Kosi: „Szufladka JWP – jako ostoi klasycznego brzmienia lat 90tych jest nie do końca prawdziwa”

Gośćmi najnowszego odcinka Flintesencji są Kosi i Łajzol, czyli Jetlagz


2020.04.13

opublikował:

Kosi: „Szufladka JWP – jako ostoi klasycznego brzmienia lat 90tych jest nie do końca prawdziwa”

Marcin Flint: Dzień dobry wszystkim, moimi gośćmi są Jetlagz Boys – Kosi i Łajzol. Miło Was widzieć panowie.

Kosi i Łajzol: Sie ma!

M.F: Druga płyta i tak właśnie jestem świeżo po słuchaniu jej któryś raz i dochodzę do wniosku, że całkiem wysoko zawieszacie słuchaczowi poprzeczkę, jeżeli chodzi o to, jak ta płyta brzmi. Te beaty nie są takie jak wszędzie. Tam się sporo dzieje z rytmem, z wieloma innymi kwestiami w aranżacjach. Ale też w nawijce jest dużo gier słów. Wiele rzeczy nieopowiedzianych wprost, zakamuflowanych, takich na więcej przesłuchań. W momencie, kiedy płytom poświęca się coraz mniej uwagi, przelatuje przez nie. Czy to jest świadomy zamysł, żeby tego słuchacza wychować i zmusić do trochę większej uwagi niż zazwyczaj?

K: Tak. W sensie nie chodzi o wychowanie słuchacza. Staramy się świadomie zmieniać to co robimy jako Jetlagz. Poprzednia płyta była bardziej rapowa, ta jest trochę mniej rapowa. Z prostego powodu. Szukamy cały czas jakiś nowych rozwiązań, czy to w muzyce, czy w sposobie łamania słów, sposobie myślenia. Nawet w sposobie rapowania. Ja na tej płycie miałem rożne fazy jak pisałem tą płytę. Bo wiadomo, pisaliśmy ją razem, ale jednak osobno momentami. W sensie ja w domu, on w domu u siebie. Miałem takie fazy na początku, że chciałem po tamtej płycie, po tych płytach JWP wszystkich, uprościć formę, formę rapowania, w sensie bardziej mówić i to słychać na niektórych kawałkach, w sensie pierwszych, które pisałem. „Lepkie”, „Smartfony”, to były tam numery pierwsze, gdzie chciałem bardziej mówić, stosując różne gry słowne. Ale chciałem też uprościć formę z racji tego, że czasami w moim wykonaniu była zbyt zagmatwana. Dołączę do tego moją dykcję, która może nie jest perfekcyjna. No chciałem to uprościć. Żeby było to łatwiejsze w odbiorze, lepiej słyszalne. Nie znaczy to łatwiejsze w odbiorze, ale lepiej słyszalne. Dzięki temu mogłem pozwolić sobie na gry słowne, które być może będą wtedy bardziej uwypuklone i ktoś na nie bardziej zwróci uwagę. Coś takiego – w moim przypadku. Dobór muzyki też był raczej czasochłonnym procesem. Przesłuchałem tysiące beatów. I z Pawłem podjęliśmy decyzję, że chcemy więcej miejsca zostawić słuchaczowi na muzykę, nie tylko zamęczyć słuchacza nawijaniem naszym non stop. Punch line’ami i zero oddechu.

Ł: Generalnie na płaszczyźnie brzmienia, nie tekstowej też chcieliśmy mieć większy nadzór. I większą kontrolę nad tym, niż przy pierwszej płycie. Dlatego też, zachęcamy producentów do jakichś właśnie aranżacji, do rozwinięć, zakończeń długich. Mamy też wejście, wyjście, które wydaje nam się ładnie spina w klamrę całą płytę. I nadaje jakich tam charakter i klimat. Mi się wydaje, że ta płyta pod względem tym kreacyjnym jest po prostu dojrzalsza niż poprzednia, bo może mieliśmy więcej czasu, chociaż… nie wiem, może nie czasu, ale więcej energii włączyliśmy w to, żeby kontrolować każdy aspekt tej płyty. Aspekt brzmieniowy, tekstowy i żeby to wszystko spinało się w jedną część.

K: Też nagraliśmy numerów dużo więcej niż te, które są na płycie, myślę, że nagraliśmy o jakieś 30% więcej. Bo tak z dziesięć kawałków albo początków, gdzieś tam sobie leży. Wybraliśmy z dwudziestu ośmiu kawałków, te które macie.

M.F: Ale to zwykle tak było, czy to jest wyjątkowe w kontekście tej płyty, że zostało nagrane więcej.

L: Zawsze nagrywamy więcej, natomiast tu numery, które nie weszły na tą płytę, nadal były dobre i podobały nam się i pewnie gdzieś tam je jeszcze wykorzystamy. Natomiast one się nie sklejały klimatycznie, bo byłoby za dużo takich kawałków, powiedzmy rozrywkowych, chcieliśmy trochę to zawęzić. Albo na odwrót, więc one gdzieś tam wyleciały. Te, które zostały, wydaje nam się, że ładnie przechodzą jeden w drugi i że jest to spójne po prostu.

M.F: U Kosiego jest dużo takich napiętrzonych gier słownych. U ciebie jest sporo zabaw głosem, melodii. Czy gdzieś te swoje patenty, swoją ewolucję jako raperów ze sobą konsultujecie, czy to gdzieś …

K: Fajnie, że to zauważyłeś, bo bez kitu tak jest. Paweł rzeczywiście tak flow’owo i muzycznie bardzo ciśnie. Ja trochę tak spokojnie i to był celowy zabieg. Pod tym kątem. Oczywiście też nie umiem tak śpiewać, mieć takiej melodii. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że Paweł umie śpiewać. Ale umie, ma super wyczucie, ma fajne melodie tworzy. Parę lekcji śpiewu i podejrzewam, że to miałoby jeszcze dużo lepszy wydźwięk. W każdym razie to trochę naturalnie wyszło. Ja miałem takie zainteresowanie, żeby jednak to słowo miało jakąś magię w sobie i nie było takim oczywistym, tylko nazywaniem wszystkiego. Chociaż ja bardzo lubię realizm i lubię q rapie nazywanie wszystkiego po imieniu. Ale tu chciałem podwójne, potrójne dna i czasami nawet sam byłem zdziwiony jak przesłuchałem, że tych den w niektórych momentach jest dużo i to mi się nawet podoba.

M.F: A macie takie wrażenie, że różnica wieku między wami powoduje, że często między tym co przekazujcie w zwrotkach jest rozjazd? Duży?

K: Czy ja wiem?

Ł: Nie wiem. Mi się wydaje, że jeśli chodzi o sam przekaz tematy, które poruszamy nie ma, aż takiego dużego rozjazdu. Wracając do poprzedniego pytania ja też lubię – jak słyszałem rzeczy, które Marcin inicjował na jakiś tam utwór – to też lubię trochę się odróżnić od…

K: Pomysłodawcy

L: Dobre słowo! Żeby uatrakcyjnić numer. Też więc nie szukałem takie samej formy, ale innej, całkiem innej. Właśnie może melodycznej – wtedy wydaje mi się, że muzyka jest najciekawsza, bo daje ci możliwość przeżycia różnych doznań w jednym utworze. Za przykład mogę dać ci utwór „32 smartfony”, gdzie ja po prostu płynę melancholijnie sobie zmyślam o tych wszystkich utraconych chwilach, a wtedy wchodzi Kosior, ze storytellingiem, który jest dość konkretny i namacalny, ale też wpisuje się w kontekst tego kawałka i myślę, że to jest, to są fajne rozwiązania ja muzykę. Naszą.

M.F: Nazwa „Szum” w kontekście tej płyty jest nieprzypadkowa, bo szum ma wiele znaczeń i wiele z nich właśnie chcieliście wykorzystać, żeby się w tekstach podeprzeć. Odbić od wieloznaczności tego słowa.

K: Generalnie słowo szum przyszło nam do głowy mniej więcej w połowie tej płyty. Na początku nagrywaliśmy numery i dopiero potem to słowo się pojawiło, bo pasowało do tego, co do tamtego momentu udało się nam stworzyć. Na pewno też nazwa wynika z tego, że wtedy zarówno Paweł jak i ja mieliśmy rożne zawirowania życiowe związane z narodzinami-Pawłowi się urodziło dziecko, ja się rozstawiałem, wracałem, rozstawiałem. Paweł też miał rożne kompilacje. Trochę melanżowaliśmy, trochę od tego melanżu uciekaliśmy. Było dużo koncertów, bo to JWP, coś tam się dzieje cały czas, w związku z tym to słowo szum naturalnie się nam nałożyło na te wszystkie sytuacje. Do tego mieszkamy w centrum Warszawy i ten szum jest też wszechobecny.

