Foto: Karol Makurat / tarakum.pl
Po ubiegłotygodniowej wizycie u Gabi Drzewieckiej i Agnieszki Woźniak-Starak, KęKę udzielił kolejnego wywiadu przed premierą albumu „4:01”. Tym razem artysta spotkał się z Żurnalistą, z którym rozmawiał m.in. o tym, jak niestabilnym pojęciem bywa „kariera”. Gospodarz zapytał radomskiego rapera, czy nie boi się tego, że w którymś momencie z dnia na dzień skończy się zapotrzebowanie na jego muzykę. W odpowiedzi KęKę przypomniał, że jego najgorzej sprzedający się album, czyli debiutanckie „Takie rzeczy” pokrył się dwukrotną platyną. Najlepiej sprzedający się – „To tu” – jest poczwórnie platynowy, ale artysta zdradził, że wkrótce ten status osiągnie także jeden z pozostałych albumów.
– Nie mam takich spadków, choć oczywiście widzę, że jeśli chodzi o popularność, to nie jest już stan, który miałem wcześniej. Ale nigdy nie miałem tak, że wrzucam singiel, na który nikt nie czeka i nagle zostaję z niczym. Nie znam tego uczucia. Na pewno jest to bolesne, szczególnie kiedy debiutowałeś płytą, która jest tam (raper pokazuje szczyt – przyp. red.) i weź temu dorównaj – powiedział.
SPRAWDŹ TAKŻE: 10 rzeczy, które nie powinny się wydarzyć w polskim rapie 2023 roku
– Staram się wyobrazić sobie, co czuje chłopak, który nagrywa płytę i ma diament, a następna płyta – nic. To musi być spadek z takiej wysokości, że to jest niewyobrażalne. Mam to szczęście, że na górę wchodziłem latami i nawet jeżeli teraz schodzę, choć nic się nie zapowiada, to też nie będzie spadek tylko zejście. Chyba, że coś się wydarzy – dodał, po czym rozwinął myśl, mówiąc:
– Myślę, że największym zagrożeniem dla końca mojej kariery jestem ja sam, a nie to, jak moja muzyka jest odbierana. To jak my odbieramy to, jak ludzie nas odbierają, nie zawsze jest tym, jak faktycznie nas odbierają. Nam się może wydawać, możemy coś bardziej przeżywać. Ja mam szczęście, że jest OK.