Tola: „Daleko mi do samouwielbienia”

Tola opowiada nam o pobycie w Stanach, nadchodzącej płycie i Blogu 27.

2018.08.06

opublikował:


Tola: „Daleko mi do samouwielbienia”

foto: Kasia Mikołowicz

Po dekadzie od sukcesów Bloga 27 Tola wróciła znakomitym solowym singlem „Atmosphere”. Artystka opowiedziała nam o okolicznościach, w których powstała ta piosenka, o nadchodzącej płycie oraz o wieloletnim pobycie w Stanach. Tola wspomina również czasy Bloga i mówi o swoim perfekcjonizmie, z którym stara się walczyć.

Wojciech Waglewski powiedział kiedyś przed naszą kamerą, że polskiemu artyście trudno jest zrobić zagraniczną karierę z desantu. Że najpierw musi gdzieś pojechać i trochę tam pomieszkać. Czy traktowałaś swój wyjazd do Stanów jako swego rodzaju podwaliny pod karierę tam?

Tola: Na pewno jechałam trochę z takim nastawieniem. Większość artystów, których słuchałam na tym etapie życia, pochodziła z Los Angeles lub chociaż tworzyła tam, więc doszłam do wniosku, że jeżeli chcę tworzyć taką, a nie inną muzykę, to muszę pojechać do miejsca, w którym ona powstaje. Byłam tam bardzo długo, prawie 10 lat. Czas zweryfikował moje wyobrażenia, ale też podejście do muzyki i do życia.

Będąc w Los Angeles na pewno poznałam tamtejszą mentalność, to jak myślą muzycy i jak bardzo tam wszystko jest na dużo większym luzie niż w Polsce. Chociażby to, że gatunki łączą się i mieszają. Dziś coraz częściej pojawia się to także u nas, ale przed dekadą tak nie było. Zachwyciła mnie otwartość amerykańskich muzyków jazzowych. Oni nie mieli takiego sztywnego podejścia, że grają tylko jazz i nic więcej. Są bardzo otwarci na próbowanie różnych rzeczy. W szkole, na studiach, miałam zadanie polegające na zagraniu jakiejś piosenki w innym gatunku. Wybrałam „Purple Haze” Jimiego Hendriksa, ale zagrałam ją w wersji jazzowo-swingowej. Dla tamtych muzyków to było normalne. Nikt nie komentował tego, że chcę to zrobić zupełnie inaczej. Kiedy szukałam muzyków w Polsce, spotykałam się z komentarzami, że tak się nie robi, że nie można tak tego zmieniać.

Dopiero niedawno znalazłam w Krakowie jazzowych muzyków, którzy zaskoczyli mnie swoją otwartością i podejściem. Dla nich to też był fun, więc teraz na koncertach gramy właśnie „Purple Haze” w wersji jazzowej. W repertuarze mamy ponadto „Bang Bang (My Baby Shot Me Down)” Cher. Najpopularniejszą wersją tej piosenki jest chyba ta nagrana przez Nancy Sinatrę. Nasza rożni się od nich obu i bardzo ją lubię.

 

 

Wyjeżdżając do Stanów miałaś na koncie dwie płyty, a mimo zdecydowałaś się zacząć od nowa. Jak amerykańscy nauczyciele i koledzy ze szkoły patrzyli na twój dorobek?

W liceum, do którego chodziłam, nikt nie wiedział o mojej muzycznej przeszłości. Dowiedzieli się tego potem i byli w szoku. Nie mogli zrozumieć, po co chcę się uczyć tych rzeczy, skoro tyle już osiągnęłam. Nie rozumieli mojej potrzeby rozwoju, poznawania nowych gatunków.

Nie rozumieli tego, że w ogóle nie byłam z siebie zadowolona i miałam poczucie, że nic nie umiem. Mówili: „No jak to, przecież wydałaś płytę w Polsce. Masz to, do czego wszyscy dążą będąc w szkole muzycznej”. Dla nich wydanie płyty to było coś wielkiego, coś, na co pracuje się wiele lat. A ja to miałam jako dziecko. U mnie to wszystko niejako się odwróciło. Na studiach dziwili się, że przeżywam szkolny występ, mając za sobą występy na dużych scenach. Dziwili się, że w weekend nie chcę jechać z nimi na plażę, tylko mówię, że nie mam czasu, bo muszę się uczyć. Byłam totalnie skupiona na szkole. Czułam, że umiem mniej niż oni. W szkole były osoby, które całe życie śpiewały jazz, a ja dopiero zaczynałam poznawać ten gatunek. Cały czas miałam ogromne zaległości.