Ł: To słowo pojawiło się w połowie realizacji albumu tak jak powiedziałeś, ale wydaje mi się, że na tamtym etapie szukaliśmy słowa wytrychu, żeby móc dokończyć album, żeby to mogło się kręcić wokół czegoś. Okazało się, że ta część, którą nagraliśmy ona dobrze do tego pasuje. Zresztą to jest fajne słowo. Dźwięczne, jednosylabowe i potem tematy, które się pojawiały później oscylowały wokół tego wytrychu.

K: Też na pewno muzyka, która się znalazła i to że kawałki miały rozwiniecie, zakończenie jest następstwem tego słowa. Chcieliśmy ten szum muzycznie utrzymać na tej płycie.

Ł: W wielu miejscach są efekty, jakieś nie wiem, czy zagrane na syncie, czy samplowane. Właśnie takie efekty szumu rożnego rodzaju.

M. F: Właśnie, są to nowe rzeczy, ale inne niż lista billboardu i lista najchętniej odtwarzanych kawałków na serwisach streamingowych. Ukuło mnie w ucho to „Anti-pop concortium”, które się pojawiło. Fajny awangardowy zespół i właśnie w kontekście co słyszę, jeśli chodzi o faktury tych beatów, jeżeli chodzi o brzmienie – awangardowe za dużo powiedziane- ale uciekające wyraźnie od popu- to skojarzenie jest nieprzypadkowe. Chcieliście zrobić na nowo, ale jednak inaczej. Nie chcę powiedzieć artystycznie, bo to pretensjonalne słowo, ale no właśnie w duchu bardziej poszukującym-zdecydowanie.

K: Tak, tak chcieliśmy zrobić. Nie robimy niczego na siłę, ale gdzieś mamy chęć odróżniania się od tego głównego nurtu. Ten główny nurt jest w tym momencie taki jednolity, że fajnie się wyróżniać. Dajmy najprostszy przykład autotune, który tak bardzo narzucił brzmienie wielu rzeczom, że aż jest to męczące. Ale z drugiej strony jest to fajne narzędzie i chcemy go używać, ale chcemy go używać po swojemu. Dopóki się nam będzie podobało, będziemy go używać. Tyle, że staramy się robić to w ten sposób, żeby nie było nachalne i żeby się z niczym nie kojarzyło. Mam wrażenie, że udało się nam stworzyć płytę, którą ciężko jest porównać do jakiegoś zespołu. Nie wiem, kto w Polsce, czy na świecie…. Bo nie powiesz, że to jest takie jak Skepta albo jak Travis Scott albo takie jak coś tam. Może właśnie najbliżej nam do tego Anti-pop Consortium.

Ł: Ostatnio czytałem też artykuł z Piernikowskim, on to fajnie ujął, że nie wie jaki to gatunek. Na pewno jest w nim rap, ale nie jest – on to tak ujął-nie jest w tej wspólnocie hiphopowej i on nie musi być chyba w żadnej wspólnocie. Myślę, że ja też miałem takie odczucie, że ja wcale nie muszę należeć do jakiegoś establishmentu, wspólnoty. Wykraczać poza schematy. Nie wzorować się tylko na trapie albo na jakimś innym podgatunku.

K: Fajnie brać inspiracje po prostu ze wszystkiego. Ktoś powiedział, jak chcesz robić coś dobrze w danym gatunku, to inspiruj się ludźmi z innego gatunku. Jak robisz muzykę, to warto inspirować się malarzami. Nie bezpośrednio twórcami rapu, z tego okresu który ty robisz i z tego nurtu, który ty robisz. Wtedy możesz zdobyć i osiągnąć rzeczy, które są trochę inne, albo inne to co robią inni ludzie.

M.F: To są ważne słowa, bo często się pastwimy nad młodymi MCs nie zawsze pamiętając o tym, że wydeptanej teraz własnej drogi jest dużo trudniejszą rzeczą niż było w latach 90tych, czy jeszcze dziesięć, piętnaście lat temu. Już naprawdę tych śladów stop jest mnóstwo. Każdy szczyt został zdobyty.

K: To prawda i nazewnictwo muzyki… nie wiem czy w ogóle ma sens nazywanie gatunków. Ja uważam, że nie ma. Nazewnictwo z jednej strony jest fajne, bo słowa są fajne i wymyślanie różnych nazw jest fajne, ale z drugiej strony ogranicza wiele rzeczy, twórczość. Słowo hip hop – nie ukrywajmy ja czuje, że dużo mi dało ale też dużo zabrało. Wsadziło mnie do takiej ramy, z której nie umiałem w pewnym momencie wyjść. Zresztą dalej w niektórych głowach nadal to tkwi, że hip hop musi być taki albo taki. Nie musi – hip hop może być taki jak chcę i może być bardzo rożny. Późno to skumałem tak naprawdę.

M.F: Gdzieś background w postaci JWP jest nie do przecenienia. JWP BC, ale gdzieś to powoduje określone skojarzenia z klasycznym hip hopem trochę ciągniętym za uszy, z lat 90tych. Kiedy robicie potem ważniejsze inne bardziej kreatywne rzeczy w Jetlagzach, to może być paradoksalnie ciężar. Coś co…

K: Kolejny raz to powtarzam, że ta szufladka JWP – jako ostoi klasycznego brzmienia lat 90tych jest nie do końca prawdziwa. Mamy Erosa, który totalnie wierzy w esencjonalność tej gry z tamtych lat i robi takie rzeczy, które są bardzo dobre w takiej konwencji i ja bardzo za tym stoję, jaram się. Mamy z Michałem dużo wspólnych mianowników muzycznych – szczególnie z tamtych lat. Jakbyś wziął pod uwagę PCP, czy BC, czy pierwsze JWP to ja nie wiem czy te rzeczy były na tamte czasu stricte oldschoolowe. Wychodziły muzycznie poza pewien schemat. Pewnie dzięki producentom, z którymi pracowaliśmy wtedy, też i dzięki temu, że mieliśmy takie zajawki. Tak samo jest w graffiti. W graffiti też jest taka szkoła klasyczna i szkoła nazwijmy to bardziej abstrakcyjna. Te szkoły od dawna ze sobą walczą, czasami to się kończy nawet jakimiś bójkami, nieporozumieniami. Trwa to już kolejne pokolenie. Nie była to domena tylko mojego pokolenia. Powiedzmy moje pokolenie, grupa writterów, z którymi się bujałem miała trochę inne spojrzenie niż inna grupa. Niby robili to samo, ten słynny hip hop. Jedni mówili tak a inni-nie, hip hopu się tak nie robi, bo to się robi tak. Ale można robić i tak, i tak. I tak samo w graffiti już dawno uwolniłem litery z takiego schematu klasycznego gotyckiego cięcia w zupełnie inną stronę. Tak samo w muzyce staram się szukać różnych rozwiań. I to, że na płycie „Szum” czasami te moje rzeczy są mniej efektowne powiedzmy, brzmieniowo, czyli nie są tak szybko nawijane i tak rapowo, to jest celowy zabieg, po prostu.

M.F: Wydaje mi się, że gdzieś słuszny, bo po to nadaje się komunikat, żeby po drugiej stronie ktoś go odebrał. Rzeczywiście z tym szufladkowaniem JWP jest tak, że ono jest nie do końca uprawnione i nie do końca sprawiedliwe. Muzycznie działo się dużo ponad bumbapy, czy DJa, premiera, tylko że w samej waszej postawie, stylu bycia było tak ewidentnie ninetees’owego, że myślę, że to wywołuje dużą część skojarzeń. Możecie nawet wejść na trapy, ar wasz sposób bycia rzutuje na percepcję tego.

Ł: Ale to już jest chyba efekt czasów, w których się wychowaliśmy, naszej stylówy- zaczerpniętej z deskorolki, z lat 90tych.

K: Bluz z kapturem.

Ł: Która jest cały czas najfajniejsza. Może dziś po mnie tego nie widać, ale tak.

K: Bliżej mi do stylówy skaterów z lat 90tych niż do traperów współczesnych.

M.F: Nie może być Gucci, Versace?
K: Nie to, żeby nie włożył, ale raczej bym sobie nie kupił przede wszystkim. Na pewno nie w tej sytuacji finansowej, w której jestem teraz. Prawdopodobnie, gdybym zarobił dużo też nie, bo nie do końca takie rzeczy mi imponują. Musi mi się coś bardzo podobać. Jedna i druga firma robi bardzo ładne rzeczy – niektóre. Pewnie, gdyby mi się coś bardzo podobało, szedł bym jaką drogą w Londynie i zobaczył i miał bym pod ręką setki tysięcy funtów, może bym sobie kupił. Ale raczej nie.

