„22 minuty, które mogą być przełomem dla polskiego trapu” – Marcin Flint recenzuje „Albinosa” Kabe

Pięć lat na obczyźnie wystarczyło chłopakowi, żeby złapać niepolską, bezobciachową melodyjność rapu


2020.01.20

opublikował:

„22 minuty, które mogą być przełomem dla polskiego trapu” – Marcin Flint recenzuje „Albinosa” Kabe

„A podobno mieć flow wypada / A słucham w okularach do czytania” – zarapował kiedyś Rado Radosny gościnnie w singlu Rasmentalism. I rozwinął w komentarzu na Genius swoją myśl: „Ilu znasz francuskich czy niemieckich raperów – nic nie rozumiesz, a jarasz się, kiwasz głową. Na przykład na płytę Sido czekam z ręką w majtach – nie rozumiem totalnie, o czym on nawija, ale tak pięknie to siada, że jestem w szoku. Chodzi o flow, tylko i wyłącznie”

Otwieram recenzję tymi cytatami, bo to właśnie od tego w wypadku Kabe trzeba zacząć. Zaledwie pięć lat na obczyźnie wystarczyło chłopakowi, żeby złapać niepolską, bezobciachową melodyjnosć rapu. W kluczowym dla rozwoju wieku żył w izolacji od naszych radiowych wynalazków, samorodnych „śpiewaków, a raczej autotune’owych krzywdzicieli bitów. Nie trzeba lubić francuskiego rapu, ba, nie trzeba lubić rapu w ogóle, żeby sobie móc numery z „Albinosa” włączyć. Albo przynajmniej nie spruć się do kogoś kto akurat, kto to zrobił, żeby natychmiast wyłączył. Mnie w ogóle nie interesuje przekaz „Trap & Grind”. Ale to jest świetnie wykonany, słodki, niegrzeczny, kodeinowy pop, który czepia się człowieka jak kleszcz.

To nie tak, że Kabe nie umie pisać i jest popierdółką, zupełnie nie. Gdy w „Ulicznym stylu” nawija „Przez moją chatę przetacza się cała dzielnica” i dodaje „Chowam se hajs w skarpecie, paka mi jaja gniecie” ma się wrażenie, że ktoś kręci z ręki na podparyskich przedmieściach. Kiedy numer nazywa się „Ping Pong i szachy” nie znaczy, że fani Andrzeja Grubby i Akiby Rubinsteina mogą zacierać ręce. To jest dynamiczna, sprawnie opowiadania przestępcza historia na bicie, którego nie powstydziłoby się G-Unit. Posłuchajcie „Ghetto Flex” – giętkości flow i patentów na to jak urozmaicać, płynnych przeskoków między językami, niepolskiej pewności siebie. Sprawdźcie jak w „Albinosie” wykrzyczane gardłowo głoski zsynchronizowane są z uderzeniami bębnów. A jednak w bardzo dobrym kawałku tytułowym pierwsze skrzypce gra nienudzący się refren. Cała epka wciąga zaś z pierwszym numerem, dzięki temu jak bardzo Kabe jest z melodią za pan brat. I oczywiście dzięki kleistej, narkotycznej produkcji, w której sporo jest zimna, jeszcze więcej przestrzeni.

Odpowiedzialni za muzykę Opiat i Bartz zasługują na uwagę. Cieszy dobre wykończenie, spora zawartość muzyki w muzyce i to, co gdzie indziej wydaje się jumane, tu brzmi jak wypracowane – afrotrapowe „Skiety & Klapki” potraktujmy tu jednak jak remix na patencie, a nie wizytówkę. Chemia na linii raper-producent jest jak w ekipie, nie w korespondencyjnej współpracy. I to może być do tego, żeby nasze rapy brzmiały lepiej i angażowały bardziej.

Pamiętam Kabe z „Kreatorów”, kawałka z Majorem SPZ, gdzie na tle gadanej zwrotki gospodarza ukłuł zrywnością i świeżością. Z radością zauważam, że każdy gościnny refren 19-latka jest wydarzeniem, że obroni się i w kooperacji z wokalistką, i w tribute, a kiedy mówił mi, że Młode WIlki Popkillera nie są mu potrzebne i po prostu nie chciał blokować miejsca, nie ma w tym przewózki, jest real talk.

„Albinos” to 22 minuty po których chce się zdecydowanie więcej i od których może się rozpocząć zmiana myślenia o polskim trapie. Oby.

Kabe „Albinos”, wyd. Stoprorap
Marcin Flint
3,5 / 5

Polecane