Singiel Maty wydaje się na chwilą obecną najważniejszym utworem kończącego się roku. Reakcje, z którymi się spotkał, uświadamiają parę istotnych rzeczy.
Prawda rządzi wszystkim wokół mnie
Wydawało się, że kiedy Bedoes nawinął przy okazji młodych wilków Popkillera: „Ty mówisz tylko prawdę na trackach, wierz mi, rozumiem / Ja też ci powiem prawdę, mam pieprzyk nad chujem”, wbił tej nieśmiertelnej obsesji prawdy w rapie osinowy kołek, gdzie trzeba. I ta, podwójnie martwa, nie będzie wysysać więcej krwi z dobrych rapowych historii. Gdzie tam. Do Bediego przyczepiono się po „Opowieści z Doliny Smoków”, że po czterech gramach gandzi na głowę nie organizuje się wendetty. Ale to jeszcze można zrozumieć, bo opowieść – czy prawdziwa, czy też wykreowana – powinna mieć swoją logikę. Im głupsze rzeczy opowiadasz, tym bardziej dbaj o detal.
Gorzej, że analogicznie dyskusje są po „Patointeligencji”. To przecież niemożliwe, żeby Mata miał tylu ziomów, z tak pokręconymi życiorysami. Jezus Maria, on zna pedofili, nekrofili, zoofili, sam się przyznał! Tak piszą dorośli ludzie, co gorsza usiłując to argumentować („Kiedy w 1997 roku byłem w Batorym, to wcale tak nie było!”, „Widziałem niedawno parę osób z Batorego, nie wyglądali na narkomanów”). A co jeśli Mata zarymował tak właśnie dlatego, żeby mrugnąć do słuchacza okiem, nie brać dosłownie każdego wersu, zostawił sobie prawo, żeby sprzedać wam anegdotę, historię zasłyszaną, podkręconą albo – o zgrozo – wymyśloną od podstaw? Czy jeżeli dokładnie tak nie było, obrazek staje się mniej kolorowy, wniosek mniej dotkliwy?
Czytałem (to taki proces przewracania oczami z udziałem liter) o tym, jak psychologowie społeczni z Northwestern University udowodnili, że słabe faktograficznie historie lepiej do nas przemawiają. Tacy niedoskonali jesteśmy. „To wcale nie prawda jest ciekawa dla ludzi, ale dobre opowieści” – pisał (przy zupełnie innej okazji, o Rymkiewiczu i Tokarczuk) Tomasz Rowiński. Nie oznacza to oczywiście, że każdy rapujący, konfabulujący sebiks jest od razu panem narratorem. Większość to ordynarni farmazoniarze.
Nie pozdrawiam wszystkich tych, którzy po płycie Sokoła ze Starostą chcieliby podstawić Marysi pod nos szokometr, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście była w szoku lekko, czy może jednak bardzo, i w związku z tym trzeba natychmiast obwieścić na wallu, że Wojtek to hipokryta. Jeżeli chcecie spróbować ludzkiego mięsa, nie dręczcie Słonia, i tak ma na głowie sporo demonów, Opała, Floral Bugsa i knajpę. Musicie czekać, aż Popek znowu się pokroi i zaserwuje ścinki w burgerze. A te smoki, co przylatują do Bedoesa, jak jest smutny (sam tak nawijał, słyszałem!), to tak naprawdę chcą wiedzieć, czy z tym pieprzykiem to było serio.
Nagła potrzeba bycia zaskakiwanym
Niewielu jest na tyle kulturalnych dziennikarzy kulturalnych, że mają posłuch w podziemiu i światku niezależnym, a zarazem w głównym nurcie. Z pewnością należy do nich Bartek Chaciński z „Polityki”, któremu „Patointeligencja” się nie spodobała. Zarzucił 19-letniemu Macie „głoszenie oczywistych prawd”. Może i nie bez podstaw, ale czy oczywistość rapowego przekazu (bo już nie formy) nie jest oczywista?
„Ziomuś, pozwól, że Ci streszczę swoją płytę / Alko, matka, ziomki, prawda – chuj, bywa, takie życie” – nawinął kiedyś Mielzky w znakomitym „Teksasie”. I niewiele prawdziwszych (patrz punkt 1) definicji rapowej treści usłyszymy. 25 lat temu z hakiem, gdy polski hip-hop się zaczynał, raperzy informowali, że „czują się lepiej, gdy jest ładna pogoda” i że „życie jest jak dziwka”, a „Kielce są powabne jak nanana”. Potem jedni tłumaczyli, że miękkie narkotyki są super, drudzy, że sami są super, a trzeci, że system nie jest super. Przez te wszystkie lata udało się przedefiniować 2/3 przekazu – otóż narkotyki są bardzo super, no chyba że mordują mordeczki, a system nie jest super, chyba że daje Gucci Fendi Prada Balenciaga Hennessy. O tym, że samemu jest się super już nie trzeba gadać. Byczku, no przecież, kurwa, widać.
