Papa Roach w warszawie: Majtki na głowie

Koncert Papa Roach w Warszawie


2009.09.28

opublikował:

Papa Roach w warszawie: Majtki na głowie

Przed występem Jacoby nie potrafił powiedzieć, dlaczego nigdy wcześniej nie koncertowali w Polsce. Po namyśle uznał, że pewnie dlatego, że nikt ich nie zapraszał, ale zapewnił, że jeśli potwierdzi się opinia o rewelacyjnej, nadwiślańskiej publiczności, to wkrótce do nas wrócą. Wrócą na 100%

Po tradycyjnie udanym od strony instrumentalnej koncercie Unsun (zespołu zrzeszającego Mausera ex-Vader, Heinricha z Rootwater, Vesanii i Masachist, Vaavera z Indukti i żonę Mausera – Anię) nastąpiło długie oczekiwanie na gwiazdę.

Wchodząc do Stodoły nie myślałem o nich w tych kategoriach. Gwiazdy, sądziłem na podstawie popularności w polskich mediach, to Nickelback (z podobnej szufladki) czy Metallica (w kategorii „wyprzedane występy na żywo”). A Papa Roach są fajni, dlatego – wraz z coraz bardziej zdumiewającym swoimi rozmiarami tłumem – przyszedłem do Stodoły.

Okazało się, że kryterium fajności ma o wiele pojemniejsze znaczenie, niż początkowo myślałem. Papa Roach, choć nie grają najciężej, czy najszybciej na świecie, potrafią bez trudu porwać niemal dwutysięczny tłum nie tylko do skakania i klaskania. Ich fani są niemal tak szaleni jak maniacy Slayera. Skaczą, uprawiają crowd surfing, śpiewają nie tylko refreny, ale i zwrotki niemal wszystkich kawałków, a do tego dają się namówić na „ścianę śmierci” i bez oporów wrzucają na scenę bieliznę! A dokładnie majtki. A precyzyjnie do bólu – czerwone majtki damskie – sztuk jedna. Za to Jacoby natychmiast po wrzucie na scenę (podczas „State of Emergency”) założył je sobie na głowę! 

Uporządkujmy zatem. Zagrali prawie całą nową płytę. Wyszli z ciemności i od razu przywalili, tak jak na „Metamorphosis” – „Days of War”. Następnie, wciąż trzymając się tegorocznej płyty, zaprezentowali swój manifest, tłumaczący nowe fryzury Coby’ego i Tobin’a –  „Change Or Die”.

Odegrali wszystkie singlowe utwory z najnowszego krążka, przeplatane obficie piosenkami z wcześniejszych płyt i poprzedzane czasem introdukcjami granymi na gitarze lub basie. Rzecz jasna, poza „Lifeline”, „I Almost Told You That I Loved You” i “Hollywood Whore” były też klasyki z “Infest” („Dead Cell”, “Blood Brothers”, “Between Angels and Insects” i na sam koniec, wciąz najwiekszy przebój – „Last Resort”), i wszystkich późniejszych wydawnictw.

Niemal cały repertuar publiczność miała w małym palcu i wielokrotnie wyręczała Jacoby’ego w śpiewaniu. Na sygnały wysyłane przez wokalistę klaskali też do rytmu, podskakiwali, a nawet starli się w pacyfistycznej wersji ściany śmierci. Kiedy już maksymalnie nakręcony oszałamiającym przyjęciem Jacoby polecił przed drugi bisem („Into The Light”) rozsunąć się wszystkim (co nie było łatwe przy tej frekwencji) i zetrzeć się w „śmiertelnym uścisku” na jego znak. A dlaczego była to pacyfistyczna wersja „ściany śmierci”? Bo odległość śmiałków z „obu ścian” sięgała może ze dwa – trzy metry. A na dodatek Jacoby podkreślił, że jak ktoś upadni, to trzeba go podnieść i dopiero wypieprzyć:)

Lider Karaluchów nie oszczędzał ani siebie, ani publiczności. Co w efekcie dało bardzo udany koncert. Czterej faceci,  którzy posiedli tę cudowną uniejętność grania i śpiewania prostych melodii, zachwycili nawet sceptyków. I z pewnością nie trzeba znów będzie na nich czekać kolejnych dziewięciu lat.

Ogólnie można więc przyjąć, że był to koncert bardzo udany, z rockiem granym i śpiewanym na najwyższym poziomie. Oczywiście nie obyło się i bez nieporozumień. Bo za takie można chyba uznać odrzucenie biało-czerwonej flagi w publiczność, po tym, jak kilka kawałków wcześniej, dostał ją od fana ofiarnie przedzierającego się do szczelnie wypełnionego pierwszego rzędu. Najpierw położył ją na bębnie centralnym nowego pałkera, Tony’ego Palermo, ale później odrzucił precz. Tak, jak i majteczki w których paradował po scenie, a następnie wkopał je do fosy.     

W przemowach do narodu Coby głównie zdradzał, jak bardzo polska publiczność przypadła mu do gustu. Potwierdzał to też wyciągając na scenę kamerzystę i dał mu się skręcić na tle rozbrykanego tłumu.

Ani razu nie fałszował. Tak jak instrumentaliści, którzy przez całe show grali jak z nut. Szum w uszach przypomina również o sprytnym zabiegu, polegającym na stopniowym podgłaśnianiu istrumentów. Ostatni, trzeci bis, „Last Resort” grzmiał już jak odrzutowiec z otwartymi przepustnicami. A i tak niesamowita publiczność niejednokrotnie ich zagłuszała.

Wszyscy, którzy niedzielny wieczór spędzili w Stodole, zasłużyli na kolejne spotkanie co najmniej w tym samym składzie. Miejmy nadzieję, że o wiele szybciej, niż nam się wydaje.

Skład Papa Roach:

Jacoby Shaddix — wokal

Jerry Horton — gitara

Tobin Esperance — bass

Tony Palermo — perkusja

Tracklista:

Days of War – Metamorphosis

Change Or Die – Metamorphosis

Lifeline – Metamorphosis

Dead Cell – Infest

The World Around You – The Paramour Sessions 

Had Enough – Metamorphosis

… To Be Loved – The Paramour Sessions

Getting Away with Murder – Getting Away with Murder

March Out of the Darkness – Metamorphosis

Scars – Getting Away with Murder

I Almost Told You That I Loved You – Metamorphosis

State of Emergency – Metamorphosis

Harder Than A Coffin Nail – 2007

Blood Brothers – Infest

Forever – The Paramour Sessions

Hollywood Whore – Metamorphosis

Between Angels and Insects – Infest

Papa Roach/ Unsun

27 września, Warszawa, Klub Stodoła

Polecane