Paweł Boroń: Jeśli sięgniecie pamięcią do pierwszych dni istnienia Luxtorpedy, do czasu, gdy zespół był jeszcze bardziej pomysłem, niż faktem dokonanym i odkopiecie tamte: motywację i przyświecający Wam wówczas cel – czy te same odczucia i ambicje kierują Luxtorpedą dziś?
Litza: Początki były intuicyjno-chaotyczne. Miał to być mój tzw. „solowy projekt”. Wiesz, po latach wróciła myśl, żeby znów grać i to takie kawałki, jakie robiłem w Acidach. Tyle, że po Polsku i na jakiś ważny, konkretny temat. Zaczynaliśmy od prób w małym studio w Puszczykowie, szybko okazało się, że to raczej normalny pełnoprawny band a nie moje solowe granie. Chłopaki też mieli dużo pomysłów oraz zaangażowania w ten projekt – zaczął robi się zespół. Brakowało jedynie elementu ostatecznego. Ja wiedziałem, że nie dam rady krzyczeć całego koncertu i jednocześnie grać. Najpierw do współpracy zaprosiliśmy Darka Basińskiego z Mumio, bo zapytał przy okazji rozmowy telefonicznej, dlaczego nie właśnie on. Jak można się było w jego przypadku spodziewać, trochę żartował, ale stało się. Przyjechał ze swoimi starymi klawiszami, moogami i innym sprzętem – zaczęliśmy jamować. Okazało się jednak, że nie o to nam wszystkim chodzi, a Darek z ulgą przyjął, iż może wracać do domu. Wkrótce potem zdecydowaliśmy się zaryzykować, bez gotowego materiału zagraliśmy koncert w poznańskiej Arenie – wtedy jeszcze jako Luxtorpedos (było to 6 listopada 2010 roku na Indios Bravos Music Meeting – przyp.red.). Darek od razu wyśmiał nasz pomysł na latynizację Luxtorpedy i dzięki niemu wróciliśmy do aktualnej nazwy. Taki sam zwariowany zapał, jaki mieliśmy na początku, mamy i teraz, bo teraz jesteśmy przy tworzeniu materiału już razem z Hansem, który dołączył do nas nieco później i to znów coś nowego. Właściwie to żyjemy nową płytą i czekamy kiedy się urodzi, kiedy będziemy mogli mieć już ją w rękach gotową z całą okładką i klipami.
Krzyżyk: To była jedna wielka niewiadoma. Byliśmy pełni entuzjazmu i młodzieńczego zapału, takiego wręcz wariackiego. Nie mieliśmy żadnego ciśnienia ani założenia. Pomysły co chwilę się zmieniały: nazwijmy się Luxtorpedos albo jednak niech będzie bardziej po polsku, a to zagrajmy nowocześniej albo nie, jednak bardziej standardowo, grajmy w czwórkę albo nie, musimy szukać wokalisty. Jak sobie przypomnę nasz pierwszy koncert w Poznaniu, w listopadzie 2010 roku, to tylko utwierdzam się w przekonaniu, że normalni to my nie jesteśmy. Koncert w sobotę, a my w piątek przed obiadem mamy jakoś tam sklecone trzy numery i to jedynie jeden z tekstem, który i tak co chwila się zmieniał. Dopiero po południu Lica zapodaje motyw i powstają dwa nowe utwory, które na drugi dzień wykonujemy na scenie. Taki totalny rzut na taśmę – widocznie trzeba nam było tak długo czekać na te utwory, które w niezmienionej formie potem znalazły się na płycie („Od Zera” i „3000 świń”). Wiem, że takie ryzyko możesz podjąć tylko wtedy, kiedy wiesz, że masz koło siebie przyjaciół, którzy idą z tobą w 100 %. Wtedy jesteś gotowy podjąć to ryzyko. Tak jak przed ponad rokiem, gdy to wszystko się rozpoczynało i to jeszcze w czwórkę tak i teraz jesteśmy zwariowaną załogą, która chce razem spędzać czas, grać, tworzyć i mówić o rzeczach ważnych. Różnica jest tylko taka, że teraz jest nas pięciu, dzięki czemu jest jeszcze wesele. No i – nie ma co ukrywać – podwojoną maszynerię wokalno-tekstową. Poza tym, na każdym kroku czujemy wsparcie naszych fanów, a to pomaga.
