Open`er 2015 – dzień I – relacja i zdjęcia

Pogłoski o końcu muzycznych festiwali wydają się przesadzone!


2015.07.04

opublikował:

Open`er 2015 – dzień I – relacja i zdjęcia

Pogłoski o końcu muzycznych festiwali wydają się przesadzone! Taki wniosek można w każdym razie wysnuć po pierwszym dniu Open’era – imprezy, która już tradycyjnie wystartowała w Gdyni w pierwszym tygodniu lipca.

Środa nigdy nie była bardzo obleganym dniem na festiwalu. Wczoraj jednak publiczność dopisała, ale czy to zasługa występujących na festiwalowych scenach zespołów, czy zapowiadanej na całą imprezę znakomitej pogody, czy wreszcie według złośliwców – lekkiego zmniejszenia terenu festiwalu? Każdy pewnie ma na to swoją teorię.

Duże festiwale, do których Open’er się niewątpliwie zalicza, mają to do siebie, że nie sposób na nich zobaczyć wszystkiego. A to nie starczy czasu albo inny koncert ruszy opóźnieniem, albo po prostu człowiek się zagada, czy stanie w kolejne do jednego z food trucków, których na szczęście nie brakuje. Dlatego moje festiwalowe wspomnienia mogą być zupełnie inne niż Twoje – i na tym też polega fajność takich imprez. Każdy znajdzie coś dla siebie, bo też i stylistycznie, jak zwykle, Open’er gra szeroko, choć jak zwykle też nie ma w festiwalowym line-upie metalu.

Moment wieczoru, dla mnie, to początek koncertu Alabama Shakes na Tent Stage. Amerykański kwartet w wersji live rozszerza się momentami do nonetu, gdy na scenie stoją: gitarzysta, basista, trzyosobowy chórek, a siedzą: dwóch klawiszowców i perkusista. Nad wszystkim pieczę trzyma Brittany Howard – grająca na gitarze i śpiewająca. Kurczę, jak śpiewająca! Mocno – to pierwsze skojarzenie. Kiedy trzeba – czysto, a kiedy indziej – z rasową chrypką. Towarzyszący jej muzycy wyglądają, jakby każdy urwał się z innego zakątka Stanów Zjednoczonych, a grają jak doskonale naoliwiona maszyna. Znać godziny prób i setki koncertów! I choć muzycznie nie jest to nic odkrywczego, bo mamy do czynienia z klasycznym, amerykańskim rockiem o południowym zabarwieniu, z bluesowymi i soulowymi naleciałościami – nie miałbym nic przeciw detronizacji przez ekipę pani Brittany zblazowanych kolegów z Kings Of Leon, którzy swoją drogą nigdy chyba takiego kunsztu wykonawczego już nie osiągną.

Przed koncertem Alabama Shakes warto było zobaczyć Fathera Johna Misty’ego. Pod tym pseudonimem ukrywa się Joshua Tillman,  swego czasu udzielający się (jako perkusista!) w grupie Fleet Foxes. Koncert Ojczulka był niezłym wprowadzeniem do sztuki Alabama Shakes, choć w swojej muzyce Tillman penetruje raczej modne rejony alt-country. A do tego modnie wygląda – na pewno odnalazłby się na placu Zbawiciela w Warszawie. I trzeba mu też oddać, że ma do siebie i swojego quasi-teatralnego performace`u spory dystans, mówiąc, że „skłamałby dla aplauzu” i w kulminacyjnym momencie ballady uciszając publiczność informacją, że właśnie „przeżywa emocje”.

Koncert Fathera zagłuszały dobiegające z głównej sceny dźwięki, serwowane nam przed DJ-a, zatrudnionego przez Drake’a. Gwiazda pierwszego dnia imprezy przemierzała samotnie kilometry sceny, poza przebojami opierając swój show na wizualach i światłach. Sądząc z entuzjastycznych reakcji – podobało się. Nawet mimo niemal półgodzinnej obsuwy. Szkoda, że Drake wystąpił sam, może z żywym zespołem, a nie z puchą, byłoby inaczej?

Wrzucenie indierockowców z Modest Mouse pomiędzy A$AP Rocky`ego, a wspomnianego Drake’a było trochę ryzykownym posunięciem, ale Isaak Brock i jego załoga wyszli z tej sytuacji obronną ręką. Przed sceną nastąpiła pokoleniowa wymiana, a zespół zaserwował nam solidny, niemal dwugodzinny koncert, choć trochę żal mi było amerykańskiej formacji, która gra muzykę wymagającą, z rozbudowanym instrumentarium, a rzucona została na godzinę 20 na otwarty teren. Cóż, takie są festiwalowe reguły, wszak Modest Mouse to już indie gwiazdy. Fajnie by było zobaczyć ich na jakiejś scenie klubowej, odbiór muzyki byłby na pewno lepszy. Bo ich ostatnia płyta „Strangers To Ourselves” pełna przecież jest muzycznych niuansów, które na dużej scenie gdzieś uciekają.

A$AP Rocky i jego hypemani nie mieli za to problemu z rozruszaniem publiki. Dali bardzo energetyczny koncert, dosłownie obejmując scenę w posiadanie, dodatkowo wysyłając w kierunki publiczności a to dym, a to błyszczące skrawki papieru. Fanki i fani byli zachwyceni, co widać na zdjęciach. Kilka godzin później, już na zakończenie działalności Main Stage nieco inną publiczność porwała do zabawy formacja Alt-J. A może nie do końca inną, w końcu dziś i tak wszyscy wszystko ze sobą miksują.

Polecane