Nergal: „Nie jestem niewolnikiem fanów zespołu Behemoth”

Lider Behemotha mówi nam o płycie, nad którą pracuje z Johnem Porterem i kontrowersjach związanych z


2016.10.13

opublikował:

Nergal: „Nie jestem niewolnikiem fanów zespołu Behemoth”

Zakończona poniedziałkowym koncertem w Poznaniu polska trasa Behemotha „Rzeczpospolita niewierna” przyniosła tradycyjne w przypadku tego zespołu kontrowersje. W kilku miastach muzyków witały grupy modlących się ludzi, ponadto wojewoda wielkopolski apelował do władz Poznania o odwołanie występu. Trasie towarzyszył plakat, który zdaniem trójmiejskiego polityka Prawa i Sprawiedliwości znieważa polskie godło. Sprawa trafiła do prokuratury, a ta zdecydowała się wszcząć postępowanie. W rozmowie z nami Nergal, lider Behemotha, mówi: To nie jest godło Polski. Czy ci ludzie widzieli godło naszego kraju? Skoro patrzą na nasze plakaty i widzą tam profanację godła, to chyba nie widzieli, jak ono wygląda.

Zapytaliśmy Nergala o to, jak reaguje na kolejne protesty ludzi sprzeciwiających się twórczości jego zespołu, ale głównym powodem, dla którego poprosiliśmy artystę o rozmowę, jest planowana na przyszły rok płyta, którą Nergal nagrywa wspólnie z Johnem Porterem.

Rozpoczęcie trasy „Rzeczpospolita niewierna” miało być tym momentem, w którym dowiemy się czegoś o płycie, którą od ponad roku nagrywasz z Johnem Porterem. Co znajdziemy na tym krążku?

Nergal: Na pewno bardzo dobrą muzykę (śmiech). To będzie się wywodzić z korzeni muzyki rockowej. Zaczyna się tam, gdzie rock się urodził, czyli wychodzimy od bluesa, który mocno mnie inspiruje i którego dużo słucham. Stanowi on jedynie punkt wyjścia, natomiast album jako całość będzie bardzo eklektyczny. Nie jestem w stanie wrzucić go do konkretnej szuflady i powiedzieć, czym to jest. Bawimy się różnymi formami, żonglujemy narzędziami, które mamy w rękach. Mam nadzieję, że robimy coś, co będzie dobre, ciekawe i inspirujące a jednocześnie bardzo świeże.

Ten album ma bardzo „chłopacki” charakter, będzie na nim mnóstwo gości. Zarówno tych znanych ze sceny jak i naszych przyjaciół, którzy udzielają się na różnych instrumentach. Oczywiście to wszystko występy gościnne, bo istotą tego zespołu jesteśmy John i ja. Pozostali towarzyszą nam w tej arcy-ciekawej podróży.

Dosłuchamy się na płycie nawiązań do Leonarda Cohena i Nicka Cave’, o których pisałeś niedawno, że są dla ciebie ważną inspiracją w pracy nad nowym krążkiem?

Nie wiem (śmiech). Optymalnie byłoby powiedzieć, że to co robię, jest oryginalne. Ale nic nie jest, wszyscy w jakimś stopniu czerpią z dokonań tych, którzy byli przed nimi. Dlatego wolę mieć nadzieję, że muzyka, którą tworzymy, jest unikatowa i świeża. Aczkolwiek jedziemy na starych kliszach, ogranych patentach, które są po prostu częścią historii muzyki. Ważne natomiast, ile nowej krwi wpompujesz w tę muzykę, aby ożyła.

Skoro mówisz, że wychodzicie od bluesa, to trudno mi wyobrazić sobie, byście stawiali na sukces na naszym rynku.

Podpisaliśmy kontrakt z dużą światową firmą. Płyta oczywiście będzie mieć także swoje wydanie w Polsce. Myślę szeroko, globalnie. To nie jest jakiś tam podwórkowo-garażowy projekt tylko rzecz, która wierzę, że ma potencjał. Polska jest specyficznym rynkiem. Jeśli mówimy o bluesie, to mamy tutaj zespoły takie jak Dżem, czyli raczej przaśną, siermiężną formę blues rocka czy naszą specyficzną odmianę country. Jedno i drugie to nie do końca moja bajka. Na pewno imprezy typu Mrągowo chcemy omijać szerokim łukiem.

John Porter jest pozbawiony pszenno-buraczanego genu.

(śmiech) Z definicji tak. Gram z muzykiem, który zjadł zęby na tej muzyce, jest Anglikiem, wywodzi się z zupełnie innej tradycji. Muzykę gitarową wyssał z mlekiem matki. Liczę na synergię tego zespołu, na to, że spotkali się ludzie z innych światów, którzy zbierali szlify na deskach klubów całego świata, ale pochodzący z dwóch różnych biegunów. Na płycie będziemy mieć jazzmanów, bluesmanów, John jest bardem, ja wywodzę się z tradycji rockowej, ale tej ekstremalnej. To zderzenie jest najciekawsze. Mam nadzieję, że nie wpadniemy w jakąś wąską szufladę. To co robimy, jest różnorodne, kolorowe, wielobarwne choć metaforycznie skąpane w totalnej ciemności. Dla nas to jest ekscytujący trip, mam nadzieję, że ludzie odbiorą to podobnie.

