Liter król i dźwięków pan. O krążku Kosiego i Szczura

Kosi ma grubo ponad cztery dychy i nadal jest młodzieńczy. Fachowiec i pasjonat w jednym.

2023.05.19

opublikował:


Liter król i dźwięków pan. O krążku Kosiego i Szczura

fot. mat. pras.

Czego szukacie w hip-hopie? Ja nie fascynowałem się rzeczywistością znaną mi z lat 90., w której sztuką było dojść do klubu z wszystkim drobnymi i wszystkimi szlugami, a każdy bezpieczny powrót nocnym był niczym misja, która wcale nie musiała skończyć się dobrze. Chciałem od tego uciec, do miejsca, do którego hip-hop od zarania uciekał – do robienia czegoś z niczego, do funku, do stylu, do gięcia słów, szukania tego, co brzmi najfajniej, współbrzmi, odróżnia.

Jestem chłopakiem z Ursynowa, ale prościej od Molesty, Morwy i Zipów słuchało mi się Kalibra 44 (już po ich wyjściu z psycho rapu). Chciałem dygresji, błysku, podróży, choćby bez wychodzenia z pokoju, do tego finezji, klimatu, nieoczywistych skoków skojarzeniowych. Wszystkiego tego, co dorosłemu mi daje „To wydarzyło się naprawdę – oprócz tego, co zmyśliłem” Kosiego i Szczura.

Kosi to umysł być może zbombardowany polepszaczami percepcji, ale wygimnastykowany, działający precyzyjnie. Sam podsuwa metaforę, że czyta miasto, bo bloki to literki. I tak to się właśnie prezentuje. Raper wypełnia literami bity jakby był krzyżówka, nie masz poczucia, że się przy tym męczy, że sprawia mu to jakąkolwiek trudność. Kolejny dzień nie w biurze.

Posłuchajcie refrenu „Fal na ulicach”, ile tu jest postrzegania fakturami, kształtami, kolorami. Włączcie „Hitmana”, gdzie członek JWP wstaje z rokokowej kanapy, by wejść pod parasol Mary Poppins. Doceńcie budowane na wieloznacznościach punchlines pokroju „Nie zliczysz w ilu kręgach, twój kręgosłup pęka z hukiem” z singlowego „MLK”. Być może zrozumiecie, dlaczego Marcin Liter King wywołuje taki entuzjazm u uwrażliwionych muzycznie pisarzy – Żulczyka czy Sołtysa.

Kosi to nie jest żaden Bisz czy Mes, nie ma się co dać zwieść okazjonalnemu „bow wow wow”, bo tu nie ma grama elastyczności Snoopa, raczej warszawski Beastie Boy, nawijka na twardo. Jak trzeba skorzystać z triplet flow, to raper to zrobi, jednak nie tak, by ktokolwiek zechciał za to bić brawo. On punktuje stuprocentową świadomością swojego stylu. I świetnym rozpoznaniem odnośnie tego, jacy ludzie najlepiej go uzupełnią.

Twórca zawsze miał czutkę do bitów i Szczur jest wyborem naturalnym, a zarazem idealnym. Tak jak Paluch definiował się jako mocno newschoolowy wychowanek „Illmatica”, tak Szczur brzmi jak mocno newschoolowy wychowanek „Black Sunday”, ze świadomością, że rap nie da się rozpiąć na osi Nowy Jork – Los Angeles, bo jest jeszcze chociażby Memphis. Najbardziej lubię chyba środek płyty: „Ogród” tchnie dziecięcą fascynacją, przygodą, tajemnicą, to chyba bardziej dżungla. Wychodzi się z niego na front w „Bejrucie”, pod ostrzał perkusji. Potem czeka „Środek nocy”, przetyrany synthwave. To jest coś. Jak to ujął Kosi – „pajęczyny dźwięków, w które wpadacie jak muchy”.

Kosi trafił również z gośćmi. Za dużo ich, by każdego opisywać z osobna, ale Sydoz, obecny w aż pięciu numerach, jest dla niego tym, kim Koras był dla Fu, mrok i powściągliwość gospodarza przecina wokal ostry, impulsywny. Abstrakcję równoważy konkret. Nadzia LOLO fajnie potrafi się w „Kolorowym” uczepić głoski, bałagan, ale paradoksalnie uporządkowany bardziej niż wcześniej. Włodi prostymi słowami beszta januszy jarania w „Wietrzypokój”, asthma działa w trybie Otsochodziego. No dzieje się. Czasem aż za dużo, bo przyznaję, że „Cudotwórca” z Gicikiem to już dla mnie lot zbyt hermetyczny.

Na koniec jestem jeszcze winny wam uwagę, że – wbrew temu, co może można wywnioskować z recenzji – nie ma tu artystycznego rozesrania, neurofotoreceptoreplotyki jako czegoś tam, bomby wersów można rozbrajać, pod podszewkę zaglądać, bo Kosi nie blefuje. Blefem nie jest chemia ze Szczurem. „Psilo” obywa się bez słów i chciałoby się tego więcej, bo producent muzyką opowiada, a do tego mówi z raperem w jednym języku. Blefem nie są zaproszeni młodzi, nie ma tej rozpaczliwie spiętej dupy pod płaszczykiem luzu i uśmiechu wciąganego na starą mordę aż trzeszczy, sytuacji, gdzie młody rap jest kochany, o ile można go kontrolować i na nim zarabiać.

Obyło się bez clickbaitów, to płyta taka, jak pisałem we wstępie – fachowca i pasjonata w jednym, starannego kolekcjonera inspiracji, konesera słowa.

Marcin Flint

Ocena: 4/5

Kosi x Szczur „To wydarzyło się naprawdę oprócz tego, co zmyśliłem”, wyd. Def Jam Poland

Polecane