fot. P. Tarasewicz
Artyści i ich wytwórnie zawsze namawiali fanów, by ci sięgali po preordery i kupowali krążki bezpośrednio od nich. Trudno się dziwić, kiedy po oficjalnej premierze płyta ląduje w sieciach sklepów, label i twórca zarabiają na sprzedanych egzemplarzach nieporównywalnie mniej. Aby zachęcić słuchaczy do kupowania płyt przed premierą, oferuje się często bogatsze wydania, różniące się od normalnych sklepowych wersji liczbą utworów, czasami nawet liczbą dysków. Ale sztuka sprzedawania preorderów dawno wyszła poza dodatkowe ścieżki – z czasem artyści i ich labele zaczęli kusić limitowanymi gadżetami. W 2017 roku przy okazji premiery „Remisji” Peja skrytykował taką formułę sprzedawania płyt, sugerując, że fani wydają tyle na dodatki i okolicznościowy merch, że płyta zamiast głównym dobrem staje się jedynie dodatkiem, stając się tym samym bezwartościowa. Teraz wątek gadżetów dodawanych do płyt poruszył Sokół.
Warszawski raper podchodzi do sprawy nieco inaczej – nie mówi o bezwartościowej muzyce, ale przyznaje, że kuszenie słuchaczy bonusowymi przedmiotami kompletnie go nie kręci.
– Ej, ciekawy jestem, czy moi odbiorcy myślą jak ja, czy jednak zupełnie nie. Chcielibyście dostawać z płytą z preorderu worek śmieci w postaci smyczy, USB, długopisu, gumki do ścierania i patelni? Ja j***ę, nie potrafię tego pojąć. Chyba, że to ja jestem je***ęty i czegoś nie kumam. Dlatego pytam. No offence – zastanawia się na fanpage’u raper.
Komentarze pod postem są różne. Jedni podkreślają, że przy preorderze zamiast bonusów woleliby otrzymać płytę dzień lub dwa przed sklepową premierą, inni przyznają artyście racje, jeszcze inni podają liczne przykłady gadżetów, które im się przydały/przydają do dziś. Nas przy okazji wpisu Sokoła nurtuje inna rzecz – skoro raper pyta o opinię na temat dodatków do preorderów, to znaczy, że szykuje nową płytę? Tej na pewno chcielibyśmy bardziej niż jakichkolwiek dodatków.