Ł: Ja bym może szlafrok Gucci, może tak. Ale tą czapeczkę, który ma każdy albo pasek Gucci, który ma sto tysięcy kolesi to już nie, bo po co? To już nie wyróżniasz się.

M.F: Tak to jest też problem, że nie dość, że płacisz za to majątek to jeszcze potem jesteś chodzącą reklamą tego towaru. To oni powinni ci płacić, że ty to nosisz.

K: Z tą całą modą i tym hypem, to jest nabijanie ludzi w butelkę. Tak czuję, że to jest sztucznie pompowane i ja trochę, może to zgorzkniałość mojego wieku, ale coraz mniej wrażenia robią na mnie ubrania. Ciężko mnie przekupić jest bankietem z darmowym alkoholem i jedzeniem. Ciężko mnie przekupić ciuszkami. Mam tam swoje słabości nie to, że nie chodzę na bankiety, gdzie jest darmowy alkohol i kupuję sobie czasami ubrania. Chociaż obiecywałem sobie, że nie kupię już – tylko w lumpeksach – to pojechałem znowu do Nowego Jorku i kupiłem sobie od cholery ubrań różnych. Ale obiecuję, że będę robił tego dużo mniej. Przynajmniej sobie próbuję tak obiecać cały czas.

M.F: Gdybyś krótko miał podsumować różnicę między pracą z Łajzolem przy Jetlagzach a pracą z Erosem przy Black Booku, to jakie one są.

K: Z Eorsem pracuje się bardzo szybko. Błyskawicznie i wszystko jest gotowe. A z Łajzolem pracuje się trochę dłużej. To jest pierwsze moje skojarzenie. To ciężko jest porównać, bo jeden i drugi to są najbliższe mi osoby w świecie muzycznym, nawet nie tylko. Gdzieś tam w życiu są mi bliscy. Prywatnie. Nie umiem powiedzieć, z którym lepiej. Z jednym i z drugim jest super robić projekt. To są dwa różne projekty. I dwa różne style pracy. Z Michałem zrobiliśmy płyty bardzo szybko. W zasadzie zamknęliśmy ją w miesiąc, w półtora, w osiem godzin nagraliśmy wokale wszystkie. 800 złotych kosztowało nas nagranie. Jak nam wystawili rachunek w studiu, to się trochę zdziwiliśmy, że tak mało. Z Łajzolem rachunek był trochę wyższy, nie? (śmiech)

Ł: Z osiem koła.

M.F: Dziesięciokrotnie, to rzeczywiście. Powiedzieliśmy sobie trochę, o tym tytułowym szumie ale gdzieś tam widać refleksje nad kondycją świata. To brzmi bardzo groźnie, ale widać, że niepokoi was to co dzieje się z ludzkimi głowami, z planetą. Widzicie mnóstwo mankamentów w czasach, w których żyjemy. I tych, które nas czekają.

Ł: Tak, ja uważam, że bierze się to z naszej świadomości. To się też wiąże z poprzednim tematem – mody. Nie kierujemy się ślepym konsumpcjonizmem i widzimy świat szerzej.

K: Przynajmniej staramy się.

Ł: Przynajmniej staramy się. Staram się być jak najbardziej świadomym mieszkańcem tego świata. Dużo czytam o problemach, czy to ekologicznych, ekonomicznych, czy to społecznych świata. Staram się też interesować… Paradoksalnie, chociaż może nie paradoksalnie, ale interesuje się też geopolityką. widzę co się dzieje i widzę, że nie zmierza to w dobrym kierunku. Dążymy raczej do końca świata niż do jego rozkwitu i jakiegoś super rozwoju. Gdzieś tam już przekroczyliśmy punkt szczytowy i zaczynamy się staczać. W związku z tym naturalnie o tym mówię w swoich utworach i w swojej twórczości. Staram się jakoś tam na ile mogę robić tak żeby nie pogłębiać tych problemów, chociaż nie zawsze mi się to udaje i trudno powiedzieć, czy mam jakikolwiek wpływ na to co się dzieje na świecie.

K: Jakiś może masz.

Ł: Jakiś może mam.

K: Masz mikrofon.

Ł: Jeśli każdy tak pomyśli. Może jak zwrócę uwagę na jakiś problem, to może parę osób to przemyśli. Myślę, że o to chodzi w tym problemie.

M.F: A ty podzielasz podejście kolegi?

K: Jest tak, że rzeczywiście ludzie zabrnęli w ślepą uliczkę i nie umieją chyba zawrócić. Jeśli zmierzasz do kawałka „Radio Jetlagz” on jest trochę przerysowany. Zainspirowany filmem „Idiokracja”, który jest naszym ulubiony filmem w tej konwencji. Nie wiem, czy kojarzysz ten film? To jest film sprzed…

M.F: Jeszcze nie miałem okazji.

K: Polecam ci, bo to jest świetny film. Ma 15 lat ten film i dużo przewidział. To co dzieje się teraz jest w tym filmie super pokazane. Warto się zastanowić nad sobą, nad swoimi ruchami. Ja tu nikogo nie będę oczerniać i mówić co mają ludzie robić. Ja przestałem jakiś czas temu jeść mięso, kiedy też już nie jadłem. Teraz staram się nie jeść, chociaż trochę zjem-mam swoje słabości. Staram się zwracać uwagę na to, żeby nie kupować za dużo ciuchów. Mam ich tyle, że w zasadzie mógłbym do końca życia w nich chodzić. Może śmiesznie wyglądałbym w niektórych ciuchach kiedyś tam. Ale mam ich dużo więc nie potrzebuje ich więcej.

K: Niestety dają nam.

Ł: Ja te ciuchy oddaje dalej. Nie jest to zupełne marnotrawstwo. Staram się segregować śmieci, dbać o takie rzecz i uczyć moją córkę, żeby miała to we krwi. Ona chodzi do państwowej szkoły i tam na przykład i kompletnie nie rozumiem, dlaczego takich rzeczy nie uczą już od początku, żeby miały we krwi. Nie chodzi już o to, ile z tych śmieci będzie potem de facto segregowanych, ale chodzi o taki odruch. Nauka odruchów pewnych, które potem, w przyszłość mogą zaprocentować. Sprzedałem samochód też, bo mieszkam w centrum, nie potrzebuje w tym momencie samochodu, który sprawiał, że tak naprawdę byłem nieszczęśliwy. Jak tylko miałem samochód, to byłem nieszczęśliwy. Szukałem miejsca, tylko się psuł, tylko trzeba było płacić. Tylko byłem nie miły dla ludzi, ubliżałem za kółkiem. Podobno buddyzm w samochodzie też nie obowiązuje. Tak usłyszałem od buddystów. Tylko generował różne takie, pomijam to, że samochód jest przestarzałą jakąś technologią, która smrodzi. Blaszana puszka, która smrodzi, zabija i troszkę tam przewozi ludzi z punktu A do punktu B. Ale są miasta, które mają ten problem rozwiązany super. Berlin, zresztą Warszawa też ma super komunikacje miejską. Można z tego korzystać, nie trzeba zawsze jechać samochodem wszędzie. Ja nie mówię, że teraz mamy nie mieć samochodów, bo fajnie jest mieć samochód i pojechać na snowboard, na Mazury, w którym momencie chcesz. Fajnie w zimę przyjechać samochodem swoim do znajomego w parę minut. Ale może wszędzie nie trzeba nim jeździć. Może można mniej.

M.F: Jak się teraz czujecie w Warszawie? Poświęciliście jej numer. Teraz obowiązuje taka wizja, wydaje mi się w utworach spopularyzowana, w swoim czasie przez Sokoła przez „Ślepnąc od świateł”, z Syntetycznego Boga, teraz Solara, czyli syntetycznego miasta, dużo ćpającego, miasta migających neonów. Trochę jak z takiego kryminału z 21 wieku. Pełnego dziwnych interesów, pogubionych ludzi. Ale może nie będę narzucał dalszych interpretacji i posłucham was. Macie o tym utwór na płycie, który trochę się wpisuje w taką narracje, którą przed chwilą opisywałem.

K: Tak jest. Wydaje mi się, że w Warszawie się żyje dość szybko. Nie jest łatwo żyć. Trzeba mieć dużo pieniędzy, tak naprawdę. Albo przynajmniej swoje mieszkanie jak już nie masz dużo pieniędzy, żebyś mógł sobie wynająć to mieszkanie. Narkotyków jest dużo i chyba coraz więcej. Przynajmniej młodzi robią to szybciej niż kiedyś, albo przynajmniej mają większy wybór tych narkotyków, niż kiedyś. I tylko po prostu zmieniły się związki chemiczne. Ja tą wizję trochę podzielam, takiego mrocznego miasta. Takie Gottam City trochę. Ścierają się wpływy pieniędzy, z różnych stron Polski, rożne grupy próbują coś tutaj ugrać dla siebie. Plus, jest bardzo wypasiony, według mnie świat sztuki, podziemnej, dużo jest fajnych twórców i dużo ciekawych ludzi, ale wiadomo, że to generuje jakieś imprezy i właśnie narkotyki itd. Ja czasami jestem pogubiony w tym mieście. Kocham to miasto, ale zauważam, że jak wyjeżdżam stąd to jest mi – szczególnie na wieś- to jest mi lepiej. Lubię sobie wyjeżdżać, na jakiś czas się odciąć. Potem bardzo tęsknię, wracam, znowu daje sobie w łeb i znowu wyjeżdżam, ale mam wrażenie, że to miasto ostatnio stało się ciężkie do życia. Chociaż to są dobre lata dla Warszawy, bo jest dużo inwestycji są fajni ludzie, są kluby, ale z drugiej strony jest gorsze powietrze niż kiedyś, jest mniej zieleni niż kiedyś. Jest większy tłok na ulicach. Takie mam wrażenie. Ludzie też bardziej lgną do pieniędzy i te pieniądze sobie wyrywają. Takie mam skojarzenia na temat życia w tym mieście.

M.F: Też wdaje się, że Warszawa jest miastem najbardziej kosmopolitycznym i najbardziej tolerancyjnym w skali Polski. To nie jest już, powoli przestaje być miasto, gdzie ktoś obetnie nomadzi inne włosy, inne ciuchy. Ludzie są mniej skoncentrowani na życiu innych. Są w swoich gonitwach i po wypracowaniu swoich godzin może czują potrzebę odreagowania tych rygorów biurowo-korporacyjnych. Również poprzez to że robią się kolorowi.

K: Tak jest jak mówisz, z tym że ja mam trochę inny styl życia, bo nie chodzę do korporacji i nie mogę narzekać na tempo życia. Jestem trochę hipokrytą.

Ł: No właśnie.

K: Śpię sobie czasami…. No śpię krótko, bo wstaje wcześnie dość, ale mam dużo czasu wolnego jak chcę. Jak nie to go nie mam, ale jak chcę to go mam.

Ł: Mi się wydaje, że są w Warszawie sposoby na to, żeby nie poddać się temu pędowi i tej szybkości i nerwom wszystkim. Przede wszystkim budowanie takich małych wspólnot lokalnych. Chyba do tego dąży też teraz polityka tego miasta, żeby decentralizować miasto i tworzyć w różnych dzielnicach, czy nawet na osiedlach miejsca wspólnot…

K: Oddolne inicjatywy.

Ł: To jest bardzo fajne w kontraście do tego co mówiliście, że Warszawa jest bardzo szybka, trudna, nerwowa. Trzeba też zauważyć, że rozwija się w dobrą stronę. Powstaje bardzo dużo ścieżek rowerowych, bardzo dużo fajnych ośrodków kulturalnych – o czym wspominałeś. Mamy zajebistą gastronomię w Warszawie, porównywalną ze światowymi stolicami gastronomii.

K: Tak to prawda.

Ł: Więc są też fajne rzeczy. Natomiast zgadzam się z wami, ze jest to najtrudniejsze i najbardziej nerwogenne miasto w Polsce. Zdecydowanie.

K: To a drogach widać.

Ł: Mam wielu znajomych, którzy przeprowadzili się stąd gdzieś albo skądś tutaj i wszyscy bez wyjątku mówią, że pęd z jakim się tu spotkali jest niespotykany nigdzie indziej w Polsce. Jak wyjedziesz mieszkać do Gdyni, do Wrocławia, do Katowic to jest totalny chill. Ludzie mają więcej czasu na wszystko, mają czas dla siebie przede wszystkim. W Warszawie ludzie mi mówią, że jak ktoś przyjeżdża to, nikt nie ma czasu się spotkać z nikim. Ma może piętnaście minut, pół godziny na lunch, coś. Nie ma tak, że może się spotkać z nim na pół dnia i i się pobujać. My mamy akurat to szczęście, że możemy sobie pozwolić na takie coś, bo mamy wolne zawody.

K: Wolne, czyli że wolno się dzieją.

Ł: Nieszybkie zawody. I to jest spoko więc… Jest pełna sprzeczność, Warszawa. Z jednej strony jest taka, z drugiej taka. Ja lubię to miasto, ale już mi chodzi po głowie coraz częściej żeby jednak gdzieś zamieszkać indziej, wracać tu na te fajne wiosenne miesiące. A jak jest zima, szarówka, nadchodzi smog to uciekać stąd.

M.F: Ciekawe jest to i to jest też jest dobrze zauważone, o decentralizacji. Warszawa jest, czasami wydaje się taką federacją małych miasteczek, gdzie każda dzielnica jest de facto organizmem odrębnym. Pablo Pavo, który jest mocno z organizmem związany ostatnio zrobił fajną rzecz, bo zrobił trasę koncertową po Warszawie. Było ilość drobnych koncertów.

K: O spoko.

M.F: Po domach kultury małych lokalach.

K: O fajny pomysł!

M.F: Tak, wydaje mi się, że wypadku rapu mogłoby się to bardzo fajnie sprawdzić.

K: najpierw na Bielanach a potem za tydzień Żoliborz, bo blisko jest.

M.F: Miałem okazję być na koncercie zdaje się, że to była Pokahontaz – w domu
kultury na Woli. Nie w Palladium, w Stodole, czy gdzieś.

K: Mówisz na Kole?

M.F: Tak

K: Byłem tam kiedyś na jakimś spektaklu teatralnym.

M.F: I wiesz, wiele pokoleń nie mówiąc już o tym, że widziałem typa w moim wieku z mamą, na takim koncercie. Ale też mnóstwo szczęśliwych dzieciaków. Zupełnie inna publiczność. Wydaje mi się, że mniej zmanierowana. I zmniejszą naciskiem na to, żeby się odpowiednio wylansować, żeby nie odstawać metkami od znajomych. Odświeżające zupełnie doświadczenie. Ale to tak na marginesie. I tak przeskakując do następnego tematu, ale wychodząc od Warszawy, widziałam kiedyś zdjęcia robione aparatami otworkowymi. To były zdjęcia ronda de Gaulle’a, z tym gmachem KC z tyłu. Wyglądało to zdjęcie zupełnie jak Hawana. I pytanie czy gdzieś tam mieliście jakiekolwiek skojarzenia między tymi dwoma miastami. Czy można je w jakikolwiek sposób odnieść do siebie? Bo, Warszawa miała swój epizod socjalistyczny, bo w dużej mierze odbudowywana była w tych czasach. Też oglądając wasz dokument i znając sporo relacji z PRLowskiej Warszawy uśmiechałem się słysząc o takiej pewnej otwartości, serdeczności ludzi, czy też zdolności do kombinowania. Stąd dopytanie, czy jakiekolwiek analogie i skojarzenia można w ogóle budować.

K: Ja powiem, że można, nawiązując do tego socjalizmu. Dla mnie to była, po jakimś czasie pojawienie się w Hawanie w 2019 r., to jest tak jakbym trochę się przeniósł do lat osiemdziesiątych, kiedy byłem mały i dorastałem w Warszawie. Nawet zapach w supermarkecie był taki sam jak zapach w sklepie spożywczym w Domu towarowym w Warszawie w latach osiemdziesiątych. To było coś dziwnego. Znalazłam się w tamtych czasach przez chwilę. I byłem zdziwiony, że pomimo, że otoczenie jest inne, jest inna architektura, pogoda, ci ludzie też inaczej wyglądają zewnętrznie, inaczej się zachowują, to jednak analogia była niesamowicie silna. I poczułam się naprawdę jak w osiemdziesiątych latach momentami. To jest niesamowite, że to są dwa odrębne miejsca, tak daleko od siebie, a tak podobne, w niektórych aspektach. Właśnie to kombinowanie, to zachowanie recepcjonistów w hotelu, to tak jak w latach osiemdziesiątych w hotelu Victoria, jak się szło z rodzicami do jakiejś restauracji, to obsługa poziom obsługi był bardzo podobny. Załatwianie wszystkiego na boku. To, że mundurowy jest panem.

