą i producentem.
– Ten album jest próbą naśladowania braterstwa, które łączy zespoły – kontynuuje slowthai. – Muzyka to uczucia i emocje. Podobnie jak namalowane obrazy, zatrzymuje czas. Tym razem naprawdę czułem, że nie chcę tyle rapować, choć wcześniej rap był moim jedynym narzędziem. Dlaczego nie mielibyśmy tego trochę zmienić, zwłaszcza teraz, gdy mam więcej swobody w tworzeniu?
„UGLY” został wyprodukowany przez Dana Careya i Kwesa Darko. Pracowali nad nim także Zach Nahome i Sega Bodega. Płyta łączy muzyków z różnych światów – pojawiają się na niej Ethan P. Flynna, Shygirl, Taylor Skye z Jockstrap, gitarzysta Beabadoobee Jacob Bugden i perkusista Liam Toon. W mrocznym tytułowym utworze słychać także jego przyjaciół Fontaines D.C. – Są ludźmi mojego serca; kochają to, co robię, a ja kocham to, co robią oni. Razem tworzymy coś niesamowitego.
Szalony entuzjazm i autentyczność debiutu zostały przyćmione przez jego sukces. Naturalnie zabawny i szczery slowthai martwił się, że zostanie karykaturą samego siebie: – Dla ludzi jesteś tylko postacią. Tak naprawdę w ogóle cię nie znają, mają cię za wariata w bokserkach. Robiłem to, aby pokazać, że koncerty to wolność i dobra zabawa, ale świat postanowił postrzegać mnie jako idiotę.
Artysta podjął się terapii, jednak szybko zdał sobie sprawę, że nie tędy droga. Terapeuta mówił mu rzeczy, w które sam wierzył, ale o których z czasem zapomniał. Opowiada o tym „Sooner”, który brzmi jak podkręcone The Libertines. – Kiedyś miałem wszystko gdzieś. Teraz muszę pomyśleć dwa razy, zanim się odezwę. Dlaczego? Ze strachu przed byciem nielubianym? Kogo to w ogóle obchodzi? Żałuję, że zrozumienie tego zajęło mi 10 lat. – Jego terapia nie poszła jednak na marne. To dzięki niej powstała piosenka „Fuck It Puppet” – imię, które terapeuta nadał nieustannie sabotującemu go diabełkowi na jego ramieniu.
Motywem przewodnim „UGLY” jest ironia życia. „Feel Good” (z chórkami Shygirl) opowiada o złym samopoczuciu, którego nie poprawiają nawet podnoszące na duchu piosenki. W „Wotz Funny” slowthai zastanawia się, dlaczego śmiejemy się z rzeczy, z których nie powinniśmy. Ballada „Tourniquet” jest metaforą oddawania kawałków siebie, takich jak amputowane kończyny. „Falling” skupia się na jego paraliżującej depresji. – Utknąłem. Jestem tutaj, ale tak naprawdę mnie nie ma. To ten moment, kiedy zajmujesz tylne miejsce we własnym życiu – wyjaśnia genezę piosenki. Na płycie znalazło się też miejsce dla rapu. „Never Again” z Ethanem P. Flynnem to opowieść o wejściu na szczyty list przebojów. „25% Club” wieńczy album niespodziewanym, lecz szczęśliwym zakończeniem.
„UGLY” obiera nowy, lecz niekoniecznie stały kierunek. Twórczy proces polegał przede wszystkim na odzyskaniu wolności, która pierwotnie przyciągnęła slowthaia do muzyki. – Nie ma znaczenia, co myślą ludzie – musisz być wierny sobie i siebie szanować. Wytatuowałem na twarzy „UGLY” jako przypomnienie, aby kochać siebie, zamiast ciągle się poniżać. Zdanie innych na mój temat nie określa mnie jako osoby. Sztuka i muzyka, którą tworzę, jest przede wszystkim dla mnie, sprawia mi po prostu przyjemność. Moje życie powinno być wolne od oczekiwań innych ludzi. Myślę, że wszyscy musimy to czasem usłyszeć, ponieważ każdy potrzebuje uśmiechu i odrobiny radości. Musisz spojrzeć w głąb siebie, aby naprawdę to poczuć. Nikt inny nie zrobi tego za ciebie.