Ørganek: „Moje płyty nie są miejscem na publicystykę”

Rozmawiamy z Tomaszem Organkiem.


2016.11.06

opublikował:

Ørganek: „Moje płyty nie są miejscem na publicystykę”

foto: P. Tarasewicz

Prywatnie wspieram czarny protest, udzielam się w różnych akcjach społecznych, ale na razie nie przenoszę tego na płytę – mówi nam Tomasz Organek. Przy okazji premiery płyty „Czarna Madonna” rozmawialiśmy z artystą o tym, że płyty zespołu Ørganek nie są miejscem do uprawiania publicystyki, o pomostach łączących nowy materiał z platynowym „Głupim”, a także o tym, w jaki sposób Ørganek ściągnął na głęboką prowincję publiczność z dużych miast.

Po publikacji singla „Mississippi w ogniu” na twoim fanpage’u i w komentarzach na YouTube pojawiały się komentarze, że zatraciłeś dzikość. Tymczasem kiedy słuchałem nowej płyty, miejscami tej dzikości jest jeszcze więcej niż na „Głupim”.

Tomasz Organek: (śmiech) Trafiło na taki moment w życiu. Jesteśmy odważni muzycznie, nie boimy się różnych eksperymentów, ale tym razem miałem ochotę nagrać taką miejscami punkową płytę. W jakiś sposób chyba rekompensuję sobie licealne czasy i pierwsze zespoły, w których grałem. Zawsze chciałem grać mocną muzykę, ale nigdy nie miałem okazji, więc teraz nadrabiam. Mimo iż nie mamy dwudziestu paru lat, siedzi w nas taka ekspresja. Dajemy jej upust starając się grać jak najmocniej.

Na „Czarnej Madonnie” rzeczywiście jest mocno, ale miejscami też psychodelicznie.

No tak, pozwoliliśmy sobie na odrobinę psychodelii w introdukcji i piosence „Rilke”. Nowa płyta po części jest kontynuacją „Głupiego”, ale jest też krokiem naprzód. Takie zresztą było jej zadanie. Chcemy się rozwijać i dodawać do naszej muzyki nowe elementy. Każda nasza płyta będzie pewnie ciut inna, bo po co nagrywać taką samą płytę? Chcę ciągle czegoś szukać, eksperymentować, rozwijać się. To nie jest oczywiście tak, że całkowicie porzucamy to, co graliśmy na poprzednim albumie, na „Czarnej Madonnie” jest kilka rzeczy, które stanowią jakiś punkt łączący te albumy.

Znów śpiewasz, że „masz w sercu ranę”.

Tak, ale to nie było zamierzone. To po prostu wyszło. Wiesz, nie kalkulowaliśmy, że skoro słuchacze polubili pierwszą płytę, to na drugiej musimy podkreślić, że to ten sam zespół. Procent Organka w Organku jest zauważalny, ale mimo to sporo się zmieniło (śmiech). Wierzę, że fani to zauważą i docenią, że nie odwrócą się dlatego, że teraz śpiewam więcej o miłości, a niektóre piosenki są ostrzejsze.

Więcej o miłości, za to w tekstach wciąż nie odnosisz się do społeczno-politycznych tematów. Nie komentujesz rzeczy, które ci się nie podobają, mimo iż odważnie zabierasz w ich sprawach głos choćby w wywiadach.

 

To wynika z dwóch rzeczy. Po pierwsze nie sądzę, żeby publicystyka na płytach była trafnym pomysłem, ponieważ to się szybko dezaktualizuje. Publicystyka odnosi się do „tu i teraz”, a nagrywanie płyty jest procesem, który trwa jakiś czas, przez co komentarz, który chcemy przekazać, w momencie premiery może być już dawno nieaktualny, zatraca się kontekst. O wiele ważniejsze są rzeczy uniwersalne, które nas trzymają na ziemi. Chodzi o takie zupełnie podstawowe kwestie – śmierć, miłość, pieniądze, różne rzeczy, które nami targają. To, że ktoś się z kimś pokłócił albo taka polityczna bieżączka szybko się zmieniają i w kontekście całego naszego życia nie są ważne. Chyba, że następują tak poważne zmiany, że trzeba je zauważyć. Ale na razie nie zauważam silnej potrzeby wypowiadania się na niektóre tematy. Robię to prywatnie, wspieram inicjatywy takie jak choćby czarny protest, udzielam się w różnych akcjach społecznych, ale na razie nie przenoszę tego na płytę.

