Drake wśród najbardziej oczekiwanych debiutów wszechczasów

Stacja MTV przygotowała listę najbardziej oczekiwanych debiutów w historii hip-hopu.


2010.06.16

opublikował:

Drake wśród najbardziej oczekiwanych debiutów wszechczasów

5. Drake – „Thank Me Later” (2010)

Zdaniem MTV podwaliny pod hype na debiutancki dzieło Drake`a podłożył jego mixtape „So Far Gone”, „jeden z największych w historii”. „Wspaniała, epicka taśma”, jak określa tamten krążek stacja, zrodziła wielki hit „Best I Ever Had” i w konsekwencji pozwoliła raperowi uzyskać dwie nominacje do Grammy oraz z powodzeniem sprzedać krążek – nawet jeśli sklepowa wersja „So Far Gone” miała mniej piosenek, a fani mogli ją ściągnąć bezproblemowo trzy miesiące wcześniej.

Wśród innych argumentów MTV wymienia mnogość gościnnych występów Drake`a – u Eminema, Jaya-Z, Timbalanda i wielu innych.

Istotne jest także to, iż choć „Thank Me Later” wyciekł na dwa tygodnie przed premierą, wytwórnia ani myślała o zmianie terminu ukazania się albumu. To, zdaniem portalu, ostatecznie dowodzi, jak wielkie ciśnienie panowało wśród słuchaczy na płytę Drake`a.


Sprzedaż w pierwszym tygodniu: brak oficjalnych danych z racji na to, że album ukazał się dopiero wczoraj; eksperci twierdzą, że sprzedaż będzie się wahała w granicach 300 – 700 tysięcy, choć Lil` Wayne wierzy, że Drake osiągnie w ciągu siedmiu dni wynik dwóch milionów.

4. DMX – „It`s Dark And Hell Is Hot” (1998)

W przypadku nowojorskiego furiata dla MTV kluczowa wydaje się jego osobowość. DMX, czyli „tajfun, huragan i tsunami w jednym”, był postacią na tyle oryginalną pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, że zdołał skupić na sobie uwagę hip-hopowej publiczności, nieco znużonej stagnacją na rynku.

„Szorstki, ostry i bezkompromisowy” rap gwiazdy wytwórni Def Jam miał też ten plus, że za jego pomocą DMX potrafił sprawić, iż każda panna, nawet ta najbardziej niechętna wizerunkowi `bad boya`, mdlała w jego objęciach. MTV wskazuje na konkretny numer na albumie – według portalu nagranie „How`s It Goin` Down” pokazuje pozującego na gangster artystę z nieco innej, cieplejszej strony i dowodzi, że miał on niewątpliwy dar do rymowania.

MTV doceniło także fantastyczny klip do „Get At Me Dog”, w którym reżyser Hype Williams idealnie oddał charakterystyczny styl rapowania DMX`a. Zdaniem portalu istotne dla początkowych wyników sprzedaży było też to, że DMX wraz z Jayem-Z byli upatrywani przez krytyków jako następcy 2Paca i Notoriousa B.I.G.

Sprzedaż w pierwszym tygodniu: 251 tysięcy – może się to wydawać niewiele, ale taki wynik pozwolił zadebiutować raperowi na pierwszy miejscu listy przebojów i utrzymać tę tradycję przy okazji kolejnych czterech nagrań.

3. Lauryn Hill „The Miseducation Of Lauryn Hill” (1998)

Nim w 1998 roku ukazał się debiutancki, solowy album Lauryn Hill, popularna L-Boogie wydała dwa krążki w ramach grupy The Fugees, grupy tworzonej wspólnie z Wyclef Jeanem i Prasem. Sukces odniosła szczególnie druga ich płyta, „The Score” z 1996 roku. Wydawnictwo wylansowało takie przeboje jak „Killing Me Soflty” czy „Ready Or Not” i to one właściwie „ustawiły” debiutanckie solo Hill.

Wśród innych przyczyn wzmożonego oczekiwania na płytę L-Boogie wymienia MTV kontrowersje związane z tym projektem. Fugees w drugiej połowie lat 90. byli grupą bardzo popularną, nie tylko wśród słuchaczy czarnej muzyki; naturalnie więc pogłoski o rzekomym rozpadzie kapeli odbiły się szerokim w echem w mediach, a ludzie z ogromnym zainteresowaniem śledzili rozwój wypadków. Atmosfera niepewności wokół kariery Lauryn na pewno więc sprzyjała jej jako osobie medialnej. Paradoksalnie w wypromowaniu jej twórczości pomógł też Wyclef Jean, kolega z zespołu, z którym była skłócona. Jak słusznie zauważa MTV, debiutanckie dzieło Wyclefa, „The Carnival”, ukazało się rok wcześniej od Lauryn. Publiczność była więc ciekawa, jak w konfrontacji z solówką rapera wypadnie jego niedawna koleżanka z zespołu.

Sprzedaż w pierwszym tygodniu: 422 tysiące – wynik, który pozwolił jej zapisać się w kartach historii muzyki jako pierwsza kobieta z tak wysokim wynikiem.

2. Snoop Dogg „Doggystyle” (1993)

Różnie potoczyły się losy Snoop Dogga, ale zdaniem MTV początek jego kariery jest tym, co współcześni raperzy biorą za wzór przy opracowaniu własnej strategii podboju rynku. Po pierwsze, zakoleguj się i podpisz kontrakt z jedną z najważniejszych osób w biznesie Po drugie, zadawaj się z najbardziej rozpoznawalnymi ludźmi, włącz się do ich ekipy. Po trzecie, korzystaj z każdej okazji, jaka się nadarzy.

Przekuwając to na realia początku lat 90., młodziutki wówczas Snoop Dogg poznał się z kreującym wtedy brzmienie Zachodniego Wybrzeża Doktorem Dre. Zaowocowało to wieloma klasycznymi kolaboracjami – jedną z pierwszych było klasyczny utwór „Deep Cover”. Snoop dał się wówczas poznać jako ten gość z wrodzonym luzem w głosie, który z tak wielką swobodą rapuje na agresywnym bicie Dre. Później przyszedł czas na „The Chronic”, debiutancki solowy album Doktora, na którym Snoop wielokrotnie się pojawił. Był to kolejny etap układania podwalin pod przyszły samodzielny krążek. Bo, słuchając chociażby takich kawałków jak „Nuthin` But A G Thang”, nikt już wtedy nie miał wątpliwości, że ten chłopak na pełnoprawny debiut zasługuje i, prędzej czy później, taką szansę otrzyma.

I otrzymał, rok później, w 1993. „Doggystyle” ukazało się w wytwórni Death Row – wytwórni legendarnej, a zarazem tragicznej. To doprawdy zaskakujące, że label, który miał w swoich szeregach takie gwiazdy jak wyżej wymienieni, Nate Dogg, Dogg Pound czy 2Pac, mógł równie ogromną szansę zaprzepaścić. Nieodpowiedzialna, szczeniacka polityka ówczesnego dyrektora Death Row, Suge`a Knighta, przebijała nawet tę z rodzimego podwórka, uskutecznianą przez Krzysztofa Kozaka w RRX. No, ale wybiegliśmy nieco w przyszłość. A w 1993 wydanie płyty w Death Row to było coś.

Mając na uwadze te fakty oraz ogromną popularność takich singli jak „Gin & Juice” czy „What`s My Name”, nic dziwnego, że „Doggystyle” osiągnęło…

Sprzedaż w pierwszym tygodniu: 802 tysiące kopii – rekord, który pobił dopiero Eminem swoim „Marshall Mathers LP”.

1. 50 Cent „Get Rich Or Die Tryin” (2003)

„Fifty miał jedne z najbardziej niebezpiecznych i intrygujących opowieści w historii muzyki”, tak portal MTV argumentuje usadowienie debiutu 50 Centa na szczycie sporządzonej przez siebie listy. I trudno im nie przyznać racji w tej materii. Kogo jak kogo, ale autentyczność nowojorskiego rapera trudno jest podważyć. Każdy, kto choć trochę interesuje się hip-hopem, słyszał zapewne o słynnych kulach w ciele 50 Centa i rozpaczliwej walce o jego życie na przełomie wieków.

Według MTV wszystko to uwiarygoniło wizerunek artysty wśród fanów rapu i pozwoliło mu w latach 2001-2003 zbombardować nowojorskie podziemie w wielu kręgach klasycznymi już produkcjami jak chociażby „50 Cent Is the Future”, „The Future Is Now”, „Guess Who`s Back”, „Automatic Gunfire”,  „God`s Plan and No Mercy” i w końcu „No Fear”, na którym znalazł się przełomowy numer „Wanksta”.

Dzięki temu nagraniu Fif – który twierdził, że raz został już zbojkotowany przez muzyczny przemysł – mógł podpisać kluczowy dla jego dalszej kariery kontrakt z Doktorem Dre i Eminemem. Sojusz z uznanymi artystami pozwolił raperowi i jego ekipie G-Unit rozwinąć skrzydła. Odtąd każde jego nagranie przynosiło niebotyczne zyski. Prawdziwą rewelacją w tej kwestii okazał się utwór „In Da Club”. Wyprodukowany przez Dr Dre klubowy wymiatacz do dziś jest uznawany za jeden z najlepszych utworów w swojej konwencji.

„Get Rich Or Die Tryin`” wyciekł do Internetu na kilka tygodni przed oficjalną premiera (luty, 2003). Wszelkie pytania odnośnie jakości materiału były zbywane, a DJe już w kilka dni po wycieku puszczali na swoim sprzęcie „Many Men,” „Patiently Waiting” czy „What Up Gangsta”. „50 Cent nagrał prawdopodobnie album dekady” – takimi słowami kończy swoje uzasadnienie MTV.

Sprzedaż w pierwszym tygodniu: Więcej niż 872 tysiące kopii w mniej niż jeden tydzień.

Polecane