Ł: Panem władzą. Tak. Bardzo łatwo można odnieść mentalność ludzi stąd tam.

K: To, że nie chce im się pracować. młodzi Kubańczycy, których poznaliśmy tam, którzy pracowali przy planie klipu z nami, to byli tacy ludzie współcześni. Gotowi na sukces, który ciężko tym osiągnąć, ale oni pracują w domu produkcyjnym więc jakieś fuchy są.

Ł: Oni pracowali ciężko.

K: Przyjeżdżali mają tam zlecenia z całego świata, bo ktoś robi tam klip, film. Pracują. Zarabiają powiedzmy na Hawanę, dobrze. Prawdopodobnie 200/300 dolarów miesięcznie. Coś takiego. I oni są gotowi pracować, mówią my chcemy pracować, ale starsi nie chcą. Kubańczycy nie chcą pracować. Tak to wygląda. Przychodzisz do sklepu Spożywczego, minuty, sekundy po dwudziestej i już nie ma opcji, żeby ktoś ci coś sprzedał. Jest koniec i do widzenia.

Ł: Nie ma uśmiechniętych ekspedientek tak jak u nas.

K: do mnie ochroniarz siedząc akurat na doniczce, bo jak byliśmy to było 500 lat Hawany, ja byłem tam wcześniej z moją dziewczyną, chłopaki dojechali później, 500 lat Hawany fiesta, mnóstwo ludzi. Ja usiadłem sobie na doniczce. Obok siedziała pani ochroniarz. Na tej samej doniczce. I kazała mi wstać, a ona została na tej doniczce siedziała. A więc coś takiego.

Ł: Do tego dochodzi jeszcze liczba Fiatów 126 p, które możesz zobaczyć na ulicy, które są nazywane Polakitos, czyli Polaczki. To też przypomina bardzo obrazy dawnej Warszawy.

K: Łady, duże Fiaty.

Ł: Trabanty, Wartburgi, więc też wizualnie – przynajmniej ruch drogowy – przypomina dawną Warszawę. Architektura chyba nie., chociaż może zdarzały się jakieś gmachy pojedyncze, takie socjalistyczne.

K: Ale abstrakcyjnym widokiem jest Łada na tle palmy. Ja znam ten samochód tylko z szarych ulic, czy jakiś filmów radzieckich, czy rosyjskich, albo z polskich ulic. I widzisz te same samochody, tylko w tle jest ocean, morze i palmy, jakaś egzotyczna roślinność.

M.F: Łada na tle palmy, to rzeczywiście trudno zobaczyć. Może w Soczi jakimś. A co z tymi furami, które kojarzymy z filmów, z tymi starymi amerykańskimi wozami? Jeździ tego jeszcze trochę?

K: Bardzo dużo tego jest, po prostu wszystko. Zostały im kamienice post hiszpańskie, postkolonialne. Zostały im budynki, który budowali pewno Amerykanie. Zostały im budynki, które budowali Rosjanie. W skrócie oczywiście, bo wiadomo, że Kubańczycy, ale jakaś taka myśl architektoniczna mogła mieć na to wpływ.

Ł: Sowieci.

K: Tak. Samochody z tych lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, kiedy tam byli Amerykanie. Plus Samochody, kiedy byli tam Rosjanie. Plus Samochody z ostatniego też czasu, lat 90tych. Kiedy oni wymieniali 3000 lekarzy, za 20 000 Peugeotów na przykład. Wysyłali do Francji, tam sportowców wysyłali dostawali za to Peugeoty. I to wszytko funkcjonuje w tym samym momencie. Kilka epok funkcjonuje. I te samochody są naprawiane. I to też jest fajne, paradoksalne wręcz, że są bardziej eko, niż świat zachodni, który mówi o tym. Wiadomo, że są trochę eko z przymusu, ale tam wszystko naprawisz. Nie ma tak, że kupujesz przedmiot i za rok go wyrzucasz. Tylko ten przedmiot żyje, ile wlezie. Trzecie pokolenie, czwarte pokolenie nie wiem.

M.F: Unia Europejska też już zaczęła z tym walczyć, żeby się znowu móc naprawiać.

K: Są zegarmistrzowie, wszystko naprawisz. Nawet komórka, stara komórka, jest do naprawienia. Nic się nie wyrzuca. Widok ludzi na ulicach naprawiających samochody, to jest jakiś stały widok. Widzisz kilkanaście razy dziennie jak ktoś naprawia samochód.

M.F: A mieliście problem, żeby odróżnić tych, którzy z dobrego serca chcą pokazać wam miasto, od naciągaczy którzy są wpatrzeni wyłącznie w wasze dewizy? Ja miałem duży problem z tym np. w Maroku. A że byłem czasem zażenowany swoją nieufnością. Bo człowiek podchodził jak pies do jeża, a potem okazywało się, że ktoś naprawdę ma dobre intencje.

K: Ale może być też w drugą stronę.

M.F: Tak.

K: Nie, no są trochę roszczeniowi ci ludzie, bo po prostu nie mają wyjścia. Jak masz średnią krajową 20 $, to trochę może być to, trochę po prostu nie masz wyjścia. Widzisz kogoś kto ma tych dolarów więcej.

Ł: My tam mieliśmy o tyle dobrze, że mieliśmy to bardzo dobrze zorganizowana wszystko i chyba sami nie musieliśmy szukać ludzi, którzy mogą nam coś pokazać, tylko mieliśmy tą ekipę, o której wspomniał Kosi.

K: Ale ja byłem sam dwa tygodnie w wcześniej.

Ł: A! To ja mówię ze swojego punktu widzenia. Przy produkcji klipu wszystko było z góry ustalone i mi w ogóle w to nie maczaliśmy Palców. I to działało bardzo dobrze. Mi trudno jest odpowiedzieć na to pytanie.

K: Ja byłem sam i to widziałem. Taksówkarz mnie okradł. Był supermiły, superfajny, wiózł nas 200 km gdzieś tam dalej, bo tam się jeździ taksówkami. Komunikacja tak bardzo nie działa, ta krajowa. Związku z tym są taksówki, które ciebie wszędzie zawiozą. Za te same pieniądze co jedziesz na drugi koniec Kuby, jedziesz na drugi koniec Hawany. To jest też w ogóle absurdalne, ale absurd goni absurd, jak to w takich krajach. Jak to było w Polsce zresztą. I okradł mnie, wiesz. Był supermiły, a potem jak wróciłem do domu… Gdzieś tam mieliśmy postój po drodze, nurkowanie. To w tym czasie jak mieliśmy nurkowanie przewiskał torebki, 100 euro sobie ukradł, dresy.

M.F: Trzeba niestety się chyba z tym liczyć. Ale fajnie się was słucha, bo jesteście osobami, które już kawałek świata widziały, w wielu miejscach były. Ale chyba w was rezonuje, to także w sposób słyszalny choćby po zaangażowaniu w jaki o tym nie mówicie, zrobiła na was duże wrażenie.

K: Na mnie zrobiła wrażenie duże. Bo naprawdę zderzasz się tam z kompletnie inną rzeczywistością. Oczywiście ja tą rzeczywistość znam z racji pewnego wieku, nie powiem jakiego, ale dojrzałego jak na rap. I pamiętam te czasy tutaj. Jak ktoś nie zna tych czasów, to jeszcze bardziej może być w szoku. Ja pewne rzeczy już tam rozumiem. Rozumiem to, że wszędzie rosną kokosy, ale nie kupisz wody kokosowej. Tak to kurczę działało tutaj. Moja dziewczyna trochę nie rozumiałam niektórych sytuacji. Ja jej tłumaczyłam, że nie ma uzasadnienia racjonalnego. Po prostu tak to jest. Ten system nie sprawdził się i nie sprawdza, bo nikt nie jest odpowiedzialny związku z tym co jest niczyje. W związku z tym wszędzie możesz kupić Mojito – teoretycznie, bo rum kupisz wszędzie, ale nie ma limonek nigdzie. W związku z tym nie ma nigdzie Mojito, bo dzisiaj nie podają Mojito, chociaż jest w menu, bo nie ma limonek. Pomimo tego, że mają super warunki, żeby te limonki hodować itd.

M.F: Trzeba się rzeczywiście pogodzić z taką sytuacją. Pamiątką po Kubie jest wydany wideoklip z PRO8L3Mem. Zresztą wideo klipy, to jest coś do czego przywiązuje się dużą wagę. Czy przy poprzedniej płycie, kiedy to był klip do Roppongi Boys, zdaje się, czy teraz klip do 32 Smartfonów, to jest coś co bardzo, bardzo odbiega poziomem. To jest, chyba nie trzeba bać się tego słowa, po prostu sztuka. I nie jesteście, przy całym oczywiście szacunku, Jay-Z i Kanye Westami. Jak udaje się wam robić klipy, tak dobrej jakości?

