fot. kadr z wideo
Nadal nie będzie specjalnie gustownie, nadal nie należy nastawiać się na ucztę dla ucha, ale czasy, gdy Eurowizja była guilty pleasure albo oglądało się ją wyłącznie dla beki, minęły. I wczorajszy wieczór – drugie półfinały, podczas których wystąpiła nasza reprezentantka Blanka – o tym przypomniał.
Nie da się ukryć, że światła i kolory dały po oczach, nadskakująco-ofensywny styl prowadzenia konferansjerki męczył, a próby zagospodarowania czasu oczekiwania na wynik bywały desperackie, ale zdarzały się udane piosenki. Chociażby ładnie orkiestrowana, mocno zaśpiewania, bardzo klasyczna propozycja estońska. Albo świetna melodycznie piosenkarka islandzka, sporo pokazująca w łamanej, drum’n’bassowej kompozycji i do tego niezwykle żywiołowa na scenie. Duński tiktoker nie musiał się podobać, bo wykonawczo nie miał wiele do powiedzenia, ale to jego udziwnione electro miało współczesny sznyt. Było po nim słuchać, który mamy rok i że Eurowizja żadnym skansenem być nie musi, nawet jeśli San Marino wywołuje jakieś poprockowe duchy, a Australia idzie w ejtisowe syntezatory z zacinającymi gitarami.
Głównym problemem jest podejście do festiwalu. Niektórzy nadal przyjeżdżają sobie pożartować i poironizować, co raz wychodzi tak jak słoweńskiemu boysbandowi disco, o którym jak najszybciej chciałoby się zapomnieć, ale innymi razem jak dwóm artystkom reprezentującym Austrię, które postawiły na przemyślaną, eklektyczną groteskę. Po występie belgijskim pomyślałem, że szkoda bardzo skutecznego, sprężystego funky house’u na tak jarmarczne opakowanie.
Jeszcze inni traktują się bardziej serio. To może prowadzić do rezultatu takiego, jak w wypadku Gruzji, gdzie zaczęło się od hmmm, chyba trip-hopu, potem weszło w fazę bombastycznych kulminacji i przejść, by zostawić audytorium lekko zakłopotane. Ale może też zaowocować popisem pokroju tego litewskiego – świetna wokalistka, dobre, czarne chóry, porządny utwór i kciuki trzymane za sąsiadów. Czasem ktoś postawi na to, żeby wykorzystać transmisję telewizyjną do zaprezentowania kultury i dorobku swojego kraju. Albania wyszła od swojego folkloru, śpiew był jak brzytwa, harmonizujące głosy robiły spore wrażenie, choć czy WOMAD nie byłby tu lepszą areną? Wyprzedzając fakty – nie, a przynajmniej tak zadecydowała publika.
Co z tą Polską? Blanka nie brzmiała pewnie, co przy skali jej zaszczucia w Polsce specjalnie nie dziwiło. Ale to nie jest dobra piosenka – spóźniony wiele, wiele lat reggae’ujący pop, który podczas słuchania radia raczej umknie, niż przykuje uwagę. Niektórych – patrz Australia – ratowała oprawa. Nie byliśmy tym przypadkiem, niby TVP, wyglądało to bardziej jak polsatowy „Disco relax”. Obyło się bez porażki pokroju tej greckiej, gdzie młody chłopak zabrzmiał, jakby nie słyszał się na scenie najlepiej, rozjechał się z tonacją, ale odczucia wśród osób, z którymi oglądałem były jednoznaczne – odpadniemy. Nie odpadliśmy! Armenia, Estonia,Belgia, Cypr, Słowenia, Austria, Albania, Litwa, Australia i Polska to zwycięzcy drugiego półfinału.
Można licytować się na domniemania – spekulować, że nastąpiła nieprzeciętna mobilizacja Polonii za granicą, że nadal europejska opinia publiczna kłania się nam za skalę pomocy wobec Ukrainy (o napadniętym przez Rosję kraju przypominało w Liverpoolu wszystko – stroje prowadzących, materiały wideo w części konkursowej, potem występy młodych) albo, że mieliśmy piosenkę na tyle nijaką, że w odróżnieniu od kilku innych nie wzbudziła żadnych większych emocji, w tym negatywnych. Tak samo można zareagować jak na występ piłkarskiej reprezentacji na mundialu i nie zajmować się stylem, tylko celebrować wyjście z grupy. Ja wstrzymam się na koniec od głosu, informując po prostu, że Blankę usłyszymy jeszcze raz już w sobotę (13 maja) razem z 25 innymi wykonawcami. Początek transmisji o godzinie 21.
Marcin Flint