Kościey to osobowość. Gdyby istniało jeszcze Blend Records, Marek „Pro” Gluziński i Marcin Cichy powinni czym prędzej zakontraktować autora „TWB Era”. Nie, nie tylko dlatego, że to MC pochodzący z Wrocławia, miasta, z którym kojarzona była ta uznana wytwórnia. I też nie dlatego, że Kościey wpisywałby się jakoś szczególnie w awangardowy wizerunek labelu. Nie wpisywałby się. Rapuje raczej miarowo, bez fajerwerków. Ktoś może nawet zauważyć, że trochę topornie i mało finezyjnie. Cóż, te podkłady – uderzające obuchem, białe do bólu, wygrywające ostentacyjnie proste, chamskie wręcz melodie– często domagają się takiej dobitnej artykulacji wersów. Ale też proszą się o trochę większą elastyczność, przełamanie rytmu, skonfrontowanie ich prostoty z giętkością rymów. Tego Kościeyowi brakuje. Ale, powtórzę to jeszcze raz, gospodarz „TWB Era” to osobowość. I charyzma. Nikt – zwłaszcza wśród raperów młodszego pokolenia – nie nawija tak jak on. Choćby dlatego proponuję ten fikcyjny akces do Blend Records, do tej galerii osobliwości, z Poemą Faktu, Sfondem Sqnksa i Sinym na czele.
„TWB Era” sprawia wrażenie, jakby miało być albumem konceptualnym o kulturze lat 90., balansującej między obciachem a kolorytem. Czego więc tutaj nie ma: są i komiksy Marvela, i piosenki Kelly Family, i lenary, i koszule w kratę, i bazary z piłkarskimi t-shirtami, i wspomnienia z pierwszych lat polskiego kapitalizmu. Całe szczęście, nie idzie tu żaden name-dropping, przerzucanie się nazwami własnymi kojarzonymi z ostatnią dekadą XX wieku. Kościey wychodzi od ogólnej panoramy w numerze tytułowym, by później skupić się na konkretnych historiach („Ania”, „Henryk”, „Jagody”) – i to właśnie, że nie jest raperem pojedynczych linijek, ale całych zwrotek, trzeba koniecznie docenić. Tak samo jak plastyczność opisów, oko do detalu. Gdy słucham „Orła Białego” albo „Na biesiadzie”, cieszę się, że gospodarzowi nie wyszedł plan nagrania albumu-konceptu (jeśli w ogóle taki plan miał) i zamknięcia całej opowieści w latach 90. – te wycieczki w stronę teraźniejszości i łączenie słodkiego z gorzkim dają „TWB Era” szerszy oddech, a i na gruncie socjologicznym mogą powiedzieć coś o długim trwaniu tamtej dekady.
4/5
Guzior – „Yllom” (QueQuality)
Klimat – słowo-klucz, które pozwala wytłumaczyć wiele rzeczy w przypadku innego Guziora, innego wrocławskiego MC, o którym zrobiło się ostatnio głośno w związku z (rzekomą) skaryfikacją twarzy (https://www.youtube.com/watch?v=CNY_OrAGjmI). Nie tylko zresztą w jego przypadku, bo idzie tu szerzej o zadymioną, realizowaną z pogranicza jawy i snu stylistykę, którą wielu sprowadzi do modnego ostatnio terminu „cloud”. „Yllom”, pierwszemu poważnemu materiałowi reprezentanta QueQuality, nie można tego klimatu odmówić. Zwrotki rozciągają się tu jak w jakimś psychodelicznym tripie, refrenów często nie widać na horyzoncie, a dźwięki giną w gęstym, mało wyrazistym pejzażu – jednym z tych, gdzie bagno pod stopami zlewa się z chmurami nad głową i mgłą wokół (choć najbardziej skrajny przykład, „G.O.L.D.”, domaga się chyba pogodniejszych skojarzeń, z jakimś lazurowym morzem Chorwacji na przykład). A jednak, na tych bitach udało mu się wykręcić kilka przebojowych numerów, by wymienić choćby „Clint Eastwood” albo „Venice Beach” (tu wiele energii wnosi zwrotka VNM-a).
Oczywiście, trzeba w tym miejscu zapytać – jak długo można jechać na klimacie? Ten, na który postawił Guzior, wydaje się na dłuższą metę mało pojemny, a sam raper niespecjalnie daje wskazówki, w jaką jeszcze inną stronę mogłaby pójść jego twórczość. Żeby nie było, na „Yllom” gospodarz nie wyczerpał obranej stylistyki. Wciąż czeka go wiele pracy, szczególnie nad warsztatem, celniejszymi wersami i walką z monotonnością. Ten rap bowiem, jakkolwiek oniryczny, bywa też usypiający, szczególnie że emocje są tu raczej tłumione, aniżeli eksponowane, a flow skręca w stronę odhumanizowanej, mechanicznej nawijki, bliskiej Tombowi, Fokusowi lub Rahimowi (swoją drogą, barwa głosu Guziora przypomina tę Raha).
3/5
Poniżej EP-ka z kilkoma numerami z „Yllom”: