Pamiętacie lata 80. i 90.? Cały świat zachłysnął się możliwościami krążków CD. Ile to było dyskusji o tym, jakie są zajebiste, że można na nie upchać ponad 70 minut muzyki, że są niemal niezniszczalne. Wytwórnie prześcigały się we wznowieniach starych płyt, robieniu „remasterów”, czyszczeniu, odszumianiu… „Cyfrowy” – jak to podniośle brzmiało! Stary dobry „analogowy” krążek powędrował do second handów, zszedł do podziemia, podtrzymywany przy życiu jedynie przez DJ-ów (tych bardziej „świadomych”) i podstarzałych entuzjastów czarnych płyt.
W ubiegłej dekadzie wydawało się, że pliki cyfrowe na dobre wyślą dziadka winyla na emeryturę. Po co komuś wielki placek, do tego niewygodny, bo trzeba zmieniać strony, skoro można sobie do małego pudełeczka nagrać X giga muzyki i jarać się przed kolegami, ile to ma się albumów w kieszeni. A jednak… winyl wrócił! Kto by się spodziewał?
Sprzedaż winyli w Polsce rośnie z roku na rok, a do grona winylowych entuzjastów dołączają nie tylko „starzy”, wychowani na kulturze dużych albumów, ale i coraz więcej „młodych”, dla których płyty są kontaktem z „prawdziwą muzyką”. Już nie stos gigabajtów na dysku, ale album, z naciętymi rowkami, z dużą okładką, o który trzeba dbać i… którym można się pochwalić przed znajomymi. Nie raz brałem udział w rozmowach młodszych kolegów, którzy z wypiekami na twarzy opowiadali o zdobywaniu pierwszych tłoczeń płyt na aukcjach internetowych, wymieniali się szczegółami, dotyczącymi wkładek ich gramofonów, czy licytowali się, kto ma więcej płyt w dyskografii danego artysty.
Dziś mamy do czynienia z sytuacją odwrotną do tej sprzed kilkunastu czy dwudziestu paru lat. Na winylach zaczynają się bowiem pojawiać wznowienia płyt, które pierwotnie ukazywały się tylko na CD! Ba, pojawiły się nawet firmy, specjalizujące się we wznawianiu starych albumów, takich które albo się na czarnych plackach nigdy nie ukazały, albo ich nakłady już dawno się wyczerpały. Weźmy od razu jedną z nich na tapetę: jest nią holenderski Music On Vinyl – firma powstała w 2009 roku, a działa według następującej metody: państwo kupują prawa do piosenek albo od wytwórni albo od artystów, wraz z prawami dostają od nich muzykę w najlepszej, możliwej dla danej płyty jakości. Krążki tłoczą w swojej własnej tłoczni, w miejscowości Haarlem w Holandii, na grubych, 180 gramowych plackach z „dziewiczego” winylu (virgin vinyl – taki, który nie pochodzi z odzysku). Jak mają ochotę – robią pierwsze ileś sztuk w wersjach limitowanych (mam na półce „The Real Thing” Faith No More, wytłoczone na żółto-zielonym „marmurkowym” winylu, edycja limitowana do 2500 sztuk) albo dodają dodatkowe piosenki, czy całe krążki, np. z koncertami czy innymi rarytasami. Zdarzają się też oczywiście Picture Discs (czyli płyty z umieszczoną w środku grafiką – zajmę się tym tematem w kolejnych odcinkach tej rubryki). A do tego pieczołowicie odtwarzają cały artwork: okładkę, wkładki itp. Ich katalog nie ogranicza się do jednego gatunku – wydają wszystko, co wartościowe, a mają w swojej kolekcji już ponad 1000 tytułów. Zdarza im się też wypuszczać płyty młodych zespołów.
{sklep-cgm}
Zobaczcie sami, jak wygląda tłoczenie albumów w ich tłoczni, na przykładzie purpurowego krążka pochodzącej z Seattle formacji Mother Love Bone:
Na naszym rynku też się dzieje – ot, choćby w ubiegłym roku na winylach ukazała się cała dyskografia T.Love. Wcześniej ze świecą szukać, a dziś – kto chce, ma w sklepach wznowienia starych albumów Muńka i spółki. A w kolejce do wydania czeka jeszcze całkiem sporo znakomitych płyt z dwóch „anty winylowych” dekad.
I właśnie po to jest ta rubryka – będę tu pisać o wznowieniach, nowych albumach, limitowanych edycjach – czyli o tym, co się w świecie winyla dzieje.