Oczywiście narzekał nie tylko Chaciński. W branży pojawiło się też trochę utyskiwań, że to przecież wszystko było wiadomo. Jasne, że było – palce bolą mnie od przeklejania cytatów z Sokoła, Eldo i Małolata. Różnica polega na tym, że co innego zaobserwować coś z boku, a co innego opowiedzieć w pierwszej osobie, jako ten (ok, jeden z tych), co kradnie, bo takie ma hobby, jest hardcorowcem z wyboru czy handluje, choć starzy mają te pieniądze. No dobra, Afrojax piszczał, że jest lamusem (po latach doda jeszcze że „najbardziej członkami gangów chcą być stuleje”), kto by jednak lamusa słuchał. Zwłaszcza w czasach, gdy modna była nawijka z kryminału, a byle kark spod miasta czuł się tu królem jak Tata Tasiemka. A tu proszę – w 2019 roku hit się rodzi, fejs truchleje, dyrektor Batorego obrażony. Stuleja zoperowała się sama na wizji i stoi na posterunku przygotowana na to pieprzenie. Wzgardzona, okryta chwałą.
Sorry koledzy, historię zmieniają te wersy, które każdy ma na końcu języka, ale się w niego gryzie i w rezultacie grzęzną im w gardle. Mata pozwolił dosięgnąć bąbla po ugryzieniu komara. Wkurwiał tyle czasu, udawaliśmy, że nie swędzi, teraz można rozdrapać. Co wam zostało, piszcie teraz jak bardzo chłopak obraził rodziców, paląc jana i zapominając w tym purytanizmie, że to nie jest krajobraz kilkanaście lat po Slim Shadym. Wrzucajcie na walla hasło PATOBANANY zamiast „Patointeligencja”, jak przystało na koneserów jakże nieoczywistego humoru. Przecież zupełnie niemożliwe jest to, że tytuł jest ironiczny. Rap, to trzeba dosłownie, prawda?
Rap to nie jest muzyka
Muzyka traktowana jest przedmiotowo. Zbawienna okazuje się internetowa bańka, gdzie ludzie żyją utworami, albumami, zastanawiają się nad tym. Ale nawet w niej przy każdym większym wyjściu polskiego rapu z cienia widać, że podskórnie wiele osób nie uważa rapu za muzykę. Nie przyznają tego, bo nie wypada, ta humanistyczna w ich rozumieniu, w środku fałszywa tolerancja ujmuje im lat, zdejmuje z twarzy minę dinozaura czekającego już tylko na meteoryt, daje iluzję bycia w dyskusji. Ale tak naprawdę nie rozumieją gatunku, który jest tu przecież od lat 70. i nie wziął się znikąd, stanowi naturalną drogę rozwoju muzyki – wypływa z bluesa, jazzu, funku. Dla nich całe to rapowanie to w gruncie rzeczy gadanie, na które mógłby się zdobyć losowo wybrany chłopak z ulicy. Coś między melodeklamacją a skandowaniem. Sampling to złodziejstwo i barbarzyństwo, żaden postmodernizm, pętla to nuda i wyraz bezsilności. Oczyma wyobraźni widzą, jak całe to towarzystwo przy mikrofonach przestaje się wygłupiać, zaczyna śpiewać, grać z zespołem wyszkolonych muzyków. Raperzy potęgują zresztą to kompleksiarstwo, bo sami mają je wyhodowane w środku – pakują się więc w jakieś kuriozalne, drętwe wykonania symfoniczne, w projekty, w których wokaliści śpiewają ich pozbijane fragmenty ich piosenek albo chociaż grają koncerty przy ich boku, równają do szeregu tych podświadomie uznawanych za lepszych. „Patointeligencja” nie funkcjonuje jako piosenka, to wyłącznie tekst rozbierany mniej lub bardziej logicznie wers po wersie. Czy poza hip-hopem do utworów z którejkolwiek innej działki podchodzi się jak do szkolnej interpretacji wierszyków? Ile lat to jeszcze potrwa?
Senioralny płacz za kolektywnym buntem
Wiadomo, Taco Hemingway zaorał, tak bardzo zaorał, ale na tej zrytej ziemi prócz Fifiego w antysmogowej masce i ducha Chady jest życie i to jak w Madrycie. Albo nie – właściwie to sporo liczniejsze, bardziej jak w Mexico City. Na liście OLiS raperzy wbili tyle chorągiewek, że kiedy wchodzą teraz na szczyt, pozostaje im się odlać, nie sprawdzają nawet widoków. Wyszło więcej niż trochę mocnych nagrań i parę z nich robiło tu już lepsze wyniki niż świetnie radząca sobie „Patointeligencja”. To oczywiście kwestia gustu, ale wiele było lepiej nawiniętych, lepiej wyprodukowanych, część nawet jeszcze lepiej napisanych. Czy któreś doczekało się podobnej uwagi? Posta Kasi Nosowskiej, reakcji Zbyszka Hołdysa, peanów Karoliny Korwin-Piotrowskiej? Artykułu Anny Dziewit-Meller? Ironicznego komentarza konfederackiego Mentzena i Bosaka, lewicowego Okraski? Przynajmniej kilku głęboko żenujących parafraz niespełnionych literatów i wypadających z obiegu humorystów?
Najeźdźcy z planety „nie słucham rapu, ale” ostrzeliwują opiniami zszokowane rapowe ewoki. Mało tego, nawet miłośnicy Stanisława Lema i Dire Straits przylecieli z bagien Dagobah, by strzyc uszyskami i perorować o umiejętnościach Maty. Z kolei ci, którzy na talencie chłopaka się dotąd nie poznali, składają samokrytykę, jakby przegapili co najmniej „Good Kid, M.A.A.D City” Kendricka Lamara. Aż boję się pomyśleć, co musiał czuć Michał Klimko, którego artykuł o młodym rapie ukazał się na papierze w „Polityce” w tym samym dniu, w którym na YouTube wjechała „Patointeligencja”. Nie dość, że w tekście nie ma Maty, to zabrakło Kabe (właśnie ogłoszony preorder), Okiego (w 2019 człowiek-featuring, zaraz płyta, ogłaszani kolejni goście) i Skipa (recenzowana wyłącznie pozytywnie, świetna Miętha). Jest za to schafter, patrzy z wielkiego zdjęcia. Rap zmienia się tak szybko, że kiedy Koza (akurat w tekście obecny) składa wyraziste światopoglądowe deklaracje i prowokuje, Bedoes odcina się od przypisywanej branży z automatu (nie bez podstaw) homofobii, a Mata uzmysławia, jak bardzo „no future” było myślenie przyszłości narodu, to Schafter wygląda na tym balu, jakby ktoś mu nie powiedział, że jednak nie jest maskowy i że będzie mosh pit.
Co pozwoliło katapultować „Patolinteligencję” daleko poza rapową piaskownicę? Dwie sprawy. Ta pierwsza wiąże się z tym, że w polskim rapie jest więcej „ja” niż w niemieckich filmach dla dorosłych. Po tym, jak wyszydzono wewnątrzrapowo zgrzebną socjologię, rap stał się wybiegiem dla zakochanych w sobie i mówieniu o sobie modeli. Nic tylko leżeć na odpowiednio fajnych wypukłościach, dyndając odpowiednio fajnymi metkami, i pachnieć. Mata mówi w liczbie mnogiej i nie wydaje się wcale w tym uzurpatorem. Wreszcie jest pokolenie, można nadać mu cyferkę czy literkę i szufladkować, socjologizować, psychologizować do bólu.
Mata się buntuje. A bunt to jest narracja, w którą starano się wpisać hip-hop od zawsze, przy kolejnych wariantach Tedego w różnym wieku, rwąc włosy z głowy, że nie pasuje. Raperzy bardzo zawiedli oczekiwania. Zamiast palić kukły Balcerowicza, woleli jeździć po świecie, konsumować. A tu proszę, po 25 latach można walnąć w stół i wychrypieć: „no mówiliśmy, że punk rock!”.
Tego, co mówi Mata, można się przestraszyć. „Ja pierdolę, Xawery, z kim my się zamknęliśmy na tych strzeżonych osiedlach?”. „To nasze dzieci takie będą? Może już są?”. Takich głosów jest sporo. „Bo ten kawałek Maty jest chyba przede wszystkim o rodzicach, nie o dzieciach, i dlatego robi takie wrażenie” – pisze Dziewit-Meller w „Tygodniku Powszechnym”, która zauważyła, że „chłopcy wyglądają wypisz, wymaluj, jak dzieciaki niektórych znajomych”, a nawet przestała martwić się brexitem. „Wielkiej Brytanii i tak nie da się już uratować, a nasze dzieci może jeszcze tak” – wyraża nadzieję.
Szubrycht donosi w „Gazecie Wyborczej” o „jednym z najważniejszych nowych głosów młodego pokolenia” i „oskarżeniu pod adresem dzisiejszych czterdziestolatków, które zapewniło swoim dzieciom bezpieczeństwo ekonomiczne, ale już nie wsparcie emocjonalne”.
Z drugiej strony ten punk rock całkiem ładnie wygląda i starannie się wysławia, puszcza przodem w windzie. Jest jak klucz do zrozumienia pokolenia, do którego trudno się dobić. Więc cóż, będzie się nim otwierać drzwi, choć zawiasy będą skrzypieć coraz głośniej.
Jest coś niefajnego, że „Patointeligencja” rezonuje głównie wśród starszych, choć to oni poczuli się wywołani do tablicy, głównie facebookowej. Z drugiej strony – kto z pokolenia Maty mógłby o tym napisać, w świecie, gdzie analiza to tylko fajna ksywka dla raperki? Będzie z tego sporo memów, gifów, toastów i gardeł zdartych na koncertach. Do czasów podania łososia na wigilijny stół najpewniej się zagoi, choć jeżeli dla kogoś to tylko o Batorym, tylko o dzieciakach z rododendronami na trzech piętrach, to naprawdę winszuję horyzontów węższych niż talia Young Igiego.
Tekst: Marcin Flint