„Wiem, że za dużo od siebie wymagam, ale nic z tym nie zrobię”

Odświeżałem ostatnie obie płyty Bloga. I to są bardzo profesjonalnie zrealizowane rzeczy. Ty tymczasem mówisz, że miałaś przekonanie, że nic nie potrafisz. Czy to wynika tylko z dążenia do perfekcji czy jest wspierane również opiniami z zewnątrz? Blog 27 miał w Polsce wszystko poza dobrymi recenzjami. Miałaś popularność, sprzedaż. Tymczasem jeśli chodzi o uznanie, więcej dobrych opinii przychodziło z Zachodu, choćby z Niemiec, niż z naszego rynku.

To prawda, było tak. Ale myślę, że ten pierwszy czynnik, o którym powiedziałeś, był jednak determinujący. Jestem perfekcjonistką. Wiem, że za dużo od siebie wymagam, ale nic z tym nie zrobię. Dopiero od niedawna zaczęłam uczyć się puszczać pewne rzeczy i akceptować, że coś nie będzie na 150 procent. Niektórzy, z którymi pracuję, twierdzą, że dużo wymagam. Ale nie zdają sobie sprawy z tego, że od siebie wymagam dwa razy więcej niż od kogoś. To nie jest zdrowe, na pewno nie jest dobre.

Aż trudno uwierzyć w to, że platynowy debiut nie zawrócił ci w głowie. Płyta była notowana na listach sprzedaży m.in. w Japonii, Niemczech czy Austrii.

Dopiero po czasie widzę, że Blog odniósł sukces. Wówczas kompletnie nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo miałam świadomość dziecka. Miałam zupełnie inny obraz tej sytuacji. Fajne było to, że byłam tu i teraz, każdą rzecz przeżyłam taką, jaka ona jest, nie dopisywałam do tego żadnej ideologii. Teraz dużo bardziej wszystko analizuję. Miałam wtedy poczucie, że nic nie umiem, bo zawsze mam takie poczucie. Daleko mi do samouwielbienia.

 

Producentem „Atmosphere” jest Tim Anderson, człowiek, który pracował z Solange, Banks czy Twenty One Pilots, Halsey. To ty przyszłaś do niego, czy on zgłosił się do ciebie?

Moment, w którym spotkałam Tima miał miejsce w takim czasie, w którym poznawałam bardzo dużo producentów. To było zaraz po tym jak nagrałam demo „Mental Detox”, które spodobało się komuś, kto znał Tima i po prostu nas sobie przedstawił. „Słuchaj, to jest Tola, może się spotkacie i pogadacie” – tak to mniej więcej wyglądało.

W Los Angeles takie rzeczy generalnie dzieją się bardzo na luzie i trochę ot tak. Spotkaliśmy się i okazało się, że oboje mamy chęć zrobić coś razem. I tak właśnie zaczęliśmy pisać „Atmosphere”. Instrumental powstał w jeden dzień, od razu dograliśmy refren. Potem wzięłam to do domu, dograłam zwrotki. Później ciężko było mi się znowu umówić z Timem, bo nie miałam managera, a osoba, która nas poznała, tylko nas poznała i nie drążyła tematu. Do tego ja nie miałam wtedy siły przebicia i wychodziłam z założenia, że jak raz do kogoś napisałam i ta osoba nie odpisała, to znaczy, że ta osoba nie chce ze mną pracować i nie będę się narzucać.

Co jakiś czas próbowałam się do niego odzywać, on też się odzywał, ale jakoś się nie udało i… dokończyliśmy numer dopiero po sześciu latach.

 

 

Wspomniałaś o „Mental Detox”. Było tam kilka młodzieńczych, w pewnym sensie postblogowych piosenek, ale było też choćby „Muse”, które nie odbiega tak bardzo od tego, co zaprezentowałaś na „Atmoshphere”. Czy na płycie, którą szykujesz, usłyszymy echa tego materiału?

