fot. mat. pras.
Zacznę od sporego komplementu, bo pomysł na „Abstrakt” jest naprawdę w porządku. Pezet nagrał (i nazwał w podtytułach) sześć utworów, nawiązując do swoich poprzednich wydawnictw – jedna pozycja w dyskografii to jeden numer. Tym sposobem epka ma nie tylko intrygujący od samego początku klucz, ale też podkreślone zostało, że najsłynniejszy Jan Paweł w historii Polski nie pozwolił słuchaczom poczuć monotonii i robił bardzo różne rzeczy. Taki brak odcinania kuponów zdecydowanie nie jest w branży regułą.
Kontynuuję z pochwałą jeszcze większą, bowiem „Pożegnanie (poważny)” to jedna z najlepszych rzeczy, jakie Pezet nagrał. Serio serio. Mamy obniżające temperaturę w pomieszczeniu, dobrze poskładane wersy takie jak „Od dziecka we mnie mieszkał strach, więc to ucieczka / zgasł mój dawny blask i tylko zerka tu ze zdjęcia” czy „Kiedyś Charon mnie przewiezie przez Styks / z tamtą raną, co nie dało się zszyć”. O ile w „Starym Pezecie (klasycznym)” samplowane pianino wykoleja bit, tak tutaj siedzi pięknie. Wszystko gra ze sobą – flow, treść, podkład. Skrecze i cuty są bardzo dobre, na miejscu. I detale – to tylko ja, czy naprawdę tykanie na sam koniec to ukłon do „Retro” z „Muzyki poważnej”?
Z producentami wypaliło. Kto ze starej gwardii nie chciałby zacząć od podkładu Waca z 1999 roku? „Pożegnanie” to dzieło zbiorowe, niemniej dziwnym trafem tam, gdzie pada ksywka Miroff, tam mainstream szlachetnieje, łapie oddech. Deemz pojawia się w dwóch odsłonach, w obu jest dobrze. „Tamtego lata (radiowy)” musiał być trochę brytyjski, zapowiada się na słoneczny garage, który zostaje zderzony z jersey clubem i działa, zwłaszcza, że raper podrzuca obrazki – but klejący się do dachowej smoły, łeb pod hydrantem. Pachnie starym Ursynowem, płomieniem wznieconym z Onarem. „Tańczysz, ale płaczesz (komercyjny)” szatkowany jerseyowy rytm łączy z kolei z syntezatorowymi arpeggiami, świeży refren wlewa się w to z energią, sylaby rymów Pezeta stukają razem ze stopą. Tańczyłbym, niekoniecznie przy tym płacząc.
Ba, z producentami wypaliło do tego stopnia, że to Szamz z Brunem ratują warszawiakowi „Tokyo (współczesny)”. Odniesienia do Tokyo Drift, Takeshiego Kitano i Lennona z Yoko trudno nazwać współczesnymi, są tak czerstwe i płytkie, że sprawdziłyby się na „Muzyce komercyjnej”. „Napisało AI nam scenariusz hentai” to wers mem. Niemniej sprawny raper na tak dobrym bicie robi robotę – rytm wiadomo, trend sezonu, za to sampling wokalny i te przeszkadzajki to złoto. Trudno się od tego uwolnić.
Na koniec zostawiam sobie prawdziwy wypadek w postaci „Kija w mrowisko (rozrywkowego)”. Pezet rapuje nieswoim głosem, przeskakując z nieswojego patentu na nieswój patent. Nazwałbym to zabawą stylami, ale nie ma zabawy, jest stypa. Niemrawe śpiewanki nie kleją się do sprężynującego basu Auera, chemia z Walczukiem, nie jest zerowa, jest ujemna, a wersy gościa to czyste januszostwo. Dramat niepozwalający „Abstraktu” ocenić jednoznacznie pozytywnie.
Nie to jest wszystkim najważniejsze. To nie jest epka do zestawień roku, a jednak za jej sprawą wróciło to uczucie, które miałem po „Muzyce współczesnej”, a którego było mi zupełnie obce po „Muzyce konkretnej”. Posłuchałbym starszego braci z Kaplińskich jeszcze. I nie chodzi mi tylko o to, że zabrakło numeru nawiązującego do „Muzyki emocjonalnej” (choć zabrakło, to dałoby też lepszy bilans w brzmieniach i nastrojach), raczej o to, że ten głos jest ważną częścią sceny, zostało trochę rymów zlepienia, parę poruszających rzeczy do powiedzenia.
Pezet „Abstrakt EP”
Ocena: 3 / 5