Specjalnie dla nas: Glaca szczerze o powrocie Sweet Noise…

O kulisach współpracy z Magickiem, o solowej płycie, o znaczeniu Pawła Kukiza dla kariery Sweet Noise oraz o kilku innych rzeczach, o których mieliście prawo nie wiedzieć.


2015.05.15

opublikował:

Specjalnie dla nas: Glaca szczerze o powrocie Sweet Noise…

„Pracuję nad swoim pierwszym solowym albumem” – to słowa Glacy. Jednak jeszcze bardziej elektryzujący okazał się news, że My Riot wystąpią w Jarocinie, a obok Glacy na scenie pojawi się Magic, gitarzysta – filar Sweet Noise. I że numery tej formacji również będzie można usłyszeć na tym koncercie. Poprosiłem Piotra o krótką rozmowę na ten temat…

– Faktycznie kończę płytę. Jest na takim etapie, że chcę napisać jeszcze ze trzy mocne numery. Zajmuję się tym właściwie sam, ale zdecydowanie przydałby się taki uber-producent. Bity są od różnych ludzi, m. in. Magiery, Sherlocka, Chrisa Carsona, Essexa, DJ-a Twistera i stwierdziłem, że chcę znaleźć jedną osobę, która nada temu taki jednorodny, spójny sznyt i charakter. Tak jak Rick Rubin, który dla Kanye Westa przepuścił wszystkie bity przez swój wewnętrzny filtr. Kogoś takiego szukałem i taką osobą będzie Magic. On nigdy nie bał się rozbieżności muzycznych. Czy to hip-hop, metal czy poezja śpiewana, on jest takim odważnym muzykiem, którego trudno czymś złamać. Ma głowę otwartą, no i mamy wielki wspólny bagaż doświadczeń. To warsztatowo najlepszy gitarzysta z jakim pracowałem. Kogoś takiego brakowało mi, żeby skończyć projekt #glacasolo. Idea jest prosta: bity dostaję od różnych producentów, natomiast warstwę gitarowo – rockową dorzucamy ja i Magic. W ten sposób kolejny raz powstaje coś nowego i świeżego.

– W Jarocinie będzie koncert My Riot z Magickiem w składzie. W jednym z wywiadów sugerowałeś, że prace nad nowym albumem Sweet Noise trwają, przynajmniej ja to tak zinterpretowałem… Czy już dziś można z całą mocą powiedzieć – Sweet Noise powróci?

– Sweet Noise to grubszy temat. My zdajemy sobie świetnie sprawę z odpowiedzialności i skali oczekiwań jakie ludzie pokładają w ewentualnym powrocie naszego zespołu. Wciąż w naszych rozmowach przebija zaskoczenie, jak ważnym tematem dla niektórych był i jest SN. Dziś mogę powiedzieć tak: dobrą wiadomością dla fanów jest to, że pracujemy razem przy moim solowym albumie. Niczego nie wykluczamy, ale musicie wiedzieć, że oczekiwania, które moglibyśmy mieć wobec potencjalnego nowego albumu Sweet Noise są tak wysokie… że musiałaby powstać rzecz, w naszej ocenie, przewyższająca dotychczasowe dokonania tej formacji, abyśmy w ogóle myśleli o wydawaniu czegokolwiek pod tym szyldem.

Dziś cieszę się, że staniemy razem na scenie i zagramy trochę dawnych numerów Sweet Noise. Szczerze, brakowało mi tego… Bycie w tym zespole było trochę jak niekończący się maraton. Mnie się udało wytrzymać najdłużej. Najdalej ponieść tę pochodnię. Aż do „The Triptic”… Tak, ja wytrzymałem najdłużej… A teraz znów się spotkamy. Takie są fakty.

– To słowo „powrót” jest nie na miejscu?

– Sweet Noise zawsze wracał z cienia, z ukrycia… Kiedy ludzie już uznawali, że formuła się wyczerpała, że zespół się skończył, to my wracaliśmy z nową mocą i z nowym materiałem. Może z zewnątrz nie było tego widać, ale tak to faktycznie było. Zwłaszcza przy płytach „Koniec wieku”, „Czas ludzi cienia” czy przy „Revolcie”. Dodatkowo nasze powroty przypadały przeważnie na czas, kiedy działo się coś istotnego politycznie, gospodarczo czy kulturalnie. Wracaliśmy zawsze przekazać coś ważnego, zrobić hałas i zamieszanie na scenie. Jak będzie teraz? Zobaczymy, czas pokaże. Deklaracji żadnych nie chcę składać. Zwłaszcza jednoosobowo. Bo właściwie to Sweet Noise zawsze trwało, mimo dużych zawirowań, dopóki współpracowaliśmy we dwójkę, z Magickiem.

