Gdzie diabeł nie może, tam Nergala pośle – recenzujemy nowy album Me And That Man

Na „New Man, New Songs, Same Shit, vol.1” nie zabrakło znakomitych gości.

2020.04.07

opublikował:


Gdzie diabeł nie może, tam Nergala pośle – recenzujemy nowy album Me And That Man

fot. mat. pras.

Brzmienie gęste niczym bagna w delcie Mississippi, mroczne i niepokojące teksty, a w roli wokalistów m.in. Corey Taylor (Slipknot), Brent Hinds (Mastodon), Matt Heafy (Trivium) oraz Jørgen Munkeby z norweskiego Shining – płyty nagranej w tak gwiazdorskiej obsadzie jeszcze na naszym rynku nie było. Takie rzeczy tylko u Nergala. Co tu dużo mówić – ma rozmach skubany. A także świetne znajomości i pomysł na samego siebie w nieco innym, ale równie atrakcyjnym (muzycznym) wydaniu.

To już druga odsłona pobocznego projektu muzycznego lidera Behemotha. W 2017 roku ukazała się pierwsza płyta Me And That Man zatytułowana „Songs of Love and Death”, którą nagrał z Johnem Porterem. Razem z walijskim mistrzem gitary Adam Darski wyruszył wówczas w brzmieniową podróż do krainy gitarowego grania inspirowanego blues-rockiem w najczystszym, korzennym wydaniu rodem z amerykańskiego Południa. Panowie zebrali za swój wspólny debiut świetne recenzje i bez problemu wypełnili sale koncertowe, w których grali na żywo materiał z tego krążka. Jak się jednak okazuje był to ich (jak na razie) jedyny wspólny materiał, bo na wydanym kilka dni temu albumie „New Man, New Songs, Same Shit, vol.1” Portera już nie ma.

Jest za to cała armia zaciężna złożona z zagranicznych wokalistów, którzy przyjęli zaproszenie od Nergala, by również – i to często po raz pierwszy w swojej karierze – sprawdzić się w innym repertuarze, niż ten, który wykonują na co dzień w swoich rodzimych kapelach. A są to: Jorgen Munkeby (norweskie Shining), Sivert Høyem (Madrugada), Mat Mcnerney (Grave Pleasures), Ihsahn (Emperor), Landers Andelius (Dead Soul), Johanna Sadonis (Lucifer), Jérôme Reuter (Rome), Matt Heavy (Trivium), Corey Taylor (Slipknot) i Niklas Kvarforth (Shining ze Szwecji). Prawdziwa Liga Mistrzów metalu i innych ciężkich odmian rocka. Przy zachwytach nad wokalami (w pełni zasłużonymi, bo w większości wypadają wspaniale), warto jednak docenić instrumentalną stronę wydawnictwa, które zostało zarejestrowane w składzie: Adam Nergal Darski (gitara, voc), Sasha Boole (gitara, voc), Matteo Bassoli (bass, voc) oraz Łukasz Kumański (perkusja, voc). W takim składzie można przenieść nie tylko górę, ale i samego diabła pogonić, a – jak dobrze wiemy – z nim to Nergal ma od dawna sztamę. Oczywiście o ile Rogaty istnieje, ale dywagacje na ten temat zostawmy teologom czy demonologom. Przed nami bowiem niespełna 40-minutowy album, który – muzycznie i lirycznie – ma wszystko to, czego mogliśmy się spodziewać, a nawet nieco więcej.

Przede wszystkim podobać się może brzmieniowa spójność „New Man, New Songs, Same Shit, vol.1”, na którym Adam i spółka jeszcze głębiej idą w bagienno-korzenne granie, które znamy z klasycznych bluesowych krążków, ale również westernów i dzieł Jima Jarmusha, Quentina Tarantino, czy Roberta Rodrigueza. Bo właśnie w takim filmowym klimacie, w którym jest miejsce na humor, zabawę konwencją i puszczenie oka do słuchacza utrzymana jest większość piosenek z tego niespełna 40-minutowego albumu. „Tym razem chciałem podjąć trochę inne wyzwanie i stworzyć album składający się z 11 utworów, ale tak, żeby każdy kawałek wyróżniał się odmiennym charakterem i klimatem. Album zarejestrowałem wraz z najbardziej utalentowanymi i najważniejszymi osobami z obecnej sceny i wspólnie wybieramy się na wycieczki do świata bluesa, folku, country, a nawet spaghetti westernu. Czas pokaże, czy osiągnęliśmy cel, ale głęboko wierzę, że tak będzie” – mówi sam Nergal i wyraźnie można wyczytać między wierszami pasję, z którą pracował nad tym projektem.

Mimo różnych wycieczek stylistycznych całość ma bardzo spójny klimat, którego osią są utwory, które mogli by zaśpiewać Johnny Cash, Nick Cave (nie tylko z czasów „Murder Ballads), czy Neil Young (pamiętacie jego ścieżkę dźwiękową do „Truposza” Jima Jarmusha). Najbardziej słychać to w „Coming Home”, „Surrender” czy „Confession” o bardzo zaskakującym finale. A przecież ten cave’owski sznyt ma również – najlepszy w tym zestawie – saloonowo-szantowy „Burning Churches”. Podobać się może również pulsujący, pełen niepokojącego drive’u (saksofon!) „Run With The Devil” i uroczo tarantinowska „Deep Down South”, a wreszcie transowe „Man Of The Cross”.

„New Man, New Songs, Same Shit, vol.1” słucha się świetnie również dlatego, że dobrze wymyślonemu brzmieniu towarzyszy równie spójna warstwa liryczna – niepokojąca, mroczna, zmuszająca do refleksji, o czym świadczą teksty „Run With The Devil”, „Burning Churches”, czy niepokorny przekaz w „Męstwie” – jedynym zaśpiewanym po polsku. Zresztą sam Nergal opisuje twórczość M&TM jako rodzaj wędrówki, podczas której człowiek staje twarzą w twarz ze swoimi demonami. A nowy album pokazuje, że Darski posiada niebywałą umiejętność dostosowania swojego mocnego, radykalnego przekazu do każdego gatunku muzycznego, a w dodatku świetnie się w każdym z tych gatunków odnajduje.

Artur Szklarczyk

Ocena: 4/5

Tracklista:

1. Run With The Devil / Feat. Jorgen Munkeby (Shining NO)
2. Coming Home / Feat. Sivert Høyem (Madrugada)
3. Burning Churches / Feat. Mat Mcnerney (Grave Pleasures)
4. By The River / Feat. Ihsahn (Emperor)
5. Męstwo
6. Surrender / Feat. Landers Andelius (Dead Soul)
7. Deep Down South / Feat. Johanna Sadonis (Lucifer)
8. Man Of The Cross / Feat. Jérôme Reuter (Rome)
9. You Will Be Mine / Feat. Matt Heavy (Trivium)
10. How Come / Feat. Corey Taylor (Slipknot)
11. Confession / Feat. Niklas Kvarforth (Shining SE)

Polecane