Drężmak: Ciągle wówczas powtarzaliśmy, że nie wiadomo, co z tego wyjdzie, z drugiej strony wszyscy mieliśmy taką determinację i adrenalinę przed „nowym”, że poświęcając wiele rzeczy po drodze, wierzyliśmy że tworzymy coś dobrego. Wydaje mi się, że dzisiaj ta motywacja jest jeszcze większa, bo mamy już doświadczenie a oprócz nas samych i grupki najbliższych zainteresowanych tym, co robimy są tysiące ludzi, którzy czekają z niecierpliwością na kolejne kroki Luxtorpedy. Ale, żeby nie dać się zwariować, ciągle sobie powtarzamy: „róbmy swoje”. Dobrze jest wracać pamięcią do początków i pierwszego zauroczenia, to chyba trochę tak, jak w małżeństwie.
Kmieta: Dla mnie nadal przyświeca ten sam cel. Chcę, aby to, co robimy dawało ludziom radość i nadzieję. Nie jest to łatwe, ale prawdziwość i szczerość doświadczeń, którymi dzielimy się z ludźmi okazuje się nie być Im obca. Każdy w życiu sam musi decydować, co wybiera, a z tym jest coraz trudniej, bo czerń i biel stały się szare.
Hans: Z mojej perspektywy, a doszedłem na końcu, cel był w zasadzie jeden: napisać dobre teksty i nagrać płytę. Chłopaki miały już przecież materiał gotowy. Później naprawiliśmy dach w przyczepie campingowej i mieliśmy z nią jechać w trasę… Całe szczęście, że znalazło się mnóstwo przyjaciół i znajomych osób, którzy oferowali nam wtedy nocleg. Do przyczepy wróciliśmy w trasie nadmorskiej. I ta trasa nadmorska, jak i początek koncertów były jak film przygodowy. Pakujemy się, jedziemy naładowani pozytywną energią i nigdy nie wiemy, co nas spotka na miejscu. Chcieliśmy grać. I tak jest do dzisiaj, z tą różnicą, że udało nam się przekonać do siebie sporą rzeszę fanów i możemy liczyć za każdym razem na dobrą frekwencję na koncertach.
Wasz debiut błyskawicznie podbił audycje radiowe, Luxtorpeda wkrótce po jego premierze zagrała na festiwalu w Jarocinie, później na Przystanku Woodstock. Szybko pojawiły się komentarze o układach… co Wy na to?
Litza: Tak, mamy jeden taki układ i czujemy się na maxa wspierani… z góry. Przecież, gdy graliśmy na początku, to trzydzieści osób przychodziło posłuchać, a większość nie akceptowała tego garażowego brzmienia. No i Hans jeszcze nie pasował. Były oczekiwania, a Litza z takim słabym projektem wyskoczył. Było słabo. Nie przeszkodziło nam to jednak zabrać sprzęt i ruszyć w Polskę na koncerty. Myślę, że najwięcej dzięki temu skorzystaliśmy. To koncerty na żywo przekonały malkontentów do nas. Rawicz z CGMu nie ukrywał przy pierwszy wywiadzie, że płyta mu się nie widzi. Dopiero po koncercie się przekonał. Jarocin wpadł zupełnie przez przypadek, a o Woodstock musieliśmy walczyć, jak każdy zespół w eliminacjach. Nawet jeden z decydujących jurorów, nie słuchając jeszcze luxów, mówił, że to kolejny jakiś Jezusowy i pobożny projekt starego Litzy, więc był na nie. Aż do momentu kiedy to usłyszał na żywo. Praca, doświadczenie i ryzyko wszystkich nas: to przede wszystkim promowało na początku Luxtorpedę. No i oczywiście, ogromna pomoc ludzi z naszego forum, którzy walczą dzielnie i nas wspierają od samego początku.. To jest siła. Ludzie sami nam robią promocję. Pewien chłopak z forum Trójki wrzucił tam nasz utwór, mogliśmy później z zaskoczeniem obserwować, jak „Autystyczny” pnie się w zestawieniu do góry. Dzięki komuś innemu, kto bardzo szanuję naszą muzykę, zagramy na kilku imprezach juwenaliowych. Sam to dla nas zorganizował. Bez żadnych pieniędzy. Jurek na Przystanku Woodstock nie wierzył, że ktoś może tak reagować na nowy zespół i to o godzinie 15.00. Czyli rankiem Czasu Woodstockowego.
Drężmak: Jeżeli wywołaliśmy zapalenie gardła u wokalisty The Subways, Billy Lunn`a naszymi układami, przez co wpuszczono nas na festiwal jarociński w miejsce brytyjskiego trio, to tak takie właśnie mam układy. Przecież staraliśmy się zagrać na festiwalu wcześniej, ciągle dostawaliśmy odmowę. Dodam, że to był przełomowy moment, bo od Jarocina zaczęto o nas więcej mówić i pisać w mediach. Jeżeli układami sprawiliśmy, że pod sceną na Przystanku Woodstock o godzinie 15:00 pojawiły się pierwszy raz w historii tego festiwalu – jak mówił Jurek Owsiak – tak liczne tłumy, to takie właśnie mamy układy. Dodam, że dostaliśmy się na scenę po koncertach eliminacyjnych, stając w szeregu z innymi zespołami. Jeżeli na listę przebojów w Trójce „Autystyczny” dostał się przez natręctwo jednego człowieka z naszego Luxforum a prowadzący listę kilkakrotnie dawali do zrozumienia słuchaczom, że to słaba muzyka dla małolatów.., jeżeli.., jeżeli… – to te układy muszą być naprawdę nieziemskie.
Krzyżyk: Jedyny układ, jaki przychodzi mi do głowy, to układ z żoną, która pod moją nieobecność przejmowała całkowite dowodzenie w domu oraz obowiązki związane z opieką nad dziećmi, podczas gdy ja jeździłem prawie codziennie do studia na próby lub grałem z chłopakami darmowe koncerty nad morzem. Na pewno nie było naszym rodzinom łatwo, bo efektów naszej pracy przez ponad pół roku nie było widać. Co do Jarocina, to byliśmy już po paru koncertach i chcieliśmy grać ich jak najwięcej. Po prostu, daliśmy sygnał, że „w razie co”, a sami jeszcze nie wiedzieliśmy co to oznacza, jesteśmy gotowi zagrać na festiwalu. Nasza spontaniczna informacja i zarazem gotowość była zbawienna dla organizatora, który na dni przed koncertem dowiedział się o odwołaniu występu przez The Subways i wstawił na ich miejsce właśnie Luxtorpeda. Natomiast w przypadku Przystanku Woodstock, to znów zadecydowała nasza wytrwałość „do końca” i chęć grania wszędzie, gdzie to możliwe. Okazało się, że trzeba zagrać 2 koncerty eliminacyjne, z których drugi pokrywał się z krakowskim koncertem, na którym mieliśmy supportować Corrosion of Conformity. Mało tego, mieliśmy do Krakowa dojechać z Bochni, gdzie graliśmy tego samego dnia koncert z Arką Noego… Okazało się ostatecznie, że koncert COC został odwołany, a my po występie Arki mamy szansę zdążyć na eliminacje Woodstockowe. Dojechaliśmy cudem na ostatnią chwilę do oddalonego o 300 km Wrocławia. No i udało się. Jak widać wszystko, co się działo było nie do końca od nas zależne, ale nam przychylne!
Kmieta: No cóż, takie myślenie nie jest mi obce. Sam tak oceniałem wiele razy otaczającą mnie rzeczywistość, będąc na pozycji chłopaka, który był przekonany, że jest bardzo dobry w tym, co robi, ale przegrywa tylko dlatego, że nie ma znajomości, jak inni. Teraz wiem, że takie myślenie w moim przypadku okazało się przykrywką niezaradności, zazdrości i pychy. Moje pragnienia nie szły w parze z tym, co naprawdę potrafiłem i co mógłbym unieść. Szczęściu trzeba zawszę trochę wyjść naprzeciw i zrobić pierwszy krok, nie czekać dumnie na propozycje, ale je składać, nie szukać tylnych wejść, tylko ustawić się w szeregu na równi z wszystkimi.
Hans: Powiem Ci tak, każdy z nas pracował na siebie kawał czasu, ja pewno najkrócej, bo kilkanaście lat, w przypadku reszty chłopaków to 20-25. Każdy z nas zaczynał od zera, grał za piwko, za darmo, borykał się z problemami finansowymi, z brakiem sprzętu, z brakiem zainteresowania mediów, słowem ze wszystkimi przeciwnościami, jakie spotykają młodych artystów. Każdy z nas zapłacił tzw. frycowe. I jeśli w tej chwili udaje nam się tak wiele, to jest to w dużej mierze zasługa lat wyrzeczeń i wytężonej pracy, oraz fakt że mamy zaszczyt cieszyć się zaufaniem naszych słuchaczy. A to bardzo dużo.
Wasze tegoroczne supporty przed Metallicą i Slayer zapewne jeszcze bardziej podsycają atmosferę dziwnych domysłów, prawda?
Hans: Ja osobiście zamieniłbym oba koncerty na kolejny Woodstock i kolejny Czeszów!
Litza: Jakich tam domysłów. Gdyby nie pomoc ludzi dobrej woli, to nic byśmy nie mieli. Ursynalia traktujemy, jak normalny koncert, ale fajnie, że Slayer będzie tam grał. A Metallica nas wcale nie zaprosiła, tylko nasza zaprzyjaźniona od lat firma Metal Mind i jej cała załoga, która stoi za nami murem, załatwiła nam ten krotki występ. Zresztą, oni nam też rozprowadzają płyty i od początku Darek nas wspiera. Pamiętam, jak mu puszczałem w naszym studio jeszcze nie zmiksowane kawałki z pierwszej płyty, to trochę się bałem, że tego nie zrozumie i bardziej czeka na czad w stylu starego Acid. On jednak widział w tym ogromny potencjał i zrobił z nami wywiad do Metal Hammera. Jest też w tej firmie Marta która cały czas troszczy się o naszą promocję. To wszystko jednak niewiele w stosunku do tego, jak nam pomagają i promują nasi fani.
Kmieta: Te zaszczyty są właśnie wynikiem wyżej wymienionych starań o to, aby być zauważonym. W ubiegłym roku w lipcu wyszliśmy szczęściu na przeciw i graliśmy trasę nadmorską, zbierając na koszty w kapelusz. Nie mieliśmy pojęcia, że te wszystkie koncerty, które zagraliśmy i to zaangażowanie odbiję się takim echem
Drężmak: Może i ktoś ma takie domysły, tego nie wiem. Wiem natomiast, że 28 stycznia rano w hotelu zaszytym gdzieś w lesie, za oknem trzaskający mróz, siedzimy przy porannej kawie i Litza znajduje w necie info, że Metallica zagra w Polsce. Nagle pojawił się rumieniec na twarzy i nerwowe pytanie „kto to organizuje?! kto to organizuje?!”. Po paru telefonach udało się dotrzeć do organizatorów Sonisphere Festival. Mówimy im że chcemy tylko zagrać, żadnych honorariów, żadnego hotelu, żadnych zwrotów za transporty, żadnych wymagań, nic, chcemy tylko zagrać. Następnego dnia zapadła decyzja: gracie! Z kolei, ze Slayerem wygląda to tak, że przy obecnym zainteresowaniu Luxtorpedą dostaliśmy zaproszenia na prawie wszystkie juwenalia w Polsce, niektórym musieliśmy odmówić, bo jeszcze nie umiemy się rozdwajać, ale pracujemy nad tym. Zaproszenie padło też od warszawskich Ursynaliów, a że od jakiegoś czasu jest to już dużego kalibru festiwal, na którym oprócz polskich kapel, grają zespoły światowego formatu, to w ten sposób na jednych deskach zagra Luxtorpeda i Slayer.