Ł: To jest przede wszystkim kwestia przyjaciół i którymi jesteśmy otoczeni. Akurat klipy, o których wspomniałeś to zasługa Bartka Kalinowskiego, który jest nietuzinkowymi twórcą i takim naprawdę światowej klasy twórcą post produkcyjnym, efektów 3D itd. On pracuje w dużej firmie, która zajmuje się reklamami dla największych marek na świecie, reżyseruje reklamie dla Finlandii, Nike’a, dla ich głównych oddziałów gdzieś w Stanach. On będąc naszym przyjacielem, też korzysta z tego, że my tworzymy jakąś tam powiedzmy warstwę muzyczną audio, żeby móc ją wykorzystać do pokazania swoich możliwości. I tak jak mówisz, rzeczywiście zawsze przykładamy do tego dużą wagę, żeby to było coś szczególnego, żeby to nie było powielanie już jakiegoś tematu: machanie łapkami po raz setny. I fajnie jak on, po pierwsze daje nam możliwość stworzenia czegoś wyjątkowego – mówiąc o rynku muzycznym, czy tam teledyskowym. Ale fajnie też, jak on ma możliwość z wyjściem z tym produktem, gdzieś szerzej np. na festiwale, bo wiem, że już jest jakiś odzew do niego ze świata właśnie produkcji 3D, gdzie dzwonią producenci z Australii i mu gratulują. To pójdzie szerzej, bo będzie na festiwalach. Także wspieramy się nawzajem po prostu. On może trochę więcej nas wspiera niż my jego. Ale myślę, że tak wracając do twojego pytania, jest to kwestia ludzi, którymi się otaczamy, którzy są bardzo zdolni, ciekawi, i z którymi przez lata udało nam się nawiązać jakiś relacje, nawet bliższe relacje, niż tylko zawodowe. To są ludzie, z którymi spotykamy się na co dzień, znają się rodziny itd. I po prostu myślę, że mamy fajne towarzystwo i chyba o to chodzi w tym wszystkim.

K: Tak, zdolne bardzo środowisko grafików, fotografów i twórców.

M.F: To też może w pewien sposób jest też spadek po graffiti, taki mentalny. Że przynosi wiele większą wrażliwość i to że słowa takie jak design, sztuka nie są słowami, które wprawiałyby was w zakłopotanie.

K: To jest też taki stan post graffiti, środowiska post graffiti. ludzie, którymi się otaczałem – bliżej było mi zawsze do grafficiarzy niż do raperów. Ja bardzo długo nie chciałem być raper am. Bardzo długo – już nie pamiętam, do którego roku, ale bardzo długo. Chciałam nagrać jeden kawałek, dwa, żeby pokazać raperom, że writerzy też potrafią rapować. Wtedy te środowiska wszystkie się znały mniej więcej, każdy wiedział kto jest kim. Taki był mój cel, potem troszkę przypadkiem w tym wszystkim zostałem. Teraz się jaram od jakiegoś czasu i dużo więcej niż kiedyś. Kiedyś pisałem po prostu. Był kawałek do zrobienia to siadałem i pisałem, teraz robię to od kilku lat zawodowo. Piszę cały czas po prostu. I rzeczywiście to graffiti daje inną wrażliwość. Ci ludzie są inni, nie mówię, że lepsi, czy gorsi, ale są inni. I znaczna część tych ludzi, z którymi ja się wychowywałem, robiłem graffiti, robią naprawdę fajne rzeczy projektowo dzisiaj. I są na jakimś takim tempie designu polskiego.

M.F: Wczoraj widziałam się z Erosem i mówił dokładnie to samo, że graffiti opóźniło jego przygodę rapową to dość znacznie….

K: Michał to w ogóle długo nie chciał rapować, namawiałem go.

M.F: Mówiono mu żeby zajął się jedną rzeczą, żeby robić ją dobrze.

K: Nie umiem zrezygnować ani z tego, ani z tego. To jest mega słabość, bo ja myślę, że gdybym skupił się na projektowaniu bardziej, albo bardziej na rapowaniu to rzeczy byłyby lepsze. Ale niestety nie umiem zrezygnować ani z jednego, ani drugiego. W Związku z tym obydwu rzeczach będę średni, zamiast w jednym bardzo dobry.

M.F: To nie jest chyba, to nie jest też sport, że musisz stawić na podium.

K: Tak, ja to, oczywiście nie… Ale zdaję sobie sprawę z tego, że łatwiej skupić się na jednej rzeczy i wtedy można więcej. Ja wiem to. Przecież widzę. Wystarczy, że zaczynam robić grafikę, bo jak robię grafikę, i przez tydzień zaczynam robić tylko to, albo dwa tygodnie, to już widzę jaki jest progres. Potem to odpuszczam, bo pisze płytę albo mam ochotę pisać rymy i też widzę po rymach tzn. po tekstach. Jak pisze dużo, ciągiem to widzę jaki jest progres. Widzę, ile mam pomysłów i widzę, jak to powstaje, ile mi się notatek zbiera itd. Nie jest to sport, ale jednak trening czyni mistrza.

M.F: Oczywiście, tak jest w pewien sposób mimo wszystko rzemiosło. Czy to praca nad grafiką, bitem czy słowem. Swoje trzeba wydłubać, żeby…

K: Trzeba. Podobno 10 000 godzin w jakiejś dziedzinie, żeby w miarę opanować jaką dziedzinę. Tak słyszałem.

M.F: Wiem, że zbliża się koncert promocyjny, ale dlaczego każecie tyle na niego czekać, od daty premiery?

K: Mówisz o jakim koncercie?

M.F: W styczniu widziałam w Domu…

K: To nie jest tak. Zbliża się oczywiście koncert promocyjny, ale na razie graliśmy teraz koncert w Warszawie, dwa dni temu. Kiedy? Pięć dni temu. Były urodziny JWP i graliśmy tam Jetlagz parę… No ja leżałem w łóżku, dwa dni przeleżane. Graliśmy koncert premierowy Szumu na tej imprezie urodzinowej JWP. Ale nie był to pełny koncert, bo mieliśmy tylko pół godziny jako Jetlagz. Zagraliśmy cztery numery z nowej płyty, dwa ze starej i na tym skończył się występ Jetlagz. Ale koncerty zaczynają się, warszawskiego jeszcze nie ma ogłoszonego, więc stąd moje zdziwienie. Ogłoszony jest koncert w Krakowie i We Wrocławiu, na 30, 31 stycznia. Potem będzie Poznań, Trójmiasto i Warszawa prawdopodobnie 15 lutego. To jest jeszcze nie ogłoszone. Kwestia kilku dni. Nie wiem, czy kazaliśmy długo czekać, bo płyta tak naprawdę wyszła 29 listopada. mieliśmy bardzo ważne wydarzenie dla nas urodziny JWP, które gdzieś tam nas pokonał organizacyjnie.

Ł: Potem święta, Sylwester
K: I miesiąc trzeba dać ludziom odczekać, żeby znowu zaczęło to banglać.

M.F: Miałem takie wrażenie, być może zupełnie błędne, że taka jest polityka i takie jest założenie przy projektach wokół JWP, żeby płyta mogła trochę pohulać, zanim zostanie dobrze odpalona koncertowa.

K: Myślę, że też trzeba dać trochę czasu ludziom, przede wszystkim, że są święta, dlatego że byliśmy na Kubie i nie mogliśmy wszystkiego przygotować. Wróciliśmy z Kuby na trzy dni przed premierą płyty. Zostawiliśmy niestety trochę spraw promocyjnych samym sobie i nie wszystko mogliśmy dopiąć tak jak chcieliśmy, bo byliśmy na Kubie, ale dzięki temu uzyskaliśmy świetny ruch promocyjny też z chłopakami z PRO8L3Mu, którzy mają mega zasięgi i to też nam gdzieś pomogło prawdopodobnie w promocji. Potem mieliśmy dwa tygodnie do urodzin, to wywiady, jakieś tam organizacyjne sprawy związane z preorderem i z promocją płyty i teraz mamy święta. Więc ciężko było się w strzelić. Poza tym Michał ma trasę koncertową z Elwisem Picasso i musimy tu też tymi datami nie gryźć się między sobą.

M.F: Stąd też moje pytanie czy nie wchodzicie sobie w paradę?