– Pamiętasz jeszcze, kiedy pierwszy raz zobaczyłeś Tomka „Magica” Osińskiego i dlaczego właściwie zdecydowałeś się zaprosić go do składu Sweet Noise?

– Jasne. To były jak na Swarzędz bardzo magiczne okoliczności, jak jego ksywka. Dostałem cynk, że w garażu przy jednej z ulic gra taki gość, który jest absolutnie nie z tej planety. I że powinienem go koniecznie posłuchać. Poszedłem na próbę bandu, który grał jakieś covery Motorhead… Był tam taki chłopak z długimi piórami, rozebrany do pasa i miał na sobie bardzo złą gitarę Aster Rock, na której właściwie nie powinien był grać, bo to zbyt niebezpieczne (śmiech). Wiedział, że ja przyjdę i pewnie przygotował sobie taki popisowy numer: zakładał gitarę na plecy i napierdzielał takie rzeczy, że szczęka mi opadła! Ale udawałem, że nie robi na mnie to wrażenia. Full poker face. Ale tak na serio, powaliło mnie to, co usłyszałem i zobaczyłem. Potem spotkaliśmy się na imprezie, siedliśmy na krawężniku i pogadaliśmy chwilę… Chyba jeden u drugiego wyczuwał wielkie pokłady charyzmy. Zaproponowałem mu dołączenie do projektu, a on wszedł w to w ciemno. Ja się przy nim uczyłem śpiewać, a on przy mnie się rozwijał. Ja go ciągle goniłem. Świetnie się dogadywaliśmy… Gdyby nie on, i gdyby nie gość, o którym dziś często wszyscy mówią, ale w zupełnie niemuzycznym kontekście, to nie wiem, gdzie bym dziś był…

Mogłem tego „gościa” nie wyłapać. Wtedy nie poznałbym bardzo intrygującej historii z początków Sweet Noise. Historii, której chyba nie tylko ja nie znałem.

– Co to za gość? O kim mówisz?

– O Pawle Kukizie…



– Jak to? Co on miał wspólnego z Wami?


– Odegrał olbrzymią rolę. Mieliśmy demo. Zarejestrowaliśmy je w studio Modern Sound w Gdyni, tam wtedy pracował Adam Toczko, ale to nie z nim nagrywaliśmy. Wszyscy chwalili to miejsce za zajebisty sound. Faktycznie, sesja była owocna i dla nas przełomowa. Nagraliśmy tam trzy utwory. Wśród nich była „Godność”, zaśpiewana po angielsku jako „Dignity”. I ten numer śmigał po Poznaniu, wszedł na pierwsze miejsce kilku radiowych list przebojów, krążył sobie w podziemiu, między muzykami i w końcu trafił do rozgłośni, w której wtedy pracował Grabaż. Któregoś razu trafiłem tam na wywiad z Piersiami. Zadzwoniłem na antenę i poprosiłem o rozmowę z Kukizem. Upierałem się, że mam coś dobrego i bardzo ważnego, i że chcę to Pawłowi przedstawić… Musiałem być bardzo zdeterminowany. Kukiz w końcu podszedł do telefonu, wysłuchał mnie i powiedział: „Ok, wpadnij do Hotelu Lech o 20.00, posłucham”. Byłem w szoku.

Siedzieli w pokoju, przywitaliśmy się i puściłem numery z demówki. Kukiz wysłuchał ich od początku do końca, po czym powiedział, że nie rozumie tekstu. Nie wiem, czy nie zna angielskiego, czy tak niewyraźnie śpiewałem. I dopytywał się, o czym to jest. To przetłumaczyłem mu na żywo właśnie „Godność”. Wtedy powiedział najważniejszą rzecz: „Wracaj do domu, tłumacz to na polski i nagrywaj od nowa! A jak nagrasz, to wysyłaj to koniecznie na festiwale… Poruszasz istotne tematy, masz energię i przekaz. Ludzie muszą rozumieć, o czym śpiewasz. Działaj”.

I tak się pożegnaliśmy.

Wróciłem do domu. Tekst „Godności” tłumaczyłem w swoim ogrodzie w letni dzień. Słowa płynęły zadziwiająco łatwo. Kiedy pierwszy raz zagraliśmy ten utwór po polsku, byliśmy w totalnym szoku, jak to działa, jak żre. Narodziła się nowa jakość i totalna moc. Idea była zwarta i konkretna. Określało nas jedno zdanie: „Godność moją ceń”. Nowe nagrania posłałem do Węgorzewa i na Jarocin. Jeden festiwal wygraliśmy, z drugiego wróciliśmy z nagrodą publiczności i kontraktem płytowym. Nie wiem, co by było, gdyby Paweł wtedy nie podszedł do telefonu i potem nie  zaprosił do hotelu i poświęcił mi trochę czasu i uwagi. Taki zwykły ludzki, życzliwy gest. Dał mi cenną życiową wskazówkę i nakierował mnie na zgłębianie siły przekazu. Miał wielkie wyczucie. „Godność” w ciągu paru miesięcy stała się sztandarem i alternatywnym hitem.

