Wygląda na to, że poseł PiS miał rację, mówiąc, z innej perspektywy, ale o podobnym targecie, że „(…) ciemny lud to kupi”.
Zostawmy inspiracje Erikiem Prydzem i Timbalandem, wykorzystane przez duet producencki Plan B w kilku utworach na „Modern Rocking”. Zostawmy kwestię zdrady ideałów, która jest wręcz śmieszna w kontekście tak niezmiernie undergoundowego charakteru formacji O.N.A, czy zespołu Chylińska… Zmilczę też temat wizerunku i szczerości samej Agnieszki Chylińskiej. Nie znam laski, nie gadałem z nią, nie wypowiadam się.
Ale słucham płyty… Staram się nie za głośno, żeby, na przykład w samochodzie, nie wyjść na jakiegoś dicho-myśliciela w sportowym outficie. Jak się stoi z innymi ludźmi godzinę w korku, to raczej chce się, żeby myśleli o człowieku lepiej, niż gorzej. A w domu – na słuchawkach. Powiedzmy, że dlatego, że tak lepiej brzmi. Ha. Ha. No dobra, „niech się wstydzi ten, kto zrobił, a nie ten, co widzi”.
Panowie Królik i Piotrowski, po Sistars i Kukulskiej, mają dobrą prasę, więc nikt tego głośno nie powie. Ale są przyzwoitymi producentami w Polsce. W kraju, który ma niewielkie tradycje w tej dziedzinie rozrywki. Mówiąc wprost, przez lata, jak komuś wychodził jakiś dziwny pogłos na płycie, to mówił, że chciał uzyskać „przestrzeń”. Jak wszystko było do dupy, to mówiło się o „surowości brzmienia”. Powoli się to zmienia, ale wciąż, mimo wyposażenia studiów nagraniowych jak promy kosmiczne NASA, prawie każdą polską płytę można rozpoznać po pierwszych dziesięciu sekundach. Bo produkcja jest „polska”.
A to może wkurzyć kogoś, komu zależy na rozwoju polskiej rozrywki. Dlaczego to idzie tak opornie? Dlaczego perła w koronie „modern rocking”, utwór „Nie mogę Cię zapomnieć”, brzmi jakby miał trzy ślady? Na bit, klawisz i wokal. A w takim, w założeniu nie mainstreamowym ale alternatywnym, australijskim Empire Of The Sun, w balladowym „We are the People”, na pierwszy rzut ucha słychać z dziesięć ścieżek! Wytłumaczy mi to ktoś? Tylko nie dzieciństwem w szarzyźnie komuny i zaborami, pliz…
Oczywiście „modern rocking” nie jest żenującą kupą. Jest nierówna, ale nie zła. Zaściankowa, ale nie asłuchalna. Agnieszka Chylińska jest wciąż bardzo dobrą wokalistką. Podoba mi się też linia melodyczna kilku utworów. Na przykład „Nieba”. To mogła być ładna ballada. Ale plumkanie á’la Timbaland i… mało wyrafinowany beat, trochę psują efekt. Dobrze przynajmniej, że bębny są „żywe” (zagrał na nich Lester Estelle II, znany z rockowego zespołu Pillar i kilku innych z Kansas City). Acz ich poziom „komplikacji” sprawia wrażenie automatu perkusyjnego. A skoro już duet producencki otwarcie się inspiruje, to czemu tak wybiórczo? Trzy lata temu Fergie nie cykała się na swojej, dość nowoczesnej płycie, umieścić bardzo udanej, tradycyjnie zaaranżowanej, ballady „Big Girls Don’t Cry”. Plan B tego nie zakładał. Ich prawo. Choć oddać trzeba im i samej Chylińskiej, że obok jeszcze bardziej lirycznego „Powiedz”, „Niebo” jest chyba najlepszym utworem na niespełna trzydziestopięcio-minutowej „modern rocking”. Tylko nie analizujcie jego tekstu. A może właśnie spróbujcie. Chociaż fragment: „Kochać cię/ to straszny czas/ Nie mogę nic/ Tylko trwać/ Straszny czas (…)”
Po takim popisie nie dziwi, że w książeczce są tylko zdjęcia… Chylińska nie prezentuje tekstów, tylko siebie. W jedwabnej halce i koronkowej bieliźnie. Są też kadry z planu teledysku do „Nie mogę Cię Zapomnieć” i zbliżenie na tatuaż – różyczkę wewnątrz opakowania płyty. Niewątpliwą zaletą wydawnictwa jest też motyw namaczania artystki. Jeśli nowi fani zasugerują się jej mokrymi zdjęciami, może bardziej zadbają o higienę i z czasem będzie się przyjemniej podróżowało komunikacją miejską. Zawsze to jakiś wkład w rozwój społeczeństwa…
(tekst: Zbigniew Zegler)
SPRAWDŹ CZĘŚĆ 1 – KLIKNIJ TUTAJ.