Jako artysta docierałeś dotychczas do bardzo konkretnej grupy odbiorców. Myślisz, że fani Behemotha są gotowi na album, który nagrywasz z Johnem?

Nie myślę o tym. Nie jestem niewolnikiem fanów zespołu Behemoth. Jestem sługą swoich własnych wizji, słucham swojej intuicji i za nią podążam. Jeśli ktoś uważa, że to jest dobre, to dobrze. Jeśli twierdzi, że nie, to też w porządku. Nie chcę wywierać na nikogo wpływu. Daję im sztukę i na tym moja rola się kończy. Nie będę ich do niej przekonywał za wszelką cenę. Za każdym razem, kiedy publikuję muzykę, obserwuję reakcję ludzi. Lubię to… Te reakcje również bywają dla mnie paliwem i inspiracją.

Wasz ostatni album „The Satanist” ukazał się pięć lat po poprzedniku, czyli „Evangelion”. To długa przerwa, nigdy wcześniej takiej nie mieliście. „The Satanist” miało premierę na początku 2014, więc już dwa i pół roku temu. W 2017 wyjdzie płyta, którą nagrywasz z Johnem Porterem. Czy to oznacza, że na kolejny krążek Behemotha znów trzeba będzie poczekać pięć lat?

Nie liczę tego czasu, ale wydaje mi się, że 2018 to realny termin, kiedy będziemy mogli myśleć o nowej – jedenastej już – płycie.

Póki co promujecie „The Satanist” na koncertach w Polsce. Przywykłeś już do tego, że Behemoth budzi skrajne emocje, dlatego pewnie nie zdziwiły cię modlitwy za waszych fanów przed występem w Katowicach.

To element naszego folkloru. Tak już po prostu jest, nic z tym nie zrobię. Przypomina to trochę skansen – wchodzisz, wiesz, że masz do czynienia z czymś, co jest wsteczne, nie postępowe, zacofane… po prostu zakurzone. Ważne, że nikomu nic się nie stało, nikt nie dostał po mordzie, nikt nie został aresztowany. Fani robią sobie z nimi zdjęcia. Powiedziałbym, że śmiech miesza się z zażenowaniem i smutkiem. Ale agresji nie zanotowałem, na szczęście dla obu stron.

Trasie „Rzeczpospolita niewierna” towarzyszy jeszcze jedna kontrowersja – Marek Dudziński, radny dzielnicowy z Gdyni i polityk PiS oskarżył was o znieważenie godła. Prokuratura wszczęła w tej sprawie śledztwo.

To nie jest godło Polski. To wariacja na temat orła, która ma formę godła. Nie mogę brać odpowiedzialności za fantazję innych ludzi, zwłaszcza za ludzi, którzy są niedouczeni. Zrywają plakaty reklamujące trasę i zarzucają profanację godła, ale to nie jest godło. To jest orzeł, orzeł pozbawiony korony. Czy ci ludzie widzieli godło naszego kraju? Skoro patrzą na nasze plakaty i widzą tam profanację godła, to chyba nie widzieli, jak ono wygląda. Sugeruję prześledzić historię heraldyki. Orzeł czy podobne ptactwo jest chyba najczęściej wykorzystywanym motywem na herbach więc nikt nie może uzurpować sobie wyłącznego prawa do korzystania z niego. Tyle w temacie.

Nie boisz się, że Behemoth może paść ofiarą obecnej władzy? Wasz zespół jest bardzo atrakcyjny politycznie, co pokazuje choćby sytuacja związana z koncertem w Poznaniu.

Historia pokazuje, że każda władza, która próbuje ludzi kneblować, ograniczać, która próbuje założyć ludziom kaganiec, paradoksalnie dobrze działa na ludzi sceny, kultury. Oczywiście zawsze jest jakaś część, która się ugnie i będzie tańczyć pod dyktando władzy, ale artyści to z definicji ludzie wolni. Decydują się na ten zawód, bo kochają być wolni i nie oddadzą tej wolności. Im większa będzie presja, tym bardziej spektakularne będą owoce pracy artystów. Być może będzie się trudniej żyło, być może niebezpieczniej będzie wychodzić na ulicę. Obyczajowe historie mogą być trochę uwierające, ale artystycznie czeka nas bardzo ciekawy czas. Będziemy coraz lepsi, zobaczysz. W Polsce już teraz robi się fantastyczne filmy, sztuki teatralne. A to będzie się tylko radykalizowało. Jeśli sztuka będzie jeszcze bardziej radykalna, to będzie jednocześnie jeszcze ciekawsza i wielobarwna.

 

 

Polecane

Share This