– A Tobie zdarza się dziś znaleźć w takiej roli, w jakiej znalazł się wówczas Kukiz?

– W tej chwili jest chyba mniej takich sytuacji, że staje ktoś zdeterminowany jak ja wtedy na progu hotelu… Dziś głownie odbywa się to przez fanpage i skrzynkę, która jest zawalona prośbami o różną pomoc, zapchana demówkami, itd…. I to już dziś się nie przebija tak mocno… Inna sprawa, że nie pamiętam nikogo, kto by podszedł do tematu od strony przekazu, wartości…

– Mieliście okazję spotkać się później z Kukizem i porozmawiać o tym zdarzeniu w hotelu?

– Spotkaliśmy się w Jarocinie na tym konkursie, który wygrał Sweet Noise. To było na świeżo po naszym spotkaniu i wiem że mnie zapamiętał… Potem chyba już nigdy nie mieliśmy okazji dłużej siąść i pogadać… Może na koncercie dla Kaczmarskiego? Może tam? Ale chyba nie było okazji o tym porozmawiać. Po latach też do takiego spotkania nie doszło. Jestem przekonany, że przyjdzie taki dzień.

– Skoro przy Pawle… Słyszałeś o propozycji debaty między Dudą i Komorowskim, którą poprowadzić miałby Kukiz?

– Szach-mat. Jest w tym cos pierwotnego. Ulicznego. Na zasadzie – ok. chcecie rozmawiać, to nie kryjmy się za fasadami, za wystudiowanymi sytuacjami. Gadajmy w cztery oczy. Paweł korzysta z tego, ze obie strony są w szoku. Są oszołomione jak bokser po nokaucie. Nie spodziewam się niczego dobrego po takiej debacie dla któregokolwiek z kandydatów. Nic dobrego z tego dla nich nie wyniknie. Zostaną obnażeni w swoim krętactwie, pustosłowiu, chamstwie i głupocie. Zyskają na tym ludzie… jeśli się odbędzie. To bardzo potrzebna sytuacja. Ktoś „z politycznego nikąd” pokazał nagle, że społeczeństwo ma dosyć słuchania tyrad i mów, za którymi nic się nie kryje. Pustka. Ludzie poszli za Kukizem, bo był szczery. Dzisiejsze narzędzia komunikacji tworzą drugi obieg. To już nie tylko prorządowe media mają monopol na kreowanie pseudorzeczywistości. Ludzie mogą dyskutować, organizować się, mogą tworzyć. To jest wielka siła i widać to w całej tej historii.

Kto jeszcze mógłby taki numer zrobić i pociągnąć za sobą takie rzesze ludzi? Może Kazik? Niestety mało jest osób, które nie splamiły się celebryctwem, a tylko takie osoby mogą liczyć na kredyt zaufania. Reszta jest spalona.

Jednak uważam, że chyba niedobrze byłoby, gdyby Paweł wygrał wybory… Tu jednak trzeba mieć spore doświadczenie i wiedzę. Ale stworzenie takiej alternatywnej siły w kraju, która będzie obserwatorem i z którą rządzący muszą się liczyć, to jest wielka sprawa. To coś, co było potrzebne od lat. Tego typu głosu, uczciwego i wprost, w polityce nie było słychać chyba od czasów Lecha Wałęsy. Takich prostych, normalnych, szczerych słów. Słów prawdziwej desperacji, gniewu i frustracji. Takim językiem mówi polska ulica, polskie osiedla, miasta i wsie.

Zostawmy politykę. W historii Sweet Noise jest kilka nie do końca wyjaśnionych momentów. Czy zespół się rozpadł, przestał istnieć, czy tylko „przestał funkcjonować”. Co było powodem odejścia Magicka. Słyszałem już tyle teorii na ten temat. Próbuję więc zepchnąć rozmowę w tę stronę. Glaca nie ma nic przeciwko. Odpowiada chętnie.

– Wróćmy do muzyki. Odejście Magica ze składu było chyba największym ciosem dla Sweet Noise, prawda? Co takiego stało się w 2007 roku?

– To nawet nie jest tak, ze to był największy cios. Bywały większe. Tylko – jak już mówiłem – SN istniał tak długo, jak my długo razem działaliśmy razem. Zmieniali się ludzie dookoła nas. Były takie sytuacje, ze zostawaliśmy we dwójkę i sami odbudowywaliśmy wszystko. Nie chcę powiedzieć, ze Sweet Noise przestał działać. Bo on w moim sercu zawsze istniał. Nie wiem, jak ta opowieść będzie wyglądał widziana oczyma Tomka.