Krzyżyk: Wystarczy przypomnieć sobie trasę nad morzem, która zakładała darmowe koncerty dla wczasowiczów na totalnym spontanie. Gdzie tu można się doszukiwać jakichkolwiek kalkulacji czy układów? Jedynym celem było granie dla ludzi na plażach, dla tych, którzy nie wiedzą, że jest taki zespół, jak Luxtorpeda. Zależało nam na tym, aby dotrzeć z naszą muzyką wszędzie, nawet do urlopowiczów. Na tę trasę wybraliśmy się bez żadnego logistycznego przygotowania – po prostu wzięliśmy ze sobą cały sprzęt i nagłośnienie, technikę i ruszyliśmy nad morze. To było takie szaleństwo, ale świadome i szczere, które zaowocował. Teraz, po prawie roku grania robimy to samo, no może właśnie z tą różnicą, że mamy okazję zagrać dla większej ilości ludzi, co nas niezmiernie cieszy. No a granie u boku idoli z lat młodzieńczych, to spełnienie marzeń.
Od początku podkreślacie, że jesteście debiutującym zespołem, niszowym, garażowym. Skoro jednak skład Luxtorpedy, to muzycy związani z takimi zespołami, jak Kazik Na Żywo, Turbo, 2Tm2,3, Armia czy 52 Dębiec, może trafniej byłoby nazwać Was supergrupą, polskimi Them Crooked Vultures? Wtedy chyba łatwiej byłoby wytłumaczyć te wszystkie sukcesy.
Litza: To nie skład jest głównie odpowiedzialny za to wszystko, tylko szczere i zaangażowane piosenki o życiu. Teksty Hansa trafiają do normalnych ludzi i o to nam chodziło od początku. Jest to natomiast na pewno grupa super przyjaciół. Jak jest jedność, to i czad na scenie jest wyczuwalny. Mimo, że nie gramy nic wyjątkowego to chce się na nasze koncerty ludziom chodzić i z nami spotkać. Zresztą, dla nas każdy koncert to mega wydarzenie i ważna sprawa. Szczególnie te małe klubowe koncerty, gdzie jest atmosfera bliskości i jedności.
Drężmak: Nie czujemy się supergrupą, czujemy za to coś innego, co jest ogromną siłą Luxtorpedy, czujemy, że jesteśmy w tym, co robimy jednością. Nie każdy zespół ma ten komfort. I obyśmy tego nie spier…psuli.
Kmieta: Tak, to jest argument, który na pewno pomaga, ale i też stawia wymagania. To, że każdy z nas jest kojarzony z takim czy innym zespołem dyktuje pewne oczekiwania. Dla nas najważniejsze jest być sobą i spełnianie oczekiwań nie było naszym celem. Najważniejsza w zespole jest jedność, to jest klucz do sukcesu. Każdy z nas w zespole czuję się na swoim miejscu potrzebny i niezastąpiony – to jest bardzo ważne.
Hans: Garaż w rozumieniu filozofii tworzenia. Nasza płyta nie brzmi amerykańsko, nie jest najgłośniejsza, nie jest zmiksowana radiowo. Nawet w radiowym „Autystycznym” gitary łupią na pierwszym planie, a nie jak to często bywa plumkają gdzieś tam w tle.
Robercie: Luxtorpeda, KNŻ, Arka no i przede wszystkim duża rodzina – nie jesteś zmęczony?
Litza: Ostatni rok to masakra, ale w bieżącym musimy sobie zrobić wakacje z wszystkimi dziećmi. Tego na pewno brakuje.