Gramy „Muse” na koncertach. Ta piosenka ewoluowała i bardzo podoba mi się jej współczesna wersja. Mam ją w notesiku (śmiech) w spisie piosenek, więc myślę, że pojawi się na płycie. „Mental Detox” nagrałam samodzielnie na laptopie, więc wiadomo, że produkcyjnie te rzeczy będą odległe. Ale na pewno jakaś część mnie z „Mental Detox” będzie słyszalna na płycie.

Czy to już dobry moment, żeby zapytać konkretnie o płytę?

(śmiech) Tak. Na płycie będzie 11 piosenek. To moje kompozycje lub utwory, których jestem współautorką. Te piosenki powstawały przez ostatnie lata. Przeszłam długą, wyboistą drogą i to na pewno słychać w tych piosenkach. Materiał już jest i teraz intensywnie pracuję nad jego ukończeniem. W związku z tym, że robię to niezależnie, nie mam deadline’u. Nie znaczy to oczywiście, że nie spinam, się, żeby zrobić to w miarę szybko.

Dystrybutorem singla jest Warner. Patrząc na twoją muzyczną przeszłość i związki rodzinne z Universalem jest to nieco zaskakujący wybór.

Mam tego świadomość i zrobiłam to z premedytacją. Dużo ludzi miało problem z tym, że płyty Bloga ukazują się w wytwórni, w której pracuje mój tata. Ta płyta powstawała w trudach i w bólach i potrzebuję zaznaczyć fakt, że robię to sama i że nie jest mi łatwiej, tak jak było 10 lat temu.

„Fani Bloga dorośli i zmienili się razem ze mną”

Czy po tym jak z Bloga odeszła Ala Boratyn, nie kusiło cię, żeby drugi album ukazał się już jako twoja solowa płyta? Wydaje mi się, że byłaś już wtedy na tyle rozpoznawalna, że dałabyś radę „pociągnąć” ten projekt firmując go jedynie swoim nazwiskiem.

Możliwe, że tak, ale wydaje mi się, że nie było nawet takiego tematu. Kiedy zaczynałyśmy grać z Alicją koncerty, miałyśmy zespół – muzyków i dwie tancerki (śmiech). Dla mnie jako dla dziecka na tamtym etapie to była cała społeczność. Nawet Marzenka, project manager z firmy była dla mnie jak członek rodziny. Bardzo się przywiązywałam do tych ludzi i doceniałam każdego, kto wkładał coś od siebie. Blog 27 to nie byłyśmy Alicja i ja, ale także ci wszyscy ludzie. Blog 27 był swego rodzaju konceptem, który przy drugiej płycie nadal był aktualny. Nie miałam potrzeby, żeby skupiać na sobie uwagę i zmieniać nazwę na „Tola”.

Nie kusiło cię, żeby pociągnąć to dalej? Blog przebił się poza Polską, był na fali. Ty tymczasem odcięłaś to i wyjechałaś do Stanów.

Wtedy po prostu nie było takich możliwości. Potrzebowałam wyjechać nie tylko po to, żeby się uczyć. Do tego dochodziły jeszcze pozamuzyczne sprawy, tematy prywatne, które w pewnym sensie też poważnie przyczyniły się do decyzji o wyjeździe.

Publiczność Bloga dojrzała, podobnie jak Ty. Czy „Atmosphere” trafia do starych fanów czy raczej docierasz dziś do innych słuchaczy?

Zauważyłam, że część osób to fani Bloga, którzy dorośli i zmienili się razem ze mną, ale są też zupełnie nowi słuchacze i to jest również bardzo ekscytujące. Jestem ogromnie zaskoczona tak dobrym przyjęciem singla. To jeszcze bardziej motywuje do kontynuacji robienia rzeczy „po swojemu”, co oznacza, że potrzebna będzie cierpliwość i kompletne otworzenie się na wszystkie możliwe warianty. Uczę się, że bardzo dużo rzeczy musi nie wyjść po to żeby wydarzyła się ta jedna właściwa rzecz.

Rozmawiał: Maciek Kancerek

Polecane