K: No wchodzimy sobie, ciężko tego uniknąć. Bo nie da się tego uniknąć w momencie, kiedy wydaliśmy w ciągu pół roku trzy płyty i tak naprawdę ja gram na przemian Black Book, Jetlagz, Eros gra Elwisa Picasso, do tego dochodzi JWP. Gdzieś tam sobie trochę w drogę wchodzimy, ale materiały są odrębne i staramy się nie łączyć tych materiałów i raczej na JWP nie usłyszysz Jetlagz i na odwrót.

M.F: Wracając do tego, co jest mówione na płycie. Jest tam trochę irytacji, wkurzenia. Używasz określenie takich jak: gnoje, kelnerze. Co cię tak wkurza?

K: Wkurza mnie jakaś zawiść, wkurza mnie nienawiść, wkurza mnie wrogość nieznanego, wkurza mnie zazdrość, głupota, wkurza mnie bezmyślność materializm, płytkość. Takie rzeczy mnie wkurzają. Nie lubię tego ani w muzyce, ani w życiu. Nie lubię gloryfikowania pieniędzy, za bardzo. Chwalenia się tym. Myślę, że jest dużo ciekawszych rzeczy, o których można mówić. Ale nie znaczy to, że o pieniądzach nie można mówić. Trochę rzeczy mnie wkurza na świecie, no co zrobić.

M.F: Uważasz się za bardziej pogodnego od Kosiego?

Ł: Za mniej zgorzkniałego? (śmiech). Nie, chyba nie. Nie wiem czy aż tak mnie to wkurza jak Marcina.

K: Ale ja nie powiedziałem jak nie wkurza. Ja powiedziałem co mnie wkurza.

Ł: Trudne pytanie. Chyba nie uważam się za weselszego. Uważam się za smutniejszego wręcz od Marcina i często Marcin mnie pociesza. Też wkurza mnie wiele rzeczy z tych, które wymienił Marcin, do tego jeszcze parę rzeczy pewnie mógłbym dołożyć. Też myślę, że ważne jest żeby nie mówić tylko o tych rzeczach, ale mówić też o rzeczach które cię cieszą.

M.F: Tego Absolutnie nie zarzucam.

K: Że mnie coś wkurza, to nie znaczy, że mi się nie podoba. Trochę rzeczy na świecie mi się podoba. Jest mnóstwo fajnych ludzi, fajnych miejsc, fajnych książek fajnych filmów, fajnych płyt, dobrego jedzenia. Też nie mogę narzekać na moje życie, bo udało mi się dobrnąć, prześlizgać się przez te życie nie chodząc do pracy, więc jest spoko, no. Mam wolny czas, kiedy chcę tak naprawdę.

M.F: Jest takie sformułowanie, które przestaje cokolwiek znaczyć, zaczyna być takim słowem wytrychem, mam na myśli otwartą głowę. To jest tak że artyści i odbiorcy mają rzeczywiście te głowy bardziej otwarte, czy może zamknięte, ale w inny sposób?

K: Nie zrozumiałem pytania, że kto ma bardziej otwarte głowy artyści i słuchacze?

M.F: Nie, czy w ogóle mają?

K: Bardziej niż kiedyś?

M.F: Tak.

K: Tak, chyba mają bardziej otwarte głowy niż kiedyś. Bo świat się zmienił trochę .

Ł: Świat się skurczył.

K: Mogą podróżować po świecie i, mogą słuchać muzyki, mają internet, zapoznają się z rzeczami do których kiedyś nie mieli dostępu.

Ł: Szczególnie dotyczy to też naszego kraju, który też był jakoś tam zamknięty w bloku komunistycznym, tak jak Kuba była zamknięta. Od kiedy się otworzyliśmy zaczęliśmy po prostu czerpać pełnymi garściami z zachodniej kultury, czy w ogóle ze świata. Rzeczywiście, co pokolenie to ja uważam, że jest im coraz łatwiej mieć otwartą głowę, bo naturalnie przychodzi do nich wszytko to, do czego wcześniej nie mieliśmy dostępu.

K: Albo mieliśmy, ale w dużo mniejszym stopniu. Tylko jakaś garstka miała dostęp do pewnych rzeczy. Umówmy się że w 2000 roku, kiedy miałem dwadzieścia parę lat, to złotówka była tez mniej silna, i żeby wyjechać na studia do Londynu, to trzeba było być naprawdę zamożnym. Teraz, żeby wyjechać na studia gdziekolwiek nie trzeba być bardzo zamożnym, trzeba się po prostu bardziej postarać. Oczywiście nie mówię, że trafisz od razu na Oksford, ale tak czy tak możesz ten świat zwiedzić. Możesz spędzić swoje lata studenckie w Hiszpanii albo w Argentynie tak jak mi kolega teraz spędza, albo gdziekolwiek indziej. Wszystko zależy od ciebie, związku z tym masz szerszą perspektywę, poznajesz ludzi: wyglądają tak, słuchają innej muzyki, mają inne zachowania, inną kulturę itd. Potem wracasz i widziałaś i mówisz: kurczę, to nie jest pępek świata Warszawa czy Polska, bo jednak w tym samym momencie toczą się Równolegle miliardy różnych istnień sobie żyje w zupełnie inny sposób.

Ł: Też z drugiej strony patrząc sobie na nasze społeczeństwo, ogólnie, to jednak jest duża, czy nawet nie większa grupa zakutych łbów, którzy nie dopuszczają. Ja mówię teraz o Polakach, którzy nie dopuszczają innych poglądów, innego wyglądu, jakieś takiej otwartości. Ale i artystów chyba akurat idzie to w dobra stronę.

M.F: To zależy, bo czasami to jest jakby rasizmem wśród czarnych i białych, że młode pokolenie potrafi wymagać tego, żeby stare otworzyło się na nich ale wcale nie ma ochoty odrobić swoich lekcji i oddać – już nie mówię, że pionierom, ale…

Ł: Starszym od siebie po prostu.

M.F: Tak.

K: Każdy był taki sam. Ja jak byłem młody, w dziewięćdziesiątym piątym miałam gdzieś Grandmaster Flasha szczerze powiem. Ingerował mnie w tym czasie Moby, Beastie Boys. To co się działo w latach siedemdziesiątych i pod koniec osiemdziesiątych to dopiero później zaczęłam analizować. W tamtym momencie nie interesowało mnie to kompletnie. Oczywiście słuchałem tam wcześniej jakiegoś tam polskiego rocka, to był koniec podstawówki. Kult wszystkie takie rzeczy miałem odrobione. Ale potem, jak oni coś zaczęli mówić, że rap to nie muzyka, to też miałem trochę ich gdzieś i uważałem, że powinni to skumać, że jesteśmy też jednak jakimś nurtem muzycznym. I powinni się z nami liczyć. Dokładnie to jest taka sama sytuacja. Słuchałem newschoolu wtedy. To że teraz newschool jest oldschoolem, to zaraz newschool będzie oldschoolem kiedyś. Jak się nazwie następna szkoła też będzie newschoolem, a zaraz będą mówili, że to oldschool.
M.F: Już mamy kolejną odsłonę tego newschoolu. Ostatnie też doszedłem do wniosku, że tym migosom, dużo łatwiej byłoby się dogadać z tym pokoleniem diacorapowym, które było kolorowo poprzebierane.

K: Mówisz o osiemdziesiątych latach?

M.F: Tak.

K: Spójrzmy na lata osiemdziesiąte. Tak naprawdę takie koło zatoczyło. Powrót do pewnej konwencji. Była ta konwencja wcześniej. nie mówię tu BPMach, tylko takim…

Ł: To są cykle jakieś.

M.F: Sam Dr Dre zanim zaczął się N.W.A śmigał w cekinach i robił elektro.

Ł: Ale migosi to już powoli oldschool.

M.F: Tak, tak. Wczoraj byłam na dyskusji o 40 leciu hiphopu, bo Sugar Hill itd. Ale też mało osób pamięta, że się ogar Sugar Hill Gang byli z łapanki, z castingu, że kolesie nawijali nie swoje wersy.

K: A electro bity były bardziej techno niż wiesz… To co zaczęło się potem w latach dziewięćdziesiątych dziać, to było zupełnie inne niż te rzeczy elektro, które gdzieś tam kojarzyły się z rapem prawda? I gdzieś związane z hip hopem były. To było totalnie przecież techniczne nie?

M.F: Skoczymy jeszcze, bo przypomniało mi się jak napomknąłeś o Londynie, że nie tylko PRO8L3M jest waszym gościem, ale również WZ i gdzieś tak scena grime’owa brytyjska jest dla was artystycznie inspirująca i czy chętnie zerkacie w tym kierunku. Ona była u nas niedoceniona. Ograniczona do grona pasjonatów, wąskiego. WZ też chyba należnego mu szacunku nie uzyskał. Tym milej, że go macie.

