fot. mat. pras.
Nie kryję, że na poziomie poprzedniego albumu coś przerwało mi komunikację ze Sławami. Ale rozbrat nie trwał długo. Jednym z większych dylematów 2019 było bowiem to, który z ich singli wybrać do grona najlepszych w roku. Czy ma to być „Twister”, w końcu nawinięty na wolnym, sennym, psychoaktywnym bicie tak, żeby wszystkie gry słów były łatwe do wyłapania? A może „Co ludzie powiedzą?”, gdzie skotłowany z bębnami bas niesie jak zły, a krzyk i śpiew łączą się w bardzo mocnym refrenie? Zdecydowałem się w końcu na ten drugi, bo wers „położ mnie gdziekolwiek jak hulajnogi w Wawie” rozłożył mnie na łopatki, jakbym spał w piaskownicy. Teraz już wiem, że trzeba było brać do podsumowania oba te numery.
Kiedy już w 2020 uderzyło tytułowe „Pokolenie X2”, z niszczącą, mocno wyspiarską, grime’ową produkcją 808bros i raperami czującym się na niej, jakby chodzili na octowe chipsy ze Stormzym, można się było zaniepokoić. Skoro strzelane jest z takiej amunicji przed albumem, to czy na nim zostanie coś tego kalibru? Odpowiedź słychać szybko. „Ostatni puzzel” to nie „Twister”, nie czaruje cutami, raczej tym, że jest cute. Fantastyczna rzecz do rozchmurzania dziewczyn w ciche dni, rapowana z ciepłem i wdziękiem, podkreślona wysokim, kruchym refrenem Mesa. I przyznam, że trzeba mieć jaja, żeby nie puścić całej singlowej pary w gwizdek „Catcall”, przywołującego wszystkie garage’owo-house’owe sentymenty. Ten kawałek stąpa lekko, czuje się lekko, zamienia buty do wódy na ciżmy do drineczków. Wydaje się sporo lepszy od „Parasolek”, siódmej wodzie po „Bali” Gedza i nie do końca udanej (choć zyskującej z każdym przesłuchaniem) próby przełożenia flow ponad wszystkie szaradziarskie ciągotki. Sławy nie umieją być po prostu raperami.
Po poprzednim akapicie można mieć wrażenie, że ten krążek jest light. Nic z tego. „Mango Lassi” to utwardzony tłuszcz. Ciężko telepie się egzotycznym rytmem Steeza, narasta. Białas jest trzecim Sławem, rzucającym akurat cień na pozostałych dwóch. Taka rola baobabów. „Mumble no 5” całe skrzypi jak to u Skrywy, bijąc rekordy hermetyczności w kategorii „wewnętrzne żarty dla świata na zewnątrz”, dobywając pastiszowych stylów i rozdając klapsy tym, którzy nawet nie będą wiedzieli, że są bici. Tylko Słoń jest tu tym samym Słoniem co w milionie innych przypadków. „JBC” wydaje się irytujące, ale Radas jest dzikusem i rzuca takimi dzidami, że nawet Marta L. nie chapnie w locie. Popatrzcie tylko: „Na wypadek gdyby wszędzie miały być mikrofony / jemy w milczeniu już nie tylko u Sowy / jakby co nie musisz dla nas gotować / wjeżdżam w pudełka jak Hanka Mostowiak”. W sumie niczego bym z płyty nie wyrzucił. Może dość nijakie „Alfa Mondeo”, ale nie, bo nie wiedziałbym czy do plastiku, czy do metalu.
„Pokolenie X2” aż prosi, żeby wziąć L4 i w swoim M3 porozkminiać te wszystkie wypisane na arkuszu A1 wersy. Za linijkami idzie cały szereg flow, które panowie mają do dyspozycji, najlepsze w karierze, najskuteczniejsze refreny i zmyślna selekcja bitów. To ważne, bo jeszcze album temu podkłady w jednej chwili brzmiały, jakby Sławy miały remont w domu, a w drugiej – serce w butonierce. Teraz to wrażenie też się potrafi pojawić, zwłaszcza gdy musicalowa „Żółć”, popis rozwleczonego, wysublimowanego jeszcze mniej niż na Teofilowie chamstwa, skacze w „JBC”, cyniczną wiksę do błyskawicznego gotowania ludzi na koncertach. Jest jednak na szczęście rzadsze.
Tu jest spójniej, co nie znaczy, że spójnie. Jakby wciąż nie udawało się wykonać kroku od zbioru zajebistych piosenek, być może najzajebistszych jakie zarejestrowali, do albumu. Parę tych płyt udało się już nagrać, a wciąż mam wrażenie, że artyści obudowali się grubym murem skojarzeń, żarcików i patentów na wokale, żeby tylko nie pokazać, co czują, myślą i jakimi są ludźmi. Tkwią w tym smutno uchachanym dystansie do reszty sceny, złote rybki w brudnym akwarium przemykają wartko, starając się nie ocierać o glonojady. Gdybym miał napisać charakterystykę Astka i Radka, byłby to zbiór najlepszych cytatów w rodzaju „każdy klub cię już zna / przechodzisz z ręki do ręki jak WZWA”. Ten z debiutu, o kończeniu na kole jak Monika Kuszyńska, ten z teraz, o wjeżdżaniu na bombę jak konwój ONZ. Ale nie wiadomo jak duża ilość czarnego humoru nie pomoże na białe plamy.
A wyjść z roli, nawet kozackiej, wypada. Chciałbym kiedyś komunikacji bardziej wprost i żeby rzeczony humor, nawet najwyższej próby, nie dokonywał na tym polu sabotażu – nie mogę oprzeć się na przykład wrażeniu, że „#Hot16Challenge” miało być bardziej serio niż w końcu jest; żeby było z krwi i kości, nie ironi i przymrużonych oczu, mrugających czasem do „tych, co wiedzą”. Na razie dostałem dwusławową formułę wypolerowaną na jeszcze wyższy połysk. Choć jest badzo dobrze, to zaskoczenia na „X2” skończyły się wraz z lekturą tracklisty.
Marcin Flint
Ocena: 4/5