Hans, jak środowisko hip-hopowe komentuje Twój udział w Luxtorpedzie?
Hans: Bardzo dobrze, mówię tu o naszych wiernych słuchaczach, Litzowa publika sięga po „Hans Solo” i inne nasze produkcje, wyklinając przy tym, że przeze mnie zaczynają słuchać rapu. A nasi ludzie sięgają po Luxtorpedę. I jedni, i drudzy pojawiają się na koncertach. Same pozytywy. Raz na jakiś czas się wyrwie zza krzaka ktoś z komentarzem „Hans wracaj do 52”, no ale skoro nie kuma, że nigdzie nie odszedłem, to nie ma też specjalnie sensu brać tego typu opinii pod uwagę.
Czym dla zespołu grającego rockową, garażową przecież muzykę, który w ciągu zaledwie roku zdołał odnotować tak wiele sukcesów są te wszystkie wisienki na torcie?
Litza: Jesteśmy obecnie na etapie pracy nad nową płytą i tym żyjemy. Te wszystkie podsumowania i listy przebojów są dla mnie trochę niewygodne. Wolę atakować z ostatniej pozycji, z pozycji małego człowieka, takiego jakby robaczka. Mam nadzieję, że to wszystko nam nie przeszkodzi i nie zaszkodzi, a raczej zmotywuje do pracy.
Drężmak: Z mojego punktu widzenia te wisienki to ogromny komfort, one bardzo ułatwiają funkcjonowanie zespołu, my nie musimy teraz zabiegać o koncerty, bo zaproszeń zewsząd jest bardzo wiele i możemy wybierać. Właśnie zrezygnowaliśmy z imprezy, która jest planowana w przeddzień finałowego meczu na Euro 201, TVP1 i Narodowe Centrum Kultury organizują duży koncert związany z historią Mistrzostw Europy w piłce nożnej, wybraliśmy jednak tego dnia festiwal rockowy, na którym będziemy mogli zagrać normalny koncert zamiast dwóch utworów na potrzeby telewizyjnego widowiska. Wolimy grać koncerty, lepiej się w tym czujemy. Nie samą wisienką żyje człowiek, sam tort to już jest to.
Kmieta: To wszystko cieszy nas bardzo. Wiele pracy i zaangażowania włożyliśmy w Luxtorpedę i teraz, w obliczu tych osiągnięć, widzimy sens naszego trudu. To wszystko jest ważne, bo daje nam siły do pracy nad nową płytą. Ale te wisienki to zasługa Fanów. Luxtorpeda bez wsparcia ze strony fanów nigdy by nie dojechała tak daleko.
Krzyżyk: Dla mnie to wszystko, co się dokoła dzieje, jest potwierdzeniem, że ten wybór, czyli granie w Luxtorpedzie był dobry. Dla mnie moment rozstania z zespołami: Turbo i Armią, z którymi byłem związany od paru dobrych lat był bardzo trudny. Pamiętam, jak się wtedy czułem, kiedy zdałem sobie sprawę, że zostawiłem za sobą dwa na tamtą chwilę pewne miejsca, na rzecz zupełnie nowej, nieznanej i całkowicie niepewnej przyszłości, kapeli Luxtorpeda. Te wisienki na torcie, to taka odpowiedź na te zadawane wtedy sobie pytania i podjęte decyzje.
Hans: Ja już przeżyłem taki okres że w 2003 roku: w warzywniaku, na targu i w taksówce, leciały sobie z radia moje piosenki. Efekt był taki, że przestałem je lubić. Dobrze, iż jestem trochę autystyczny i kiedy mnie wytykano palcami na ulicy, zazwyczaj tego nie zauważałem, bo oddawałem się jakimś filozoficznym rozważaniom na temat płytek chodnikowych. Doświadczyłem też na swoim przykładzie, jak bardzo media kochają utwory przebojowe i jednocześnie, jak trudno jest je przekonać, aby zagrały kawałek trudny, cięższy, poważniejszy, ambitniejszy. Takie single jak „Pies” były automatycznie marginalizowane. W związku z tym, pewno dla wielu jestem po dziś dzień autorem „To my Polacy” czy znanym z wesołej przyśpiewki o półmetrowym czymś wchodzącym gdzieś policji. Cóż poradzić? Media to szansa, ale również szansa na zaszufladkowanie.