K: To dziwne, bo to naprawdę bardzo dobry raper i nawijacz bardzo dobry i na naszej płycie zresztą to udowodnił. Według mnie on zjada tą zwrotką. Kawałek ma mało wyświetleń, ludzie nie kumają. Przestałam się już zastanawiać co się ludziom podoba. W każdym razie tak, ja zerkam na muzykę brytyjską. Od zawsze. Odkąd zacząłem słuchać muzyki.

Ł: Ja również. I tutaj baliśmy się twojego pytania o pięć ulubionych płyt. To ja muszę tutaj przyznać że wymieniłbym tutaj mainstreamowców grime brytyjskiego: Scepta, Stormzy, jakiś Wiley. To jest Fajna muzyka nie jest taka oczywista, jak powiedzmy Trap amerykański. To jest jakoś dobrze połamane. To jest, ta nawijka jest bardzo specyficzna i ona wymaga bardzo specyficznej podziałki, której nie znajdziesz nigdzie indziej na świecie. Mi się bardzo podoba ta stylówa i jak najbardziej Inspiruje mnie też.

M.F: Wasza muzyka też jest dość mocno Połamana. Wy jakoś brifujecie producentów? Rozmawiacie odnośnie tego co byście chcieli, czy raczej szperacie w ich archiwach za tym co wam się podoba? Jak wygląda ten proces?

K: Bardzo różnie. Czasami są beaty zupełnie przypadkowych osób, które wyłaniamy drogą konkursu. Czasem odzywamy się do producenta, który gdzieś tam podobał nam się – to co robi i wtedy wysyła nam paczkę i przesłuchujemy. Głównie to ja przesłuchuję.

Ł: Coś tam przesłuchałam też.

K: Generalnie słucham, słucham, słucham, słucham tych bitów. Odzywam się do ludzi, którzy mnie Inspirują, którzy robią fajne rzeczy. I odzywam się do ludzi, których nie znam i wysyłają mi te rzeczy. Godziny słuchania. Kilka razy. Bo za pierwszym razem coś ci się podoba, potem za drugim razem już inaczej ci się podoba. Jak dostajesz 1000 beatów to musisz przesłuchać 5000 razy wszystko.

Ł: Ja trochę tęsknię albo trochę brak mi takiego Modus operandi, żeby porozmawiać z producentem i mówić mu czego byś się spodziewał, czego Oczekujesz. To musi być fajne. Ja np. tak nigdy tak nie pracowałem, ale mam nadzieję, że kiedyś jeszcze będę miał okazję. Tylko chyba wtedy musisz pracować z jednym producentem.

K: Pawłowi chyba chodzi o to bardziej, że musi być jeden producent, który możesz ustalić dużo więcej detali odnośnie, znaleźć wspólny trop.

Ł: Jak na naszej płycie masz piętnaście tracków i trzynastu producentów, to trudno byłoby dla każdego z nich jeszcze poświecić czas, żeby przygotował ci to co chcesz. To by trwało. Płytę byśmy robili pięć lat, a nie…

M.F: Kosztowałby pięć razy tyle.

K: Gdzieś tam poświęcamy ten czas, ale to jest drogą telefoniczną. Jak ktoś jest w Warszawie to jedziemy do studia. Tak było przy tej płycie. Ale ogólnie im więcej ludzi pracuje nad płytą z tobą tym bardziej ta płyta jest mniej twoja, niestety. W tym momencie pracowało nad nią 15, 16 do 20 osób.

Ł: Trudno to spiąć potem, logistycznie.

K: Jedynym wspólnym mianownikiem jest to, że my dobieraliśmy beaty potem aranżując je finalnie, robiąc je w studiu mieliśmy wpływ, że wydłużyliśmy trochę zakończenie, czy coś. Ale, generalnie to fajnie byłoby mieć może kiedyś jednego producenta i zrobić z jedną osobą. Cały projekt.

M.F: Przy tej ilości producentów, to pozostaje pogratulować. Jak rozmawialiśmy jeszcze przed nagraniem, niespecjalnie słuchacie płyt albumami, tylko Singlami, a mimo to wasze nowe dzieło to jest album. To nie jest w żadnym razie składanka, to jest coś, gdzie kolejność utworów na znaczenie, utwory zazębiają się o siebie. Wydają się wiązać i tym jak brzmią i tym o czym mówią. Pracowaliście nad tym.

K: Tak. Zależało nam na tym żeby tak było. Żeby to była właśnie jakaś opowieść. Jakaś tam jedna część. Wiadomo, możesz tam wyrwać pojedyncze kawałki i powiedzieć: nie, nie pasuje, bo jest trochę inny stylistycznie, czy coś takiego, ale ogólnie nam zależało na tym żeby to było jednolite.

Ł: Też słyszałem opinie, że fajnie się słucha całego albumu. Od dechy do dechy można lecieć.

K: Dlatego Zrobiliśmy wejście i wyjście. Jedna osoba robiła to into i outro-Radek Duda, który nie jest jakoś stricte związany ze sceną rapową. To jest gość który robi zupełnie inne rzeczy.

M.F: To mogłoby być w jakiejś kolejnej wersji Łowcy Androidów na przykład. To wyjście.

K: Generalnie zadkiem chcemy coś zrobić, mniej oczywistego. Radek robi muzykę do jakichś performersów, wystaw, spektakli teatralnych. On ma zupełnie inną percepcję tej muzyki. I myślimy, żeby coś zrobić razem, mniej takiego beatowego. Tylko bardziej płynącego. Niedosłownego. Przez to, że on właśnie to otworzył i zamknął, przez to że te kawałki ustalaliśmy kolejność i przez to, co powiedziałem wcześniej, że chcieliśmy żeby te kawałki kończyły się z oddechem i zaczynały się oddechem. Wtedy płynie to wszystko.

M.F: To na sam koniec pytanie o to, kogo teraz należy się spodziewać albumowo z tego środowiska JWP. Mieliśmy płytę Erosa, mamy Jetlagzów, to wypadałoby, żeby Siwers coś podrzucił.

Ł: To jest pytanie do Siwersa.

K: Mówił że jakiś singiel będzie jeszcze w tym roku. Może jeszcze będzie, bo jeszcze do końca roku dwa tygodnie.

Ł: To nie do nas pytanie. Natomiast jeśli chodzi o nas to zabierzemy się za jakieś rzeczy na pewno. Tylko musimy się troszkę wykaraskać również z gościnnych występów, które obiecaliśmy, a których się trochę nagromadziło w tym momencie. Gadaliśmy o tym dzisiaj i jest parę rzeczy do zrobienia i chcemy się wziąć za swoje rzeczy.

K: tak jak mówi Paweł na pewno będziemy kończyć gościnki, nie martwcie się drodzy koledzy. To się w końcu stanie. Mamy tam kilka fajnych rzeczy. Ważnych dla nas więc tym bardziej nie możemy ich odpuścić. Mamy złożony mixtape JWP, prawdopodobnie ukaże się on w marcu. Chciałbym zrobić też płytę JWP, bo uważam, że jesteśmy w stanie zrobić ją dość sprawnie i szybko, bo mamy teraz dobry czas na to. Bo Michał jak zawsze jest w formie, bo dużo pisze. Paweł dużo pisze. Nie wiem jak z Przemkiem, ale na pewno robi zajebiste beaty teraz. Słuchaliśmy ostatnio, to naprawdę sztosy. Coś co mi się podoba bardzo, więc liczę na Przemka, że coś tam podklepie, jakieś biciwo też. W przyszłym roku trochę będzie. Ja bym chciał zrobić Jetlagz 3. Ja mam gdzieś tam gotowy solowy materiał. Może nie cały, ale na poziomie ośmiu kawałków, może 10. Może to wypuszczę. A jeśli wypuszczę to tylko i wyłącznie jakieś limitowane Wydawnictwo, przez swojego Instagrama. Sprzedawał będę to tylko będę przez sklep Jetlagz albo JWP Crew, nie będzie to wydawnictwo do nabycia w Empikach. Będzie to 1000, 2000 egzemplarzy. Też mi się nazbierało takiego materiału.

M.F: To trzymam kciuki za to, żeby wszystko udało się sfinalizować w odpowiednim czasie. Moimi gośćmi byli Jetlagz, to była Flintesencja, dziękuję.

Jetlagz: Dzięki. Cześć.

Sprawdź też: Q-Tip zapowiedział trzy krążki

Polecane