A co do powodów… ja ich do końca nie znam. Poważnie. Wydaje mi się, że to ciężary funkcjonowania w zespole przez wiele lat. I to była cena, że stawialiśmy na sztukę, a nie na pieniądze. Takie działanie odbija się na różne sposoby. Rodzina, funkcjonowanie w społeczeństwie. To nie jest prosta sprawa. Wystarczy pogadać z muzykami, którzy nie zarobili na muzyce. Nie mówię, że to był jedyny powód. I nie chcę przesadnie akcentować słowa „pieniądz”, ale kwestia egzystencji jest bardzo ważna… Na to mało kto zwraca uwagę. No i jeszcze to, że bardzo wysoko stawialiśmy sobie poprzeczkę. Aż w końcu doszliśmy do ściany. Po „Revolcie” wszystkie radia grały „Jeden taki dzień”, a my mieliśmy problemy, żeby takie show jak na Woodstocku zagrać gdzieś w Polsce. Nie mieściliśmy się w klubach, nie było gdzie tego grać… i zaczęliśmy się w tym dusić.

Odejście czy rezygnacja Magicka były dla mnie potwornym szokiem. Ja wtedy nie rozumiałem tego tak, jak dziś na to patrzę… Ale dokładnych powodów to nie znam. To jest jego sprawa, nie chcę w to wnikać. Było dwóch ludzi, którzy pisali świetne numery razem, przenosiliśmy muzyczne góry… A dziś uważam, że szkoda marnować taki potencjał.

– A co stało się w 2015 roku, że możemy w ogóle rozmawiać o powrocie Seet Noise z Tomkiem w składzie? Spotkaliście się gdzieś przypadkowo? Coś błahego się stało?

– Ja mam z nim kontakt od dawna. Najpierw była praca przy moim albumie. To trwało już kilka miesięcy, kiedy propozycja zagrania z My Riot na Jarocinie spadła na mnie znienacka. Sam zespół też jest w jakiejś dziwnej sytuacji. Nic się w nim nie działo od dłuższego czasu, ja zaangażowałem się w solowy projekt. Ale jak pojawiła się ta oferta, to postanowiłem złożyć Magickowi propozycję: „Ej, jest fajny koncert od zagrania, może zrobimy to razem? Są numery My Riot i Sweet Noise, które możemy wspólnie zagrać”. I on przyjął tę propozycję bez wahania. Przyjedzie do Polski specjalnie na ten koncert! Sam jestem ciekaw, jak to wyjdzie. O stronę muzyczną w ogóle się nie boję.

Jeśli ktoś nie śledzi zbyt uważnie sceny, to może mu się wydawać, że od eksplozji My Riot u Glacy niewiele się dzieje. Że zniknął gdzieś. Nic bardziej mylnego. Można go często zobaczyć podczas występów na żywo gościnnie u Peji, ale są też i inne aktywności, których echa docierają do nas.

– A prace nad drugą płytę M.T.Void też się rozpoczęły? Jesteś ponoć w ciągłym kontakcie z Justinem Chancellorem, basistą grupy Tool… Jest już co najmniej jeden numer…

– Numer jest od jakiegoś czasu. To prawda. Jestem z nim w kontakcie, ale ten kontakt jest teraz różny. On jest mocno zarobiony z Toolem, bo są w studio, bardzo poważnie traktują pracę na płytą… Ale mamy kompletny numer, ze Scottem z Crystal Method na bicie. To się zgadza. Co więcej, powiedzieliśmy sobie, że jest to punkt wyjścia do nowej płyty. Pewnie to się będzie odwlekać w czasie, ale przyjdzie moment, w którym będę musiał pojechać do Stanów i dopilnować wszystkiego. Na pewno teraz dla Justina priorytetem jest Tool, płyta i trasa. Ale nasz nowy numer jest i trzymam go w skarbcu (śmiech).

– Nie za dużo masz na głowie?

– Trochę tych projektów zaczyna się rodzić. Kto wie czy koncert w Jarocinie też nie będzie zalążkiem czegoś. Dobre jest to, że każde z przedsięwzięć jest inne. Co innego M.T.void, co innego solowa płyta. Czym innym jest My Riot, a jeszcze czymś innym może być Sweet Noise.

– Jak dodać do tego Twoją sportową zajawkę to w sumie dziwne, że udało mi się do Ciebie dodzwonić…

– (śmiech) Ćwiczę od dwóch lat, pięć treningów w tygodniu. Do tego prowadzę CrossFit Respect w Swarzędzu i trenuję innych… Prowadzenie klubu to robota na pełen etat z nadgodzinami. Trochę się tego nagromadziło, a dzień dość krótki. Ale jaki widzisz, da się!

Polecane