Współpraca z innymi artystami to przede wszystkim muzyczne przygody, bardzo piękne. Ale też muzyczne lekcje i zdobywanie doświadczeń. I myślę sobie, że dzięki tym wydarzeniom i stycznościom tak często gęsto z rozrzutem stylistycznym mogłam wytrącić pewne założenia wobec tego, co ja chcę robić i jak ma brzmieć moja płyta i co właściwie chcę na niej powiedzieć. W zakresie wspierania głosem innych artystów nigdy nie zaszłam tak daleko aby móc sama siebie nazywać sidemanem. Natomiast znam wiele doskonałych chórzystek, wielu doskonałych chórzystów, dysponujących ogromnym bagażem doświadczeń, którzy znacznie lepiej odnajdują się w tej roli. Podsumowując – niezależnie od tego czy to jest tak zwany pierwszy plan, czy drugi plan, zawód muzyka i wykonywanie tego zawodu to ciężka praca, zarówno mentalnie, jak i fizycznie. Należy spełniać wiele warunków by móc go wykonywać. Mieć odpowiedni charakter, wytrzymałość. Skórę hipopotama w połączeniu z wrażliwością motyla.
Naprawdę nazywasz się Mela Koteluk?
To jedne z tych personaliów, które zawsze wyglądają jak pseudonim. Rodzice dali mi na imię Malwina, natomiast w gronie przyjaciół i rodziny, odkąd pamiętam, funkcjonowałam jako Mela. Na tryb Malwiny przeskakiwano po tym jak coś przeskrobałam.
Mela Koteluk to jednoosobowy projekt? Kto się kryje za Mela Koteluk?
Zespół. Ja niejako użyczam swojego imienia i nazwiska sytuacji jaką jest spotkanie z przyjaciółmi muzykami. W zespole gra Tomasz Krawczyk na gitarach, który teraz intensywnie koncertuje z zespołem Zakopower. Miłosz Wośko na instrumentach klawiszowych, który współprodukował płytę. Super zgrana sekcja rytmiczna w postaci Kornela Jasińskiego na basie i Roberta Rasza na perkusji. Na płycie chórki zaśpiewała Ola Chludek. I to jest zespół, z którym koncertuję, natomiast w pracy nad płytą wzięli udział również: Marcin Gajko, który ją zmiksował, i Leszek Kamiński, który odpowiadał za mastering.
Dobrze ci wyszły tekstu po polsku, to rzadkie u debiutantów.
Bardzo lubię pisać teksty w języku polskim. Te próby ujęcia sensu w tak małą formą jaką jest tekst piosenki to wielka frajda. Wydaje mi się, że nasz język jest wyjątkowy jeśli chodzi o różnorodność, tajemniczość, ilość ostrych zakrętów. Pewnie dlatego nie sposób się nim znudzić. Myślę też, że ta żywa natura języka to fascynująca sprawa. Sposób w jaki się nim posługujemy tak wiele mówi o nas samych i jest niejako dowodem osobistym. Natomiast rys poetycki w moich piosenkach… Zawsze byłam blisko twórczości takich artystów jak Agnieszka Osiecka, Wojciech Młynarski, Jonasz Kofta, Jeremi Przybora czy Marek Grechuta, i wydaje mi się, że to miało wpływ na moją wrażliwość. Natomiast nie pomniejszałabym roli muzyki w stosunku do warstwy literackiej, ponieważ wydaje mi się, że tutaj musi wystąpić to takie wyważenie, to musi ze sobą grać, musi być wymiana.
Dlaczego mówisz, że twoja płyta jest dreampopowa? Dla mnie jest zbyt wyrazista jak na dream pop.
Dream pop to umowność, nie należy tego wyrażenia interpretować jeden do jednego. To nie jest pop sensu stricte, ani taka senna baśniowość w bezpośrednim rozumieniu. Dream pop to niesterylne podejście do dźwięków, dużo powietrza w muzyce, słodko-gorzkie linie melodyczne i duże przywiązanie do tekstów, często introspektywnych. Mentalnie zawsze blisko było mi do artystów kojarzonych z tym gatunkiem, mam na myśli Cocteau Twins i Dead Can Dance, i myślę sobie, że ta tożsamość „Spadochronu” jest w taki naturalny sposób naznaczona tą bliskością.
www.melakoteluk.pl