Ponownie zdecydowałeś się na dwujęzyczny materiał pisząc angielskie teksty do dwóch piosenek. W którym momencie pracy nad utworem wiesz, w którym języku go zaśpiewasz?

Do samego końca próbuję wykrzesać z siebie polski tekst, ale czasami po prostu się nie da. Nie ma się co oszukiwać – nagrywam bardzo amerykańskie piosenki. Tworzę muzykę głęboko osadzoną w tamtejszej tradycji. Czasami dopasowanie do tych utworów polskiego tekstu okazuje się ponad moje siły, wtedy się poddaję i piszę po angielsku. Dzięki temu piosenka zyskuje, nabiera nowego charakteru i świetnie brzmi. W przypadku niektórych piosenek polski tekst okazuje się po prostu nietrafiony.

Na „Czarnej Madonnie” znalazła się piosenka „HKDK”. To nawiązanie do utworu Sofy „Hardkor i disco”?

 

Trochę tak. Tekst jest inny, ale wymiar ma podobny. Miałem przez chwilę zapytanie do samego siebie, czy mogę to zrobić, ale ponieważ napisałem pierwszy tekst, to pomyślałem, że jestem też uprawniony do napisania drugiego. Obie piosenki traktują o podobnych tematach.



Skoro jesteśmy przy Sofie – to zamknięty rozdział?

 

Formalnie nigdy nie rozwiązaliśmy tego zespołu i powiedzieliśmy sobie, że jeżeli będziemy chcieli kiedyś się zejść i nagrać nową płytę to to zrobimy. Ale to się wydarzy tylko pod warunkiem, że będziemy mieli coś fajnego i ważnego do powiedzenia, a nie dlatego, żeby przypomnieć zespół i po prostu nagrać płytę. Na razie wszyscy jesteśmy bardzo zajęci, Kasia (Kurzawska – wokalistka – przyp. red.) pracuje nad swoimi rzeczami, Bartek Staszkiewicz, który był klawiszowcem w Sofie, jest teraz wziętym muzykiem sesyjnym, no a chłopaki – Adam i Robert (Adam Staszewski i Robert Markiewicz – basista i perkusista przyp. red.) grają teraz ze mną.

„Głupiego” nagrywałeś właściwie bez żadnego ciśnienia. Album okazał się sukcesem, przyniósł ci platynową płytę, pozwolił na udział w prestiżowych projektach jak choćby płyta dla Muzeum Powstania Warszawskiego czy Męskie Granie. Do nowej płyty podchodziłeś pod presją?

 

Od początku prac chciałem się pozbawić myślenia, że muszę sprzedać teraz ileś płyt, żeby powtórzyć wynik poprzedniego albumu. Na razie nie zaistniały okoliczności, które by nas bardzo zabolały. Od początku istnienia tego zespołu jesteśmy na fali wznoszącej. Być może jeśli spadniemy twardo na dupę, to będzie to dla nas bardzo przykre, ale ja kompletnie nie kalkuluję. Po prostu robimy to, co czujemy. Zawsze na tym wygrywałem, więc nie zastanawiam się nad tym.

Masz za sobą dwie odsłony osobliwej trasy Głupi Tur, podczas której odwiedzałeś bardzo małe miejscowości. Wrócisz do tego?

 

Już pod koniec drugiej edycji zatraciła się idea. Staliśmy się zbyt rozpoznawalni i w pewnym momencie do tych wsi na nasze koncerty zaczęli przyjeżdżać ludzie nie tylko z okolicy, ale i z dużych miast. Sensem Głupich Turów było skonfrontowanie się z publicznością, która nas nie zna, nic o nas nie wie. Chcieliśmy zobaczyć, na ile jesteśmy silni, na ile potrafimy oddziaływać na ludzi, którzy nie wiedzą, kim jesteśmy. Być może kiedyś do tego wrócimy, bo to były dla nas bardzo ciekawe i cenne trasy. Dotarliśmy do miejsc, do których w innych okolicznościach pewnie byśmy nie dotarli. To trudne do opisania wrażenia, kiedy dotykasz głębokiej prowincji, ale jednocześnie nie czujesz żadnego przeskoku jakościowego w stosunku do dużych miast, bo potrafisz nawiązać taką samą więź emocjonalną ze słuchaczem. To doświadczenie nie do przecenienia.


Polecane