Cieszycie się z uznania branży? Zostaliście nominowani do czterech Fryderyków.
Litza: Czemu nie? Chociaż jestem zaskoczony, że tak to wyszło. Bardziej się cieszę, że zostanę niedługo dziadkiem.
Drężmak: Publiczność nas gloryfikuje, media doceniają, branża obdarza uznaniem. Upss, robi się niebezpiecznie.
Krzyżyk: Oczywiście, że się cieszymy, bo to kolejne cztery wisienki. Ważne, żeby tylko tort smakował jak tort, a nie jak dżem wiśniowy.
Hans: Ja się cieszę. W zeszłym roku cieszyliśmy się z nominacji Acidów i Arki na Przystanku Woodstock. Może 52 Dębiec po tylu latach też kopnie taki zaszczyt w przyszłym roku?
Czy w nadchodzącym sezonie koncertowym Luxtorpedę ponownie będzie można usłyszeć na największych festiwalach w kraju?
Litza: Zobaczymy. Gdzie nas zapraszają, tam chcemy grać, ale ja osobiście – tak jak mówiłem – czekam na małe klubowe koncerty. Tam jest miejsce Luxtorpedy i tam się dobrze czujemy.
Drężmak: Wszystko wskazuje na to, że na niektórych będziemy obecni. Za sobą mamy już tegoroczną Rock In Arena, przed nami Sonisphere Festival, Ursynalia, Seven Festival i inne. Ale będą też koncerty klubowe, które lubimy chyba najbardziej, bliski kontakt z publicznością, mniejsza anonimowość, niż na dużych imprezach.
Hans: Nawet w największe letnie upały będziemy grać w klubach! Jedynym wyjątkiem będzie, przygotowana na wzór tej nadmorskiej, trasa górska. Chcemy być pierwszym zespołem, który zagra na skoczni narciarskiej. Tylko co na to nasza technika!?
Na koniec zapytam o płytę. „Robaki” pojawią się w maju – czego maja spodziewać się słuchacze?
Litza: Ooooo dużo by tu można powiedzieć, ale lepiej zaczekać i samemu posłuchać. Na pewno jest ciężej i mocniej. Bardziej, jak na naszych koncertach, niż jak na pierwszej płycie, ale słychać cały czas, że to gra Luxtorpeda. Ostatnio mam w samochodzie wszystkie trzynaście utworów w wersji instrumentalnej i sobie słucham, kombinuję co i jak do tego zaśpiewać. Większość tekstów już jest. Z muzyki jestem bardzo zadowolony i spełniony, chociaż nie sądzę, żeby tym razem coś pasowało na listy przebojów.
Drężmak: Na pewno po „Robakach” można się spodziewać tego, że słuchacze długo nie będą chcieli tej płyty zastępować innym krążkiem w odtwarzaczu.
Hans: Ta płyta będzie inna. O muzyce, to może opowiedzą chłopacy, ja dodam tylko, że te kompozycje powstawały już z myślą że jestem w składzie. Tekstowo, nadal będziemy poruszać się w podobnych sferach. Nasze życie, emocje, problemy, nadzieja, zło, dobro, rodzina. Pojawia się trochę obserwacji społecznych i politycznych. Niebawem siadamy do wokali, mam nadzieję, że uda mi się nagrać lepsze, niż na pierwszej płycie. Tamte jakieś takie z lekką dozą nieśmiałości są. Zagraliśmy prawie siedemdziesiąt koncertów, płuca wytrenowane, gardło gotowe, już się nie mogę doczekać.
Dziękujemy Pawłowi Boroniowi (Iron Media) i Luxtorpedzie za zgodę na przedruk. Wywiad ukazał się na oficjalnej stronie Luxów po tym adresem.