fot. mat. pras.
Jak ich nie kochać? Od lat walczą na pierwszej linii surowego, pełnego riffów gitarowego grania i choć miewają gorsze chwilę (poprzedni krążek „Turn Blue”), to – w myśl powiedzenia „co cię nie zabije, to cię wzmocni” – wracają silniejsi, w jeszcze lepszej formie. A tak właśnie The Black Keys brzmią na swoim dziewiątym studyjnym albumie, w którym bagienny blues rodem z Południa USA spotyka się z garażowym indie rockiem.
W przypadku Czarnych Kluczy nic nie może być łatwe i oczywiste. Duet tworzony przez wokalistę i gitarzystę Dana Auerbacha oraz perkusistę Patricka Carneya od zawsze napędza się krwią, potem i łzami (no dobra, bez przesady z tą krwią, ale reszta jak najbardziej). Czyli im trudniej, tym lepiej. Niczym w starych bluesowych, pre-soulowych czy bluegrassowych songach z delty Mississippi, dla których „paliwem” był trud i znój codziennej walki o (lepsze) życie. Oczywiście Dan i Pat nie przymierają głodem, ale nie sposób oprzeć wrażeniu, że uczuciowe kłopoty naszych bohaterów czy inne życiowe problemy mają wpływ na twórczość tej znakomitej kapeli. Dość powiedzieć, że po 5 latach od premiery, raczej średnio udanej płyty „Turn Blue”, amerykański duet wraca w znakomitej kondycji – zarówno muzycznej, jak i psychicznej.
Jak twierdzą sami muzycy, „Let’s Rock” jest powrotem do surowego blues-rocka z początków działalności zespołu. – Kiedy jesteśmy razem – jesteśmy The Black Keys, czyli zespołem, w którym czuć prawdziwą magię. Tę samą, jaką czuliśmy mając po 16 lat – mówi Auerbach, który najwyraźniej zaleczył rany w sercu i duszy – spowodowane burzliwym rozwodem. Razem z Carneyem zaszyli się oni we własnym studiu Easy Eye Sound w Nashville, w którym sami zagrali i nagrali wszystkie ścieżki dźwiękowe oraz wyprodukowali w całości swój album. Wsparły ich jedynie w chórkach Leisa Hans i Ashley Wilcoxson oraz team dźwiękowców: Tchad Blake, Richard Dodd, M. Allen Parker i Marc Whitmore podczas nagrania.
Nowy, dostępny już w całości album fani grupy poznawali sukcesywnie, w małych porcjach, w postaci singli; „Lo/Hi”, „Eagle Birds” i „Go”. Największe zamieszanie wywołał pierwszy utwór, ponieważ jako pierwszy w historii muzyki rozrywkowej znalazł się równolegle na szczytach aż czterech list przebojów w USA: Billboard Mainstream Rock, Adult Alternative Songs, Rock Airplay i Alternative Songs. Najważniejsze z perspektyw zarówno zespołu, jak ich słuchaczy, wydaje się być jednak ostatnie z promocyjnych nagrań – teledysk do „Go” opowiada o tym, jak zespół usiłuje odnowić swoją więź po 5 latach rozłąki i udaje się na specjalną terapię. Oczywiście klip pokazuje całą sytuację z przymrużeniem oka, w typowy dla The Black Keys żartobliwy sposób.
– Musieliśmy odnieść się do tego, o czym nikt nie odważył się mówić. Gdzie chłopaki byli przez ostatnie 5 lat? Pomyślałem – wyślijmy ich na terapię. Do miejsca, które miało symbolizować pokój i jedność. Ten klip był wyzwaniem i to nie tylko dlatego, że Dan i Patrick musieli odgrywać role w prawie każdej scenie. Przede wszystkim także musieliśmy utrzymać narrację, która jest kinowa i zabawna jednocześnie. Próbowaliśmy pogodzić te dwie rzeczy, opierając się na humorze sytuacyjnym i brzmieniu piosenki – mówi reżyser klipu Bryan Schlam.
Oczywiście wymienione single to jedne z najlepszych momentów na „Let’s Rock”, a już wspomniany „Lo/Hi” to „sztos”, jakich coraz mniej – zwłaszcza w takiej „rootsowej” muzyce, w której jest miejsce na seksowny, basowo-klawiszowy drive spod znaku The Rolling Stones, ale też świetne gitarowe partie niczym od… ZZ Top. Riffy to zresztą znak rozpoznawczy nowego wydawnictwa dwójki z Ohio – często odwołującego się do korzennego, bagiennego bluesa rodem z Luizjany – pełnej komarów-krwiopijców i ciepłego Bourbona („Eagle Birds”, „Get Yourself Together”). Bywa jednak, że Auerbach wrzuca na luz i jego gitara brzmi bardziej zwiewnie, wręcz surfowo. Wspaniale dodaje oddechu „Breaking Down”, „Tell Me Lies”, a zwłaszcza „Sit Around And Miss You”, które brzmi, jak… zagubione nagranie Fleetwod Mac.
Zresztą duch lat 70. to chyba wspólny mianownik tej płyty, która napędzana jest bluesem, ale nie brak tu rytmicznych (ballada „Walk Across The Water”), czy stylistycznych wycieczek – zwłaszcza w stronę garażowego indie-grania („Under The Gun”, „Fire Walk With Me”).
Oto fantastyczny album w pełni swoich barw! Album – co zabrzmi może banalnie, a może naiwnie, ale… mniejsza o to – piękny w swojej szczerości i surowości. Co ciekawe, jak twierdzi Dan Auerbach, inspiracją do jego tytułu była historia o egzekucji skazanego mordercy Edmunda Zagorskiego – gitarzysta The Black Keys przeczytał ją, gdy zespół nagrywał album. Podobno ostatnie słowa Zagorskiego przed egzekucją brzmiały: „Let’s Rock”!
Dajmy zatem czadu. Zanim nie jest za późno!
Artur Szklarczyk
Ocena: 4,5/5
Tracklista:
1. Shine A Little Light
2. Eagle Birds
3. Lo/Hi
4. Walk Across The Water
5. Tell Me Lies
6. Every Little Thing
7. Get Yourself Together
8. Sit Around And Miss You
9. Go
10. Breaking Down
11. Under The Gun
